— Tego wszystkiego dokonano w dwadzieścia dwa lata?
— Tak — usłyszał czyjś głos. Ruch zaigrał na błyszczącej czarnej zbroi żaluzji. Khouri odwróciła się i dostrzegła cicho spoczywający palankin. Widząc go, wspomniała Mademoiselle i nie tylko. Miała wrażenie, że od ich ostatniego spotkania upłynęła najwyżej minuta.
— Carlos, dziękuje, że ją tu przyprowadziłeś.
— To wszystko?
— Chyba tak — odparła. Jej głos odbił się lekkim echem. — Czas ma istotne znaczenie. Nawet po tych wszystkich latach. Namierzyłam załogę, która potrzebuje kogoś takiego jak Khouri. Jednak przed opuszczeniem układu zabawią tu najwyżej parę dni. Khouri trzeba wykształcić, przygotować do roli i przedstawić im, póki jest okazja.
— A jeśli się nie zgodzę? — spytała Khouri.
— Ale ty się zgodzisz, prawda? Wszak teraz wiesz, co mogę dla ciebie zrobić. Pamiętasz, prawda?
— Takich rzeczy łatwo się nie zapomnia. — Wyraźnie sobie przypomniała, co Mademoiselle jej zademonstrowała: że w drugiej kasecie chłodniczej ktoś był. Fazil, jej mąż. Wbrew temu, co jej powiedziano, nigdy nie byli rozłączeni. Oboje przylecieli tu ze Skraju Nieba, a urzędniczy błąd miał łagodniejsze skutki, niż sobie wyobrażała. A jednak została oszukana. Od samego początku Mademoiselle maczała w tym palce. Khouri trochę zbyt łatwo zatrudniła się jako zabójczyni Shadowplay i z perspektywy było widać, że służyła tylko temu, by Khouri mogła udowodnić, że nadaje się do zadania, które wyznaczono jej w przyszłości. A już najprostsze na świecie było uzyskanie jej zgody: Mademoiselle miała Fazila i gdyby Khouri odmówiła, nigdy by już nie zobaczyła swego męża.
— Wiedziałam, że będziesz rozsądna — oznajmiła Mademoiselle. — Khouri, to, o co cię proszę, nie jest aż tak trudne.
— A ta załoga, którą znalazłaś?
— To handlowcy — uspokoił ją Manoukhian. — Sam kiedyś byłem handlowcem. Wtedy to uratowałem…
— Carlos, dość.
— Przepraszam. — Spojrzał na palankin. — Chciałem tylko powiedzieć… a co w nich złego? 122
Nigdy nie było całkowiecie jasne, czy to kwestia przypadku, czy podświadomości projektanta, ale statek kontaktowy ISBC przypominał symbol nieskończoności — dwa płatowate moduły załadowane urządzeniami podtrzymania życia, sensorami i sprzętem komunikacyjnym, przedzielone kołnierzem, na brzegu którego znajdowały się silniki rakietowe i dodatkowe układy sensorów. W każdym płacie mogło się zmieścić dwoje ludzi, a gdyby podczas misji nastąpił zanik neuralny, jeden lub oba płaty mogły być odstrzelone.
Podwyższając ciąg, statek kontaktowy spadał na Całun, a stacja wycofała się poza bezpieczny zasięg, do czekającego światłowca. W opowieści Pascale było ukazane, jak statek maleje, pozostały tylko niebieskawa smuga jego silników i pulsujące czerwono-zielone światła pozycyjne, a potem i to zanikło. Kosmiczna ciemność zdawała się go przesłaniać jak rozlewająca się plama atramentu.
Nikt nie był pewien, co stało się później, gdyż zniknęła większość informacji zebranych przez Sylveste’a i Lefevre podczas ich zbliżania, w tym dane przesyłane do stacji i do światłowca. Nie istniała pewność co do skali czasowej oraz dokładnej kolejności wydarzeń. Wszystko, co wiedziano, pochodziło z pamięci Sylveste’a, on zaś twierdził, że w pobliżu Całunu doświadczał stanu zmniejszonej świadomości, więc jego wspomnień nie można było traktować jako źródła dosłownej prawdy.
A co wiedziano?
Sylveste i Lefevre podlecieli do Całunu tak blisko, jak jeszcze żadna istota ludzka. Bliżej nawet niż Lascaille. Jeśli Lascaille mówił prawdę, to ich transformaty powinny oszukać systemy obronne Całunu, który miał owinąć ich w bańkę spłaszczonej czasoprzestrzeni, przy czym otaczająca” ich granica kipiałaby wściekłymi grawitacyjnymi pływami. Nawet teraz nikt nie udawał, że rozumie, jak to działa, w jaki sposób utajone mechanizmy Całunu mogły zakrzywić czasoprzestrzeń przez tak wariacko ostrą geometrię, gdy zawinięcie miliard razy łagodniejsze wymagałoby więcej energii, niż zawierała cała masa spoczynkowa galaktyki. Nikt też nie rozumiał, jak świadomość mogła przesączać się do czasoprzestrzeni wokół Całunu, tak że sam Całun rozpoznawał rodzaj umysłów, które usiłowały przedostać się do jego wnętrza, i równocześnie przekształcał myśli i wspomnienia tychże umysłów. Widocznie istniał jakiś ukryty związek między myślami a podstawowymi pocesami czasoprzestrzeni. Nawzajem na siebie wpływały. Sylveste odgrzebał stare, zapomniane teorie sprzed wieków, które postulowały istnienie związku między procesami kwantowymi świadomości a kwantowo-grawitacyjnymi mechanizmami rządzącymi czasoprzestrzenią, przez unifikację tak zwanego tensora krzywizny Weyla… ale w rozumieniu świadomości niewiele się posunięto naprzód i teoria ta była równie spekulatywna jak niegdyś. Może jednak w pobliżu Całunu wszelkie słabe powiązania świadomości z czasoprzestrzenią ulegały znacznemu wzmocnieniu. Sylveste i Carine Lefevre myślą utorowali sobie drogę przez burzę, a ich zmodyfikowane umysły uspokoiły siły grawitacyjne, kipiące wokół zaledwie metr od kadłuba statku. Byli jak idący przez studnię pełną okularników poskramiacze węży, którzy swoją muzyką wycinają maleńki obszar bezpieczeństwa. Bezpieczny, dopóki grała muzyka, dopóki nie wpadła w kakofonię i póki węże nie obudziły się z hipnotycznego spoczynku. Nigdy nie byłoby całkowicie jasne, jak blisko oboje dotarli do Całunu, nim muzyka się zepsuła i zaczęły się roić kobry grawitacji.
Sylveste twierdził, że nigdy nie byli w granicach samego Całunu, zgodnie z jego wizualnym świadectwem ponad polowa nieba była wypełniona gwiazdami. Jednak dane uratowane ze statku sugerowały, że moduł kontaktowy dotarł prawie do wnętrza fraktalowej piany otaczającej Całun, do wnętrza nieskończenie rozmazującej się granicy tego obiektu, do wnętrza tego, co Lascaiłle nazwał Przestrzenią Objawienia.
Lefevre wiedziała, kiedy to się zaczęło. Przerażona, ale lodowato spokojna, przekazała Sylveste’owi informacje: jej transformata Całunowa rozpadała się, a otoczka obcej percepcji robiła się coraz cieńsza, pozostawiając tylko ludzkie myśli. Tego się zawsze obawiali, ale modlili się, by to nie nastąpiło.
Szybko poinformowali stację badawczą i uruchomili testy psychiczne, by sprawdzić, co Carine mówi. Prawda była 124 przerażająco jasna: transformata Carine rozpadała się. Za kilka minut jej umysł, pozbawiony komponenty całunowej, nie będzie w stanie uspokoić węży, wśród których sunęli. Carine zapominała melodii.
Przedsięwzięli jednak środki ostrożności. Lefevre wycofała się do drugiej połowy modułu i odpaliła ładunki separujące, odłączając swoją część statku od statku Sylveste’a. Wtedy już jej transformata prawie całkowicie zniknęła. Za pośrednictwem połączenia audiowizualnego między dwiema oddzielnymi częściami statku Carine poinformowała Sylveste’a, że czuje, jak siły grawitacyjne narastają, skręcają i rozciągają jej ciało, narowiście, nieprzewidywalnie.
Silniki usiłowały odsunąć jej moduł od grudkowatej przestrzeni wokół Całunu, ale obiekt był zbyt duży, a Carine zbyt mała. W ciągu kilku minut siły napięcia rozerwały cienką powłokę statku, choć Lefevre uszła z tego żywa, zwinięta w pozycji embrionalnej w ostatniej zanikającej kieszeni spokojnej przestrzeni skupionej na umyśle Carine. Sylveste stracił z nią kontakt w chwili, gdy statek rozpadł się na kawałki. Powietrze szybko zostało wyssane, ale dekompresja nie przebiegła na tyle błyskawicznie, by całkowicie zagłuszyć jej krzyk.