Выбрать главу

Teraz nadszedł czas, by je usunąć.

Wyjęła głowę z hełmu, zanurzyła ją w kąpieli z ciekłego azotu. Potem wsunęła dłonie do dwóch par rękawic zawieszonych nad stołem laboratoryjnym w rusztowaniu tłoków. Maleńkie, świecące instrumenty medyczne zaszumiały i opadły nad czaszkę, gotowe do pocięcia jej na plastry, które potem z diabelską precyzją zostaną złożone z powrotem. Wcześniej jednak Volyova zamierzała włożyć imitację implantów, tak by — jeśli potem kiedykolwiek badano by głowę — nie wydało się, że Volyova coś z niej usunęła. Głowę trzeba będzie przyczepić do ciała, ale teraz Volyova się tym nie przejmowała. Gdy inni dowiedzą się, co się stało z Nagornym — czyli poznają wersję, którą ona im przedstawi — nie rzucą się do szczegółowych badań. Oczywiście Sudjic będzie robić problemy — ona i Nagorny byli kochankami, póki Nagorny nie oszalał.

Ilia Volyova przekroczy ten most, gdy do niego dotrze, tak jak wielokrotnie czyniła to już poprzednio.

Tymczasem, grzebiąc głęboko w głowie Nagornego, już zaczynała planować, kim go zastąpi.

Z pewnością nikim z obecnych teraz na pokładzie statku.

Może w pobliżu Yellowstone znajdzie nowego rekruta.

— Case, czy już jest ciepło?

Głos wrócił, rozmazany i drżący, przez masę budynków ponad jej głową.

— Ciepło, ciepło, aż się żarzymy, moja droga. Trzymaj się i pilnuj, by nie tracić strzałek toksycznych.

— Właśnie, Case…

Khouri zanurkowała na bok, gdy w bliskiej odległości przemaszerowali trzej Nowi Komuso; głowy mieli osłonięte wiklinowymi hełmami w kształcie wiader. Ich shakuhachi — kije bambusowe — przecięły powietrze jak kije cheerleaderek, przeganiając w cień stado małpek kapucynek.

— Co się stanie — ciągnęła — jeśli wykończymy jakiegoś pomagiera Taraschiego?

— To wykluczone — stwierdził Ng. — Toksyny są ściśle dostosowane do biochemii Taraschiego. Jeśli trafisz inną osobę, odniesie ona tylko brzydką ranę kłutą.

— Nawet jeśli trafię klon Taraschiego?

— Sądzisz, że to możliwe?

— Tylko pytałam. — Zaskoczyło ją, że Case jest niezwykle nerwowy.

— W każdym razie, jeśli Taraschi miałby klon i przez pomyłkę byśmy go zabili, to jego problem, nie nasz. Wszystko jest napisane drobną czcionką. Powinnaś to kiedyś przeczytać.

— Mogę spróbować, gdy dopadnie mnie egzystencjalna nuda — odparła Khouri.

Zesztywniała, gdyż nagle sytuacja stała się inna. Ng zamilkł, miast jego głosu słyszała wyraźne pulsowanie, miękkie i złe, jak echolokacyjny puls drapieżnika. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy słyszała ten ton kilkanaście razy, zawsze sygnalizował bliskość celu. Oznaczał, że Taraschi znajdował się w odległości mniejszej niż pięćset metrów, sugerował wyraźnie, że ofiara była wewnątrz samego Pomnika.

Posunięcia gry stały się teraz ogólnodostępne. Taraschi powinien o tym wiedzieć, gdyż identyczne urządzenie implantowane mu w bezpiecznej klinice Baldachimu generowało podobne pulsowanie w jego głowie. W Chasm City rozmaite sieci medialne, skoncentrowane na Shadowplay, nawet w tej chwili wysyłały zespoły reporterów na miejsce zabójstwa. Kilku szczęśliwców już mogło czatować w pobliżu.

Gdy Khouri szła dalej pod placem Pomnika, pulsowanie stało się nieco szybsze. Taraschi musiał być nad nią, w samym Pomniku, więc ich wzajemna odległość prawie się nie zmieniła.

Plac poniżej był potrzaskany — leżał niebezpiecznie blisko Rozpadliny i podłoże tąpnęło. Poprzednio pod budowlą znajdował się kompleks handlowy, ale teraz wkroczyła tam Mierzwa. Najniższe poziomy były zalane, zatopione chodniki wynurzały się z wody barwy karmelu. Czworościan Pomnika wznosił się wysoko ponad zalanym placem, wsparty na mniejszej odwróconej piramidzie wmontowanej głęboko w skaliste podłoże. Do budowli prowadziło tylko jedno wejście. A to znaczyło, że Taraschi jest już trupem, jeśli złapie go na osobności. W tym celu musiał przejść most nad placem, a wówczas człowiek wewnątrz dowie się, że nadchodzi. Zastanawiała się, jakie myśli przemykają teraz przez jego umysł. W snach często widziała się w jakimś półopuszczonym mieście, gdzie ściga ją bezlitosny myśliwy. Teraz Taraschi doświadczał takiego samego przerażenia w świecie rzeczywistym. Myśliwy ze snów nigdy nie musiał poruszać się szybko — to stanowiło część nieprzyjemności — wszak ona uciekała rozpaczliwie, jakby w zagęszczonym powietrzu, z obciążonymi nogami, a myśliwy sunął powoli, co wynikało z jego wielkiej cierpliwości i wiedzy.

Khouri przeszła przez most — pulsowanie się wzmogło. Wilgotny grunt pokrywał żwir. Od czasu do czasu pulsowanie zwalniało, a potem przyśpieszało — znak, że Taraschi poruszał się wewnątrz budowli. Teraz nie mógł umknąć. Mógł doprowadzić, do tego, że spotkanie odbyłoby się na dachu, ale gdyby wykorzystał transport powietrzny naruszyłby warunki kontraktu. Związana z tym hańba byłaby w salonach Baldachimu czymś strasznym — już lepiej dać się zabić.

Khouri przeszła do atrium w podtrzymującej Pomnik piramidzie. Wewnątrz było ciemno, oczy przyzwyczaiły się dopiero po kilku chwilach. Khouri wysunęła z płaszcza karabin toksynowy i spojrzała na wejście, sprawdzając, czy Taraschi nie zamierza umknąć. Nic dziwnego, że go tu nie ma; atrium było puste, ztupione. Deszcz bębnił o metal. Khouri spojrzała w górę — chmura przerdzewiałych, zniszczonych rzeźb zwisała z sufitu na miedzianych linach. Kilka rzeźb spadło na marmurowy taras, skrzydła metalowych ptaków wbiły się w podłoże. Miękko rysowały się w pyle, który jak zaprawa murarska wypełnił miejsca między lotkami.

Spojrzała na sufit.

— Taraschi?! — zawołała. — Słyszysz mnie? Nadchodzę.

Zastanowiła się przez chwilę, dlaczego jeszcze nie ma tu ludzi z telewizji. To dziwne; tak blisko zabójstwa, a oni nie wypatrują krwi, krążąc wokół niej, a wraz z nimi spontaniczny tłum, który nieodmiennie przyciągali.

Nie odpowiedział na jej wołanie. Wiedziała jednak, że jest gdzieś nad sufitem. Przemknęła przez atrium do kręconych schodów wiodących w górę. Szybko po nich weszła, rozejrzała się za dużymi przedmiotami, które mogłaby rozstawić, by zablokować Taraschiemu drogę ucieczki. Widziała tu wiele zrujnowanych eksponatów i mebli. Zaczęła ściągać je na stos na szczycie schodów, który raczej opóźnił Taraschiego, niż całkowicie uniemożliwił mu wyjście, ale to jej wystarczało.

Nim dotarła do połowy pracy, spociła się i zesztywniał jej grzbiet. Przez chwilę odzyskiwała siły, rozglądając się wokół; arpeggio w jej głowie stanowiło potwierdzenie, że Taraschi nadal jest w pobliżu.

Górna część piramidy zawierała indywidualne kapliczki Osiemdziesiątki. Małe pomniki umieszczone we wnękach imponujących ścian z czarnego marmuru, które wznosiły się niemal pod zawrotnie wysoki sufit, wspierane po bokach przez kolumny z kariatydami w sugestywnych pozach. Ściany, prześwietlone łukami, z każdej strony ograniczały widok do kilkudziesięciu metrów. Trzy trójkątne boki sklepienia były w niektórych miejscach przebite. Do środka wpadały smugi światła o barwie sepii. Przez większe szczeliny lał się deszcz. Khouri zauważyła, że sporo nisz było pustych — te kapliczki zostały albo złupione, albo rodziny członków Osiemdziesiątki postanowiły przenieść memoriały w bezpieczniejsze miejsce. Została może połowa. Mniej więcej dwie trzecie z nich reprezentowało ten sam styclass="underline" obrazy, biografie, pamiątki po zmarłym ustawione standardowo. Niektóre, bardziej wyszukane, miały hologramy lub rzeźby, a w paru z nich — dość upiorny pomysł — stały prawdziwe zabalsamowane ciała ludzi, bez wątpienia dzieło zręcznego wypychacza, któremu udało się zamaskować największe zniekształcenia dokonane przez procedurę, jaka zabiła daną osobę.