Natychmiast wszyscy zwrócili na nią uwagę.
Używała karabinu plazmowego ustawionago na najmniejszą moc, wyłączyła tryb ognia ciągłego, więc za każdym razem, gdy wysyłała impuls, musiała nacisnąć spust. Pierwszy impuls wybił w suficie krater metrowej średnicy — poleciał deszcz wyszczerbionych, nadtopionych odłamków okładziny. Obawiając się, że przebije kadłub statku, wycelowała na lewo, potem trochę w prawo. Jeden z odłamków trafił w jarzącą się sferę displeju holograficznego; przez chwilę migotała, zniekształcona, ale zaraz odzyskała stabilność. Wkroczywszy tak ostentacyjnie, Khouri strzeliła w dół, a potem przewiesiła karabin przez ramię. Volyova, najwyraźniej przewidując jej następny ruch, pchnęła swój fotel w stronę Khouri i gdy znalazły się pięć metrów od siebie, Khouri rzuciła jej lekki karabin: miotacz igieł, który wzięła ze stelaża w zbrojchiwum.
— A to daj Pascale — powiedziała Khouri, rzucając również karabin promieniowy niskiej mocy. Volyova sprawnie schwyciła oba karabiny i jeden szybko przekazała Pascale.
Khouri zdążyła już zorientować się w sytuacji. Zauważyła, że krwawy deszcz — który tymczasem ustał — pochodził od Sajakiego. Triumwir wyglądał kiepsko, jedną rękę przyciskał do torsu, jakby była złamana czy stłuczona.
— Ilia, zaczęłaś zabawę beze mnie — powiedziała Khouri. — Jestem zawiedziona.
— Sytuacja tego wymagała — odparła Volyova.
Khouri spojrzała na displej, usiłując zrozumieć, co wydarzyło się poza statkiem.
— Czy bronie wystrzeliły?
— Nie. Nie wydałam takiego rozkazu.
— A teraz już go nie może wydać, bo Hegazi zniszczył jej bransoletę — rzekł Sylveste.
— Czy to znaczy, że on jest po naszej stronie?
— Nie. On tylko nie znosi widoku krwi. Zwłaszcza krwi Sajakiego — powiedziała Volyova.
— Na litość boską, Sajaki potrzebuje pomocy — stwierdziła Pascale. — Wykrwawi się na śmierć.
— Nie, to chimeryk, jak Hegazi, tylko nie aż tak wyraźny — wyjaśniła Volyova. — W jego krwiobiegu medmaszyny już zaczęły bardzo szybką naprawę komórek. Nawet jeśli bransoleta odcięła mu dłoń, odrośnie mu nowa. Prawda, Sajaki?
Spojrzał na nią; twarz miał wypraną z wszelkiej siły i odnosiło się wrażenie, że nie jest w stanie nawet wytworzyć paznokcia, nie mówiąc o nowej ręce.
— Ktoś musi mi jednak pomóc dojść do ambulatorium — przyznał w końcu. — Moje medmaszyny to nie magia, mają swoje ograniczenia. A uwierzcie mi, że moje receptory bólu są żywe.
— Ma rację — potwierdził Hegazi. — Nie powinniście przeceniać sprawności medmaszyn. Chcecie, by umarł? Decydujcie. Mogę z nim pójść do ambulatorium.
— A po drodze poszperasz w zbrojchiwum? — Volyova pokręciła głową. — Nie, dziękuję.
— Może ja go zaprowadzę — zaproponował Sylveste. — Chyba w takim stopniu mi ufasz?
— Ufam ci w takim stopniu, w jakim mogę cię mieć w nosie, svinoi — odparła Volyova. — Ale z drugiej strony i tak byś nie wiedział, co robić w zbrojchiwum, a Sajaki jest w takim stanie, że nie przekaże ci żadnych sensownych sugestii.
— A więc zgadzasz się?
— Dobrze, tylko szybko, Dan. — Volyova, dla podkreślenia rozkazu, kłuła Sylveste’a lufą miotacza igieł, cały czas trzymając palec na spuście. — Jeśli nie wrócisz za dziesięć minut, wyślę za tobą Khouri.
W ciągu minuty obaj wyszli. Sajaki uwiesił się na ramieniu Sylveste’a, bo sam nie mógłby iść. Khouri zastanawiała się, czy Sajaki dotrze przytomny do ambulatorium, ale w zasadzie nic ją to nie obchodziło.
— Jeśli chodzi o zbrojchiwum… nie musisz się martwić, że ktoś sobie coś stamtąd weźmie — powiedziała. — Ostrzelałam ten cholerny magazyn, gdy zabrałam to, co było mi potrzebne.
Po zastanowieniu Volyova skinęła głową.
— To rozsądna taktyka, Khouri.
— Taktyka nie ma z tym nic wspólnego. Wkurzyła mnie persona, która obsługuje to miejsce. Postanowiłam ją rozwalić.
— Czy to znaczy, że wygrałyśmy? — spytała Pascale. — Osiągnęłyśmy to, o co nam chodziło?
— Tak sądzę — odparła Khouri. — Sajaki wyeliminowany, a nasz przyjaciel Hegazi chyba sam sobie nie narobi kłopotów. Natomiast twój mąż raczej nie spełni groźby, że nas wszystkich zabije, jeśli nie osiągnie swego celu.
— Co za rozczarowanie — rzekł Hegazi.
— Mówiłam wam, on zawsze blefował — powiedziała Pascale. — Więc co? Możemy odwołać tamte bronie? — Spojrzała na Volyovą, która skinęła głową.
— Oczywiście. — Wyjęła z kurtki nową bransoletę i jakby nigdy nic zapięła ją na nadgarstku. — Sądzicie, że byłabym tak głupia i nie nosiła zapasowej?
— Ilia, to do ciebie niepodobne — stwierdziła Khouri.
Volyova uniosła bransoletę do twarzy i wydała ciąg komend, dzięki którym mogła obejść różne poziomy bezpieczeństwa. Wreszcie, gdy zebrani z uwagą wpatrywali się w sferę, powiedziała:
— Wszystkie jednostki broni kazamatowej mają wrócić na statek. Powtarzam: wszystkie jednostki broni kazamatowej mają wrócić na statek.
Nic się jednak nie stało, nawet po sekundach, jakich światło potrzebowałoby na podróż tam i z powrotem. Nic, z wyjątkiem tego, że ikony reprezentujące poszczególne bronie zmieniły się z czarnych na czerwone i zaczęły migotać z groźną regularnością.
— Ilia, co to znaczy? — spytała Khouri.
— To znaczy, że się uzbrajają i przygotowują do strzału — odparła Volyova spokojnie, jakby wcale nie była zaskoczona. — To znaczy, że stanie się coś bardzo złego.
DWADZIEŚCIA OSIEM
Znów straciła kontrolę.
Volyova obserwowała bezsilnie, jak bronie kazamatowe strzelają w Cerbera. Oczywiście najpierw trafiły do celu bronie promieniowe i pierwszym tego sygnałem, który wrócił na statek, była iskierka niebieskobiałego światła, mrugająca na tle jałowej szarej planety dokładnie tam, gdzie wkrótce w powierzchnię miał uderzyć przyczółek. Pociskowe bronie podświetlne uderzyły odrobinę później i po paru sekundach dotarła wiadomość o pomyślnym ataku: widowiskowe pulsowanie, gdy pociski osiągnęły cel, bryły neutronium i antymaterii uderzające w planetę. Volyova cały czas wyszczekiwała do bransolety komendy, nakazując rozbrojenie jednostek, ale nie miała już nadziei, że skutecznie przejmie nad nimi sterowanie. Przez chwilę myślała nawet, że zapasowa bransoleta jest wadliwa, ale to oczywiście nie mogło być przyczyną autonomicznego działania broni. Strzelały programowo; programowo również nie reagowały na jej rozkaz powrotu do statku.
Dlatego że teraz ktoś — lub coś — przejął nad nimi kontrolę.
— Co się dzieje? — spytała Pascale tonem osoby, która w zasadzie nie oczekuje wyczerpującej odpowiedzi.
— To musi być Złodziej Słońca — odparła Volyova. Przestała wreszcie wypowiadać rozkazy do bransolety, porzucając nadzieję, że odzyska kontrolę nad broniami. — Bo to nie może być Mademoiselle. Nawet gdyby nadal miała wpływ na sterowanie kazamatą, zrobiłaby wszystko, co w jej mocy, by zapobiec atakowi.
— Fragment Złodzieja Słońca musiał zostać w centrali — stwierdziła Khouri i chyba tego pożałowała, bo nagle zamilkła. — Zawsze wiedzieliśmy, że on może sterować centralą… przecież dlatego przeciwstawił się Mademoiselle, gdy chciała zabić Sylveste’a.
— Ale z taką dokładnością? — Volyova pokręciła głową. — Nie wszystkie moje rozkazy dla broni kazamatowych przechodzą przez centralę; wiedziałam, że to zbyt duże ryzyko.