Wszystko to miało miejsce kilka miesięcy czasu statkowego temu, a ona długo nie brała się do postawionego zadania. Wkrótce jednak statek przybędzie w pobliże Yellowstone i inni wyjdą z zimnego snu. Wtedy jej opcje zostaną ograniczone, gdyż musi kłamać, że Nagorny zmarł podczas snu z powodu jakiejś wiarygodnej usterki kasety chłodniczej.
Teraz musiała się sprężyć do działania. Siedziała cicho w swoim laboratorium, zbierała siły do tego, co musiała zrobić. Według standardów „Nostalgii za Nieskończonością” apartamenty Volyovej nie były duże; gdyby chciała, mogła sobie przydzielić kilka pokoi. Ale po co? Gdy czuwała, prawie całą uwagę poświęcała uzbrojeniu. Gdy spała, śniła o uzbrojeniu. Pozwalała sobie na nieco luksusu, gdy na „używanie” zostawało jej trochę czasu, i jak na swoje potrzeby przestrzeń miała wystarczającą — łóżko i parę sprzętów o praktycznej konstrukcji, choć statek mógłby jej dostarczyć mebli w dowolnym stylu. Przy kwaterze znajdował się mały aneks, gdzie urządziła laboratorium i tylko tu wyposażenie charakteryzowało się wielką dbałością o szczegóły. W laboratorium pracowała nad sposobami wyleczenia kapitana, zbyt jeszcze spekulatywnymi, by opowiedzieć o tym załodze; nie chciała w niej wzbudzać próżnej nadziei.
Tu też przechowywała głowę Nagornego, od czasu jego śmierci.
Zamrożoną, oczywiście, pochowaną w hełmie starego typu, który przyjął stan awaryjnej krioprezerwacji natychmiast, gdy tylko odkrył, że osoba wewnątrz już nie żyje. Volyova słyszała, że istnieją hełmy z ostrymi jak brzytwa przesłonami wbudowanymi w szyję, które w nagłych przypadkach szybko i czysto odłączają głowę od reszty ciała, ale ten hełm nie miał takiej cechy.
Nagorny jednak zmarł w interesujący sposób.
Volyova zbudziła kapitana i wyjaśniła mu sytuację Nagornego: jak zbrojmistrz stracił rozum przez jej eksperymenty. Opowiedziała kapitanowi o problemach, na jakie natknęła się po podłączeniu Nagornego do systemu centrali uzbrojenia za pośrednictwem implantów, które wszczepiła mu w głowę. Wspomniała nawet, że Nagornego dręczyły powracające koszmary; potem szybko przeszła do rzeczy zasadniczej: rekrut zaatakował ją i zniknął w czeluściach statku. Kapitan nie dopytywał się o koszmary i Volyova była z tego zadowolona, gdyż niechętnie by o nich mówiła, a już z pewnością nie chciałaby analizować ich treści.
Potem jednak doszła do wniosku, że trudno jej ignorować ten temat. Koszmary, choć niepokojące, nie były przypadkowe. Jak się zdołała zorientować, bardzo szczegółowe koszmary Nagornego powtarzały się z wielką regularnością. Przeważnie dotyczyły istoty zwanej Złodziejem Słońca. Jak się wydawało, Złodziej był osobistym dręczycielem Nagornego. Nie było jasne, w jaki sposób ukazywał się Nagornemu, ale bez wątpienia mara powodowała poczucie wszechogarniającego zła. Volyova miała próbkę tego w szkicach, które kiedyś znalazła w kwaterze Nagornego: gorączkowe rysunki ołówkiem ukazywały ohydne, ptakokształtne stworzenia, szkieletopodobne o pustych oczodołach. Jeśli to przedstawiało szaleństwo Nagornego, obraz był więcej niż adekwatny. Jak te urojenia odnosiły się do sesji w centrali? Jaki nieprzewidywalny kiks w nerwowym interfejsie Volyovej przepuszczał prąd do tej części umysłu, który produkował przerażenia? Gdy spojrzała na to wstecz, zrozumiała, że wszystko chciała za bardzo przyśpieszyć. Ale przecież wykonywała tylko rozkazy Sajakiego, by doprowadzić uzbrojenie do stanu pełnej gotowości.
Zatem Nagorny umknął, skrył się w niemonitorowanych zakamarkach statku. Rada kapitana — wytropić i zabić Nagornego — współgrała z jej intuicją. Jednak wiele dni zabrało Volyovej rozmieszczenie sieci sensorycznych w licznych korytarzach i wysłuchiwanie swych szczurów w poszukiwaniu jakiegokolwiek dowodu obecności Nagornego. Sprawa stawała się beznadziejna. Wszystko wskazywało na to, że Nagorny nadal będzie buszował na wolności, gdy statek przyleci do układu Yellowstone i inni członkowie załogi zostaną obudzeni…
Ale wtedy Nagorny popełnił dwa błędy — ostatnie wykwity szaleństwa. Po pierwsze, wtargnął do kwater Volyovej i krwią z własnych arterii namazał na ścianie wiadomość. Bardzo prostą wiadomość. Wcześniej mogłaby się domyślić dwóch słów, które Nagorny postanowi! jej pozostawić.
ZŁODZIEJ SŁOŃCA
Potem, na krawędzi racjonalności, zwędził jej hełm kosmiczny, zostawiając resztę skafandra. Włamanie ściągnęło Volyovą do jej pieleszy i gdy skradała się ostrożnie, Nagornemu udało się złapać ją w pułapkę. Odebrał jej pistolet, który miała przy sobie, kazał założyć ręce na kark i maszerować długim korytarzem do najbliższej windy. Volyova usiłowała stawić opór, ale Nagorny dysponował siłą wariata i uścisk miał stalowy. Doszła jednak do wniosku, że pojawi się okazja do ucieczki, gdy nadjedzie winda.
Nagorny jednak nie miał zamiaru czekać na windę. Pistoletem Volyovej otworzył siłą drzwi, odsłaniając przepaść szybu windy. Bez ceregieli, nawet bez pożegnania, zepchnął ją w dziurę.
To był straszny błąd.
Szyb przebiegał przez statek z góry na dół: Volyova spadałaby parę kilometrów, nimby dotarła do dna. I przez kilka chwil, gdy serce jej zamarło, przypuszczała, że to właśnie się stanie: będzie leciała, aż ostatecznie rąbnie, i nie miało to znaczenia, czy spadanie trwałoby parę sekund, czy prawie minutę. Ściany szybu były gładkie, ruch w nich nie dawał tarcia, nie było żadnego sposobu, by się czegoś schwycić czy powstrzymać upadek.
Volyovą czekała śmierć.
Nagle z zimną krwią — co ją samą później zaszokowało — część jej umysłu jeszcze raz przeanalizowała problem: Volyova zobaczyła siebie nie spadającą przez statek, ale stabilnie unoszącą się w absolutnym spokoju w stosunku do gwiazd. Poruszał się natomiast statek — pędził w jej stronę. Ona wcale nie przyśpieszała, a jedynym sprawcą przyśpieszenia statku była jego siła ciągu, którą Volyova mogła sterować swą bransoletą.
Nie miała czasu, by zastanawiać się nad szczegółami. W jej umyśle wybuchł pomysł i wiedziała, że albo natychmiast wprowadzi go w czyn, albo podda się losowi. Mogła powstrzymać spadanie — pozorne spadanie — kierując ciąg statku w odwrotną stronę tak długo, jak potrzebne by to było do osiągnięcia pożądanego skutku. Nominalny ciąg wynosił jedno g, dlatego Nagorny tak łatwo uznał statek za coś w rodzaju wysokiego budynku. Volyova spadała przez jakieś dziesięć sekund, a jej umysł cały czas analizował sytuację. Więc jak to ustawić? Dziesięć sekund ciągu minus jedno g? Nie, to zbyt zachowawcze. Szyb nad nią mógłby okazać się za krótki. Lepiej na sekundę zwiększyć ciąg do dziesięciu g — wiedziała, że silniki są do tego zdolne. Manewr nie zaszkodziłby pozostałym członkom załogi, bezpiecznie spoczywającym w kokonach chłodni. Również ona, Volyova, nie dozna żadnego uszczerbku — zobaczy tylko, jak ściany szybu nagle wstrzymają swój gwałtowny pęd.
A tymczasem Nagorny nie miał tak dobrej ochrony.
W praktyce wszystko okazało się trudniejsze — pęd powietrza dusił jej głos, gdy wrzeszczała do bransolety stosowne instrukcje. Nastąpiły dręczące chwile, nim statek zareagował i posłusznie ruszył zgodnie z jej wolą.
Potem znalazła Nagornego. Dziesięć g ciągu utrzymane przez sekundę normalnie nie kończyło się śmiercią, ale Volyova nie zredukowała prędkości do zera w jednym posunięciu. Osiągnęła to metodą prób i błędów i przy każdym impulsie Nagorny był ciskany to o sufit, to o podłogę.
Ona sama została ranna. Uderzenie o ściany szybu złamało jej nogę, ale teraz już się to zaleczyło i ból został tylko mglistym wspomnieniem. Pamiętała, jak laserowym nożem chirurgicznym odcięła Nagornemu głowę; musiała ją otworzyć, by dostać się do specjalizowanych, zaszytych w jego mózgu implantów. Implanty były delikatne, a ponieważ powstały podczas żmudnego procesu stymulowanego wzrostu molekularnego, Volyova wolałaby nie powtarzać tej procedury.