Выбрать главу

— Dlaczego miałabym ją obwiniać za ten wypadek? — powiedziała Sudjic.

— Właśnie. I na tym koniec sprawy.

— Niezupełnie — stwierdziła Volyova. — Może to nie najlepszy czas, by podnosić tę sprawę, ale… Zamierzałam powiedzieć, że chciałabym wyjąć implanty z jego głowy. Nawet jeśli uzyskam na to pozwolenie, prawdopodobnie i tak okażą się zniszczone.

— Możesz, zrobić nowe? — spytała Sajaki.

— Tak, jeśli wystarczy mi czasu. — Volyova westchnęła z rezygnacją. — Potrzebuję też nowego kandydata.

— Gdy zatrzymamy się przy Yellowstone, możesz tam kogoś poszukać — stwierdził Hegazi.

Rycerze po drugiej stronie polany nadal walczyli, ale nikt z załogi nie zwracał na nich zbytniej uwagi, choć jeden z walczących chyba miał trudności ze strzałą, która przebiła mu przyłbicę.

— Jestem pewna, że pojawi się ktoś odpowiedni — oznajmiła Volyova.

Khouri oddychała zimnym powietrzem w domu Mademoiselle — z tak czystym powietrzem nie spotkała się od czasu przybycia na Yellowstone. Niewiele to znaczyło — było czyste, ale nie pachnące. Bardziej przypominało wonie namiotu szpitalnego na Skraju Nieba — wtedy gdy ostatni raz widziała Fazila — z resztkami zapachu jodyny, kapusty i chloru.

Wagonik Manoukhiana jechał przez miasto, przez częściowo zalany podpowierzchniowy akwedukt. Przybyli do podziemnej jaskini. Tu Manoukhian poprowadził Khouri do windy, która wjeżdżała tak szybko, że aż zatykało uszy. Po chwili wyszli w ciemny pełen pogłosów hol. Khouri podejrzewała, że to raczej trik akustyczny, a nie prawdziwe echo, miała jednak wrażenie, że wkroczyła do olbrzymiego, nieoświetlonego mauzoleum. W górze unosiły się okna o delikatnym rysunku, lecz światło sączące się przez nie było blade, jak w środku nocy. Ponieważ na zewnątrz panował dzień, efekt był subtelnie niepokojący.

— Mademoiselle nie przepada za dziennym światłem — wyjaśnił Manoukhian.

— Co ty powiesz? — Oczy Khouri zaczynały się przyzwyczajać do mroku. Powoli rozróżniała wielkie przedmioty, stojące w sali. — Nie jesteś stąd, prawda Manoukhian?

— Więc mamy chyba ze sobą coś wspólnego.

— Ciebie również sprowadził na Yellowstone jakiś błąd urzędniczy?

— Niezupełnie — odparł. Domyśliła się, że Manoukhian rozważa, ile mógłby jej zdradzić. To jego słabość, pomyślała. Jak na zawodowego zabójcę, czy kim tam on był, lubił za dużo mówić. Przez dalszą drogę zabawiał ją przechwałkami o swych dokonaniach w Chasm City; gdyby nie pochodziły od tego twardziela z obcym akcentem i zmyłkowym pistoletem, puściłaby je mimo uszu. Teraz jednak niepokoiło ją, że część tych opowieści mogła być prawdziwa. — Nie. — Chęć wygadania się zatriumfowała w nim nad zawodowym instynktem ponuraka. — Nie, to nie błąd urzędnika, ale pomyłka… w każdym razie wypadek.

Khouri wszędzie widziała mnóstwo zwalistych przedmiotów, nie potrafiła dokładnie rozpoznać ich kształtów, wszystkie stały na smukłych palach wystających z czarnych cokołów. Niektóre przypominały fragmenty zgniecionych skorupek jaj, inne delikatne łuski korali mózgowych. Wszystkie miały metaliczny połysk i wydawały się bezbarwne w żółtawym świetle.

— Miałeś wypadek?

— Nie… nie ja. Ona miała wypadek. Mademoiselle. Tak się spotkaliśmy. Była… nie powinienem ci tego opowiadać, Khouri. Jeśli się dowie, będę martwy. Nietrudno pozbyć się ciała w Mierzwie. Słuchaj, wiesz co tam ostatnio odkryłem? Nie uwierzysz, ale znalazłem cały cholerny…

Manoukhian nadal się chełpił. Khouri przesunęła palcami po jednej z rzeźb, poczuła zimną metalową fakturę. Krawędzie były bardzo ostre. Miała wrażenie, że ona i Manoukhian to dwoje miłośników sztuki, którzy pośród nocy włamali się do muzeum. Rzeźby czekały cierpliwie. Czekały na coś, ale ich zapas cierpliwości nie był nieograniczony.

To dziwne, ale Khouri była zadowolona z towarzystwa rewolwerowca.

— To jej dzieło? — spytała, przerywając potok słów Manoukhiana.

— Może — odparł. — Wtedy mogłabyś powiedzieć, że cierpiała za swą sztukę. — Zatrzymał się i dotknął jej ramienia. — Dobrze. Widzisz te schody?

— Chcesz, żebym po nich weszła?

— Domyślna jesteś.

Łagodnie dźgnął ją lufą w plecy. Dla przypomnienia, że wciąż ma pistolet.

Przez iluminator w ścianie obok kwatery zmarłego Volyova widziała gazowego giganta o barwie tangeriny. Zacieniony biegun południowy migał burzami zorzowymi. Znajdowali się teraz głęboko w układzie Epsilon Eridani; wchodzili pod ostrym kątem do ekliptyki. Od Yellowstone dzieliło ich zaledwie parę dni, mieli minuty świetlne do lokalnych środków transportu, które poruszały się po sieci komunikacyjnych torów optycznych łączących wszystkie ważniejsze habitaty i statki w układzie. Ich własny statek też się zmienił. Przez iluminator Volyova widziała czoło jednego z silników Hybrydowców. Silniki automatycznie zwijały pola zagarniające, gdy prędkość statku spadała poniżej prędkości naporowej, subtelnie modyfikowały swój kształt, przechodząc w tryb wewnątrzsystemowy, paszcza zagarniająca zamykała się jak kielich kwiatu o zmierzchu. Silniki nadal w jakiś sposób wytwarzały ciąg, ale źródło masy reakcyjnej czy energii do przyśpieszenia statku było kolejną zagadką techniki Hybrydowców. Przypuszczalnie napęd mógł działać w ten sposób tylko do pewnej granicy czasowej, inaczej przecież nigdy by nie potrzebował przesiewać kosmosu w poszukiwaniu paliwa podczas trybu jazdy międzygwiezdnej…

Umysł Volyovej wędrował, pragnąc skupić się na czymkolwiek, byle nie na bieżących problemach.

— Przypuszczam, że będą z nią kłopoty — powiedziała. — Poważne kłopoty.

— Nie sądzę, o ile dobrze ją rozumiem. — Triumwir Sajaki uśmiechnął się słabo. — Sudjic zbyt dobrze mnie zna. Wie, że gdyby wystąpiła przeciw komuś z Triumwiratu, nie zadam sobie trudu, by ostro ją ganić. Nie pozwolę jej też na luksus opuszczenia statku, gdy dotrzemy do Yellowstone. Po prostu ją zabiję.

— Nieco za surowo.

W jej ustach pobrzmiewało to słabością — pogardzała sobą z tego powodu — ale tak właśnie czuła.

— Nie znaczy to, że jej nie współczuję. Poza tym nie miała do mnie pretensji… aż do śmierci Nagornego. Jeśli coś zrobi, nie mógłbyś zastosować środków dyscyplinujących?

— Nie warto — odparł Sajaki. — Jeśli wpadnie jej do głowy, by ci coś zrobić, nie skończy się na drobnym dokuczaniu. Jeśli ją zdyscyplinuję i nie zrobię nic więcej, znajdzie sposób, by bezustannie cię krzywdzić. Zabicie jej to jedyne rozsądne wyjście. A tak. przy okazji… jestem zdziwiony, że patrzysz z jej punktu widzenia. Czy nie pomyślałaś, że niektóre problemy Nagornego mogły się na nią przenieść?

— Pytasz, czy według mnie jest zupełnie zdrowa na umyśle?

— To nie ma znaczenia. Nic ci nie zrobi… przyrzekam. — Zamilkł na chwilę. — A teraz, czy moglibyśmy z tym skończyć? Dotychczasowa porcja Nagornego wystarczy mi na całe życie.

— Doskonale rozumiem, co czujesz.

Od pierwszego spotkania z załogą upłynęło kilka dni. Stali na zewnątrz kwatery zmarłego na poziomie 821, przygotowując się do wejścia do środka. Od śmierci Nagornego nikt nie wchodził do tego zamkniętego pomieszczenia. Nawet Volyova tam nie wchodziła, w obawie przed ewentualnymi pułapkami.