Выбрать главу

— Khouri może mieć rację — powiedziała Pascale.

Sylveste uważnie patrzył na karabin.

— Nie bądź protekcjonalna i nie myśl, że nie rozważyłem wszystkich ewentualności — rzekł, nie dbając o to, która z nich, Khouri czy żona, wezmą jego słowa do siebie.

— Nawet mi się nie śni — odparła Khouri.

Dziewięćdziesiąt minut po tym, jak pierwszy szpieg rozwinął kabel i opuścił się z otworu do komory pod skorupą, do Sylveste’a dotarł pierwszy widok tego, co go oczekiwało. Początkowo nie rozumiał, co tam widzi. Olbrzymie wężowe kształty — zniszczone i najwyraźniej martwe — piętrzyły się nad dronami jak chaotycznie splątane odnóża padłych bogów. Trudno było się domyślić, jaka jest rola tych wielkich maszyn, choć okrywająca je skorupa oddawała bardzo ważne usługi i prawdopodobnie tam powstawały bronie molekularne, które potem ruszały do ataku na przybyszów. Sama skorupa, też pewnego rodzaju maszyna, miała ograniczenia wynikające z jej budowy — musiała przypominać planetę. Węże takich ograniczeń nie miały.

Spodziewał się większej ciemności, choć teraz, przez ranę zakorkowaną przyczółkiem, nie przedostawało się światło. Węże emitowały srebrzystą poświatę, jak wnętrzności fosforyzującego zwierzęcia z morskich głębin, promieniującego bioluminescencyjnymi bakteriami. Trudno stwierdzić, jaką rolę pełniło to światło. Może stanowiło produkt uboczny amarantinskiej nanotechniki? Widoczność sięgała dziesiątków kilometrów, do miejsca, gdzie sklepienie skorupy zakrzywiało się i spotykało z horyzontem powierzchni, na której w zwojach leżały węże. Gdzieniegdzie poskręcane korzeniaste pnie podtrzymywały sklepienie i można było odnieść wrażenie, że widzi się wnętrze lasu w księżycowej poświacie. Nieba nie było widać, gruntu też prawie nie, tak gęste go pokrywało poszycie. Korzenie pni przeplatały się wzajemnie, tworząc splątaną strukturę barwy grafitu. To była podłoga.

— Ciekawe, co znajdziemy pod spodem — powiedział Sylveste.

Volyova rozważała opcję dzieciobójstwa. Nie było wyjścia; skazywała przyczółek na powolną śmierć, odcinając go od informacji, której potrzebował, by modyfikować własne środki obronne przeciw mechanizmom Cerbera. Bez bieżących informacji ze statku matryce molekularne w jądrze przyczółka nie zostaną skorygowane — zamrożone, potrafiłyby produkować jedynie spory przestarzałe, sprzed ponad dwustu lat, niezdolne do odparcia nieustępliwego, nierozumnego postępu kontrataku obcych. Cudowny, brutalny twór Volyovej zostałby skonsumowany aż do ostatniego atomu, rozprowadzony po całej skorupie, służyłby zupełnie innym celom przez wiele milionów lat.

A jednak trzeba to było zrobić.

Khouri miała rację: tylko psując przyczółek, mogli wpłynąć na bieg wydarzeń. Nie mogli nawet zniszczyć broni, gdyż kazamatę wziął teraz we władanie Złodziej Słońca. Nie dopuściłby do użycia broni kazamatowych. Pozostawało tylko powolne dobijanie przyczółka głodem — ograniczaniem dostępu do wiedzy.

To znacznie okrutniejsze niż nagła śmierć.

Na bransoletę Volyovej przyczółek wysyłał ciągłe żądania nowych informacji. Displej pulsował, ale nikt poza Volyovą tego nie widział. Przyczółek zauważył brak zasilania danymi godzinę temu, gdy kolejna spodziewana aktualizacja nie nadeszła. Początkowe zapytanie miało wyłącznie charakter techniczny, zwykłe sprawdzenie, czy promień komunikacyjny jest aktywny. Potem broń stała się bardziej natarczywa, nalegała uprzejmym tonem. Teraz, już mniej dyplomatyczna, ciskała swoje maszynowe przekleństwa.

Nie uległa jeszcze uszkodzeniu, gdyż systemy Cerbera nie przekroczyły jej zdolności odparcia ataku, ale przyczółek okazywał wielkie zdenerwowanie, nawet gdy informował Volyovą, ile minut mu zostało, uwzględniając obecne tempo narastania ataku. Niewiele. Za mniej niż dwie godziny Cerber dorówna mu poziomem i potem los przyczółka miał zależeć tylko od rozmiarów wrażych sił. Cerber zwycięży. Z całkowitą matematyczną pewnością.

Umrzyj szybko, myślała Volyova.

Błaganie to biegło przez jej umysł i w tym samym czasie zaszło coś niemożliwego.

Resztki spokoju znikneły z twarzy Volyovej.

— Co takiego? — spytała Khouri. — Wyglądasz, jakbyś zobaczyła…

— Zobaczyłam ducha — odparła Volyova. — Nazywa się Złodziej Słońca.

— Co się stało? — spytał Sylveste.

Podniosła wzrok znad bransolety.

— Złodziej przywrócił łączność z przyczółkiem.

Rzuciła okiem na bransoletę, jakby miała nadzieję, że to, co przed chwilą zobaczyła, było złudzeniem. Jednak wyraz jej twarzy sugerował, że złowrogi znak nadal tam istniał, wymagał interpretacji.

— A co takiego musiało zostać przywrócone? — spytał Sylveste. — No, powiedz.

Khouri mocniej ujęła ciepły, powleczony skórą karabin plazmowy. Już wcześniej czuła się nieswojo w całej tej sytuacji, ale teraz balansowała na krawędzi przerażenia.

— Broń nie ma protokołów rozpoznawania własnej dezaktualizacji — wyjaśniła. Zadrżała, jakby uwalniała się od opętania. — Właśnie… do pewnych informacji się jej nie dopuszcza, chyba że zajdzie sytuacja, że broń musi to wiedzieć… — Khouri rozejrzała się po zebranych członkach załogi, niepewna, czy jej słowa zostały zrozumiane. — Nie można jej pozwolić na to, by wiedziała, jak ewoluują jej systemy obronne, nim ewolucja się dokona. Bardzo istotne jest wybranie odpowiedniego momentu aktualizacji…

— Usiłowaliście ją zagłodzić — stwierdził Sylveste. Hegazi, który siedział obok niego, nie odezwał się, ale ledwo zauważalnie skinął głową, niczym despota wydający wyrok.

— Nie, ja tylko…

— Nie usprawiedliwiaj się — powiedział z naciskiem. — Gdybym chciał tego samego, co ty… sabotować całą operację… na pewno zrobiłbym coś podobnego. Doskonale wybrałyście moment, odczekałyście, żeby zobaczyć wasz przyczółek w akcji. Miałyście satysfakcję, widząc, że działa.

— Ty kutasie! — Khouri splunęła. — Ty ograniczony, egotyczny dupku!

— Gratulacje — rzekł Sylveste. — Mogłabyś przejść do dłuższych inwektyw. Ale tymczasem może zechcesz skierować ten nieprzyjemny kawałek hardware’u w jakąś inną stronę, nie w moją twarz?

— Z przyjemnością — odparła Khouri, ale karabin nawet nie drgnął. — Już sobie upatrzyłam pewną część anatomiczną.

Hegazi zwrócił się do Volyovej:

— Czy mogłabyś wyjaśnić, co się stało?

— Złodziej Słońca musi teraz sterować statkowym systemem łączności — wyjaśniła Volyova, cały czas kręcąc głową. — To jedyne wytłumaczenie. Tylko w ten sposób moje polecenia zatrzymania transmisji mogły być anulowane.

— Ale to niemożliwe. Wiemy, że Złodziej jest ograniczony do centrali uzbrojenia, a przecież nie istnieje fizyczne powiązanie między centralą a systemem dowodzenia.

— Teraz na pewno istnieje — stwierdziła Khouri.

— Jeśli tak… — Volyova przewróciła oczyma, aż widoczne były całe białka — jasne półksiężyce w ciemnościach mostku. — Nie ma logicznej bariery między dowodzeniem a resztą statku. Jeśli Złodziej Słońca rzeczywiście doszedł tak daleko, może dosięgnąć, czego tylko zechce.

Zapadło milczenie, jakby wszyscy — nawet Sylveste — potrzebowali czasu, by zrozumieć powagę sytuacji. Khouri próbowała odgadnąć jego myśli, ale nie potrafiła stwierdzić, ile z tego Sylveste uznaje za prawdę. Nadal podejrzewała, że postrzega on sytuację jako paranoiczną fantazję, którą Khouri wysnuła z własnej podświadomości; potem zainfekowała tym Volyovą, a później Pascale.