Выбрать главу

— Właśnie.

Khouri prawdopodobnie już sobie wiele rzeczy przemyślała, a jednak Volyova postanowiła to zwerbalizować.

— Sylveste zniknął. Jest w drodze na Cerbera, a ponieważ nie udało mi się uszkodzić broni, prawie nic go nie może powstrzymać przed dostaniem się do środka. Rozumiesz? To znaczy, że Złodziej Słońca zwyciężył. Wszystko osiągnął. Reszta to tylko kwestia czasu i zachowania status quo. Co zagraża tym planom?

— My — odparła Khouri z wahaniem, jak inteligentny uczeń, który chce zrobić wrażenie na nauczycielu, ale tak, by nie spowodować szyderstw kolegów z klasy.

— Więcej. Nie tylko ja i ty mu zagrażamy, nawet jeśli włączymy do tego Pascale. Z punktu widzenia Złodzieja Hegazi stanowił zagrożenie, tylko z tego powodu, że był człowiekiem. — Snuła wyłącznie domysły, ale wydawały się jej przekonujące. — Dla czegoś takiego jak Złodziej Słońca ludzka lojalność to rzecz niestała, nieokreślona, nawet niezrozumiała. Zmienił Hegaziego, a przynajmniej tych, którym Hegazi był wierny. Ale czy rozumiał, jakim prawom ta lojalność podlega? Wątpię. Hegazi stanowił element, który okazał się użyteczny, a mógłby zawieść w przyszłości. — Poczuła lodowaty spokój, rozpamiętując możliwość własnej zguby; rzadko się o nią aż tak blisko ocierała. — Musiał więc umrzeć. A teraz, gdy cel został niemal osiągnięty, Złodziej Słońca zechce to samo zrobić z nami.

— Gdyby chciał nas zabić…

— Już by to zrobił? Niewykluczone, że próbował. Całe rejony statku znalazły się poza centralnym sterowaniem, a to oznacza, że możliwości Złodzieja Słońca są ograniczone. Zawładnął ciałem, które jest już częściowo sparaliżowane, częściowo dotknięte trądem.

— Bardzo poetycki opis, ale jakie to ma dla nas znaczenie?

Volyova zapaliła drugiego papierosa; z pierwszym żegnała się bardzo pieczołowicie.

— Będzie usiłował nas zabić, ale trudno przewidzieć w jaki sposób. Nie może zdekompresować całego statku, gdyż nie istnieją sposoby przekazania odpowiednich, umożliwiających to komend. Nawet ja, gdybym chciała to zrobić, musiałabym otworzyć wszystkie śluzy, a w tym celu należałoby unieruchomić tysiące elektromechanicznych zabezpieczeń. Złodziej prawdopodobnie miałby duże trudności z zalaniem obszaru większego niż śluza. Jestem jednak pewna, że on już coś wymyśli.

Nagle, nie zastanawiając się, ujęła rękami działo i skierowała lufę w stronę ciemnego zalanego korytarza prowadzącego do śluzy.

— Co tam jest?

— Nic — odparła Volyova. — Boję się. Nawet bardzo. Masz jakiś pomysł?

Khouri miała pomysł.

— Znajdźmy Pascale. Nie zna statku tak dobrze jak my. A jeśli zrobi się tu rzeczywiście gorąco…

Volyova zgniotła peta lufą działa.

— Masz rację. Powinnyśmy trzymać się razem. I będziemy się trzymały. Gdy tylko…

Coś z hałasem wyłoniło się z ciemności i przystanęło dziesięć metrów od nich.

Volyova błyskawicznie wycelowała, ale nie strzeliła. Instynktownie wyczuła, że ta rzecz nie przyszła, by je zabić — przynajmniej nie w tej chwili. Był to jeden z serwitorów, jakie wykorzystywał Sylveste podczas przerwanej operacji kapitana. Jednostka ta nie była zbyt rozwinięta technicznie. Serwitor był sterowany głównie przez statek, a nie przez własny mózg.

Spojrzenie wypukłych oczu utkwiło w obu kobietach.

— Nie jest uzbrojony — powiedziała Volyova bardzo cicho, ale zaraz uświadomiła sobie, że nie ma sensu mówić szeptem. — Chyba posłano go na przeszpiegi. Jesteśmy teraz w takim miejscu, którego statek nie widzi. To jedna z jego ślepych plamek.

Czujniki serwitora lekko się zakołysały, jakby precyzowały swoją pozycję, po czym maszyna cofnęła się w mrok.

Khouri strzeliła.

— Po co? — spytała Volyova, gdy ucichły odgłosy wstrząsu, a blask ginącej maszyny przestał razić w oczy. — To, co serwitor zobaczył, zostało przekazane do statku. Zastrzelenie go mijało się z celem.

— Nie podobał mi się sposób, w jaki na nas patrzył — wyjaśniła Khouri. Zmarszczyła czoło. — A poza tym mamy o jednego mniej. Nie musimy się już nim przejmować.

— Akurat — odparła Volyova. — A zważywszy, w jakim tempie statek potrafi wytworzyć taką prostą dronę, za dziesięć lub dwadzieścia sekund pojawi się następna.

Khouri spojrzała na nią tak, jakby usłyszała abstrakcyjny dowcip. Ale Volyova mówiła poważnie. To, co właśnie zauważyła, znacznie bardziej ją zmroziło niż widok wchodzącego serwitora. Przecież logicznie myśląc, należało się spodziewać, że statek użyje dron do zbierania danych z czujników; logiczne również było to, że wyposaży maszyny, by dokonały zabójstwa pozostałej załogi i pasażerów. Wcześniej czy później sama musiałaby wziąć takie rozwiązanie pod uwagę. Ale nie to. To, co wysunęło się ze szlamu: przez chwilę świdrowało ją czarnymi oczkami, po czym odwróciło się do niej ogonem i odpłynęło w ciemność.

Przecież statek steruje szczurami-woźnymi, uzmysłowiła sobie Volyova.

Gdy wróciła mu świadomość — a przez chwilę Sylveste nie mógł sobie przypomieć, kiedy go opuściła — był otoczony widownią rozmazanych gwiazd. Wykonywały skomplikowane tańce i gdyby już nie miał mdłości, to na pewno sam ten widok by go do nich doprowadził. Co ja tu robię? Dlaczego czuję się tak dziwnie, jakby każdą komórkę ciała wypchano mi watą? — pytał sam siebie. Bo jestem w skafandrze. Specjalnym skafandrze, identycznym jak ten, w którym zabrano mnie i Pascale z Resurgamu. Skafander zmusił go, by wypełnił swe płuca płynem, a nie powietrzem.

— Co się dzieje? — subwokalizował w taki sposób, żeby skafander mógł go zrozumieć za pośrednictwem wbudowanej w hełm sondy ośrodka mowy.

— Odwracam się — informował skafander. — Inwersja napędowa względem środka.

— Do diabła, gdzie jesteśmy? — Szperanie w pamięci nadał było uciążliwe. Zdawało mu się, że szuka końca splątanej liny. Nie miał pojęcia, w którym miejscu zacząć.

— Ponad milion kilometrów od statku. Trochę więcej jest do Cerbera.

— Całą drogę przelecieliśmy w… — Przerwał. — Zaraz, nie mam pojęcia, jak długo to trwało.

— Wylecieliśmy siedemdziesiąt cztery minuty temu. — Nieco ponad godzinę, pomyślał Sylveste. Ale nawet gdyby skafander powiedział mu, że wszystko trwało jeden dzień, przyjąłby to bez zastrzeżeń. — Średnie przyśpieszenie wynosiło dziesięć g. Triumwir Sajaki kazał mi lecieć jak najszybciej.

Teraz Sylveste przypomniał sobie, jak Sajaki skontaktował się z nim w nocy i jak pomknął do skafandrów. Pamiętał, że zostawił wiadomość dla Pascale, ale nie pamiętał jej treści. Tylko na ten jeden luksus sobie pozwolił. Ale nawet gdyby miał kilka dni na przygotowania, niewiele by zmienił. Nie potrzebował dodatkowej dokumentacji ani urządzeń nagrywających, gdyż miał dostęp do zasobów bibliotecznych i zintegrowanych czujników skafandra. Wiedział, że skafandry są uzbrojone, zdolne do autonomicznej obrony przeciw takim systemom ataku, jaki przeżywał teraz przyczółek Volyovej. Potrafiły również wyprodukować naukowe zestawy do analizy oraz stworzyć w sobie schowki do przechowywania próbek. Poza tym były równie niezależne jak statki kosmiczne. Nagle uświadomił sobie, że źle na to patrzy: skafander to w istocie statek kosmiczny, bardzo elastyczny i wszechstronny statek kosmiczny z przestrzenią dla jednej osoby, który mógł się stać promem w atmosferze i w razie konieczności potrafił wędrować po powierzchni planety. Racjonalnie patrząc, to najlepszy środek transportu do wnętrza Cerbera.

— Cieszę się, że spałem podczas przyśpieszania — powiedział Sylveste.