Выбрать главу

— Rozmawiałaś z nim? — spytała Khouri. — Ze Złodziejem Słońca. Domyśliłam się z wyrazu twojej twarzy, gdy ratowałaś nas przed szczurami w ambulatorium. Nie mylę się?

Głos Volyovej był zdławiony, jakby właśnie powoli ją duszono.

— Jeśli miałam wątpliwości co do twojej opowieści, to w chwili, gdy spojrzałam mu w twarz, wszystkie zniknęły. Ani przez chwilę nie wątpiłam, że patrzę na obcego. Zrozumiałam częściowo, co musiał przeżywać Borys Nagorny.

— Czyli to, co doprowadziło go do szaleństwa?

— Uwierz mi, gdybym miała w głowie to samo, co on, cierpiałabym tak samo. Martwi mnie jednak to, że część Borysa mogła zepsuć Złodzieja Słońca.

— A według ciebie, jak ja się czuję? — spytała Khouri. — Ta rzecz siedzi w moim mózgu.

— Nie, nie siedzi.

Volyova pokręciła głową — był to gest prawie beztroski, zważywszy na przyśpieszenie czterech g.

— Przez chwilę był w twojej głowie. Wystarczyło mu czasu na zmiażdżenie resztek Mademoiselle. Ale potem zniknął.

— Kiedy?

— Gdy Sajaki cię sondował. Uważam, że to moja wina. Nie powinnam mu nawet pozwolić na włączenie sondy. — Jak na osobę poczuwającą się do winy, powiedziała to tonem całkowicie pozbawionym skruchy. Może według niej już samo przyznanie się wystarczało. — Gdy Sajaki przeglądał twoje wzorce neuronowe, Złodziej Słońca wbudował się w nie i dotarł do sondy w postaci zakodowanych danych. Stamtąd jednym susem mógł wejść do statkowych układów.

Rozmyślały nad tym w ciszy.

— Dopuszczenie, by Sajaki zapuścił sondę, nie było twoim najmądrzejszym posunięciem — stwierdziła Khouri po chwili.

— Przyznaję ci rację — odparła Volyova, jakby ta myśl dopiero teraz przyszła jej do głowy.

Gdy odzyskał przytomność — upłynęło kilkadziesiąt sekund, a może kilkadziesiąt minut — zobaczył, że zasłony pola widzenia zostały usunięte, a on swobodnie spada we wnętrzu szybu. Spojrzał w górę i dostrzegł resztki promieniowania pobitewnego, choć od tamtego miejsca dzieliła go odległość kilometrów. Widział ospowate, poranione uderzeniami energii ściany szybu. Niektóre słowa ciągle dryfowały, inne — poharatane — straciły sens i jakby rozpoznawszy, że ich ostrzeżenie zostało beznadziejnie zniekształcone, przestały działać jako broń. Sylveste obserwował, jak wracają do swych nisz, niczym posępne kruki wracające do gniazd.

Coś mu tu jednak nie pasowało.

Gdzie jest Sajaki?

— Do diabła, co się stało? — odezwał się z nadzieją, że skafander prawidłowo zinterpretuje jego pytanie. — Gdzie on sie podziewa?

— Odbyła sie walka z autonomicznym układem obronnym — informował skafander, jakby mówił o porannej pogodzie.

— Dziękuję, zauważyłem, ale gdzie jest Sajaki?

— Jego skafander doznał poważnych uszkodzeń podczas akcji ucieczki. Zakodowane sygnały telemetryczne wskazują na rozległe i być może nienaprawialne uszkodzenia głównej i zapasowej jednostki napędowej.

— Pytałem, gdzie on jest.

— Jego skafander nie był w stanie zmniejszyć szybkości spadania ani przeciwdziałać siłom Coriolisa, spychającym go na ściany szybu. Impulsy telemetryczne wskazują, że Sajaki znajduje się piętnaście kilometrów niżej i nadal spada, z Dopplerowskim poniebieszczeniem względem twojej pozycji jednej dziesiątej kilometra na sekundę, które rośnie.

— Nadal spada?

— Najprawdopodobniej. Z powodu awarii jednostek ciągu oraz niemożliwości zastosowania przy obecnej prędkości lin hamujących z włókna elementarnego, nadal będzie spadał, aż dalszą drogę zagrodzi mu koniec szybu.

— Mówisz, że zginie?

— Uwzględniając przewidywaną prędkość końcową, przeżycie jest wykluczone dla wszelkich modeli, jeśli nie liczyć najbardziej skrajnych wartości oddalonych.

— Jedna szansa na milion — powiedział Calvin.

Sylveste przekręcił się tak, że mógł spoglądać pionowo w dół szybu. Piętnaście kilometrów, więcej niż siedmiokrotna odległość między dźwiękochłonnymi ścianami szybu. Patrzył i patrzył, cały czas spadał… i nagle wydało mu się, że parę razy zauważył błysk gdzieś daleko na skraju pola widzenia. Czy ten błysk to iskry powstające wskutek tarcia skafandra Sajakiego o ściany? — zastanawiał się. Nie był pewien, czy w ogóle cokolwiek zobaczył, ale błyski słabły, aż zanikły, i Sylveste widział tylko jednolite ściany szybu.

TRZYDZIEŚCI SZEŚĆ

Orbita Cerbera-Hadesa, 2567

— Dowiedziałaś się czegoś, Złodziej Słońca coś ci powiedział. Dlatego z taką determinacją chcesz powstrzymać Sylveste’a — zwróciła się Pascale do Volyovej, która poczuła się pewniej, gdy prom minął punkt w połowie drogi między Cerberem a miejscem, w którym zwiększyła ciąg do czterech g. Teraz, gdy płomień silnika nie wskazywał już ścigającego ich Światłowca, ich pojazd stał się celem znacznie mniej widocznym. Wada tej sytuacji polegała oczywiście na tym, że płomień bił teraz w kierunku Cerbera i planeta mogła go uznać za przejaw wrogości. Jeśli jeszcze nie wiedziała, że ludziom, którzy do niej ostatnio przybyli, nie zależy zbytnio na jej interesie.

Jednak nie mogły nic na to poradzić.

Światłowiec utrzymywał przyśpieszenie sześciu g; odległość między nim a promem stale się zmniejszała i za pięć godzin prom miał się znaleźć w zasięgu rażenia statku. Złodziej Słońca mógł jeszcze bardziej rozpędzić statek i Volyova przypuszczała, że Złodziej bada granice możliwości silnika. Złodziejowi nie zależy specjalnie na przetrwaniu, pomyślała Volyova, ale jeśli Światłowiec zostanie zniszczony, wkrótce ten sam los spotka również przyczółek. I choć Sylveste był teraz wewnątrz planety, może obcy musi się dowiedzieć, czy cel został osiągnięty; przez dłuższy czas potrzebny był mu wyłom w skorupie, by sygnał z wnętrza mógł się wydostać do przestrzeni zewnętrznej. Volyova ani przez chwilę nie miała złudzeń, że Złodziejowi Słońca choć odrobinę zależało na bezpiecznym powrocie Sylveste’a.

— Co takiego pokazała mi Mademoiselle? — spytała Khouri. Po wielogodzinnej fazie przyśpieszania głos miała jak po ciężkim przepiciu. — To w mojej głowie, z czym nie mogłam dojść do ładu. O to ci chodzi?

— Sądzę, że nigdy się tego nie dowiemy w stu procentach — odparła Volyova. — Wiem tylko tyle, co mi pokazał. Wierzę, że to prawda, ale raczej nigdy nie uzyskamy całkowitej pewności.

— Mogłabyś mi to zreferować — zaproponowała Pascale. — Z nas trzech tylko ja nic o tym nie wiem. A potem wy dwie spierajcie się o szczegóły.

Po raz drugi albo trzeci w ciągu ostatnich paru godzin odezwała się konsola, sygnalizując, że skierowany ze Światłowca promień radaru omiótł ich od rufy. Na razie nie były to zbyt cenne dane, gdyż opóźnienie sygnałów elektromagnetycznych między statkiem a promem ciągle wynosiło sekundy, a to wystarczało, by prom, impulsem napędu bocznego, mógł się przemieścić z namierzonej przez radar pozycji. Jednak Volyovą denerwował fakt, że Swiatłowiec ich goni i próbuje uzyskać wystarczająco dokładne dane o ich trasie, by móc otworzyć ogień. Do tego czasu mogą upłynąć godziny, ale złowrogie intencje maszyny wydawały się dość oczywiste.

— Zacznę od tego, co wiem — powiedziała Volyova, biorąc głęboki oddech. — Kiedyś galaktyka była znacznie bardziej ludna niż obecnie: miliony kultur, choć zaledwie paru większych graczy. W zasadzie wszystkie modele prognostyczne przewidywały, że obecnie tak powinna wyglądać galaktyka. Modele uwzględniające częstość występowania gwiazd typu G i planet typu ziemskiego, krążących po takich orbitach, by na ich powierzchni mogła utrzymać się woda w stanie ciekłym. — Volyova uciekała w dygresje, ale Pascale i Khouri nie protestowały. — To był zawsze największy paradoks. Na papierze wszystko wygląda znacznie prościej niż w życiu. Teoretyczne oceny rozwoju kultur posługujących się narzędziami znacznie trudniej sprecyzować, ale wadą tych ocen jest to samo: przewidują istnienie zbyt wielu kultur.