Nie było w tym nic zaskakującego. Tysiące Amarantińskich artefaktów datowano na okres Wydarzenia tą samą techniką, ale tylko obelisk został zakopany specjalnie, rozmyślnie umieszczony w kamiennym sarkofagu po tym, jak został wytrawiony.
Po Wydarzeniu.
Nawet za nowego reżimu ten fakt wystarczył, by zainteresowano się obeliskiem. W ostatnim roku ponownie zwrócono uwagę na napis. Poprzednio Sylveste podał dość ogólną interpretację; teraz cała pozostała na planecie grupka archeologicznej społeczności pośpieszyła z pomocą. W Cuvier tymczaem zapanowała epoka wolności. Reżim Girardieau złagodził niektóre zakazy dotyczące badań amarantińskich, choć opozycja Słusznej Drogi stawała się coraz bardziej fanatyczna.
Dziwne przymierza, jak powiedział Girardieau.
— Gdy zorientowaliśmy się, co nam przekazuje obelisk, podzieliliśmy cały obszar i odsłoniliśmy teren sześćdziesiąt czy siedemdziesiąt metrów w głąb — oznajmił Girardieau. — Znaleźliśmy jeszcze kilkadziesiąt takich obiektów, wszystkie wytrawione przed zakopaniem, wszystkie zawierające w zasadzie taki sam napis. To nie jest zapis tego, co się w tym rejonie wydarzyło, to jest zapis wskazujący na coś, co zostało tu zakopane.
— Coś dużego — powiedział Sylveste. — Coś, co zaplanowali przed Wydarzeniem i może nawet zakopali, zanim nastąpiło, a znaczniki umieścili potem. Ostatni akt kulturalny społeczeństwa skazanego na zagładę. Tylko jak duże to jest?
— Bardzo — odparł Girardieau.
Potem opowiedział mu, jak zbadali teren najpierw za pomocą zestawu bijaków — urządzeń, które generują penetrujące fale Rayleigha, reagujące na gęstość zakopanego obiektu. Według relacji Girardieau musieli użyć największych bijaków, a to oznaczało, że obiekty były zakopane na takiej głębokości, że ta technika już dalej nie sięgała — setki metrów w dół. Potem sprowadzili najbardziej czułe grawitometry obrazujące, jakie mieli w kolonii, i dopiero wtedy uzyskali pojęcie o tym, czego szukają.
To nie było małe.
— Czy te wykopaliska są związane z programem Potopowców?
— Całkowiecie niezależne. Innymi słowy czysta nauka. Dziwi cię to? Przecież obiecywałem, że nigdy nie porzucimy badań nad Amarantinami. Może gdybyś dawno temu mi uwierzył, teraz pracowalibyśmy razem, przeciwstawiając się Słusznej Drodze, naszemu rzeczywistemu wrogowi.
— Nie okazywałeś zainteresowania Amarantinami, dopóki obelisk nie został odkryty — zauważył Sylveste. — Ale wtedy cię to przeraziło, prawda? Ponieważ dowód był niepodważalny. Tego nie mogłem sfałszować ani zmanipulować. Wreszcie musiałeś dopuścić możliwość, że od początku miałem rację.
Weszli do obszernej windy z miękkimi siedzeniami i akwatintami Potopowców na ścianach. Z pomrukiem zamknęły się grube metalowe drzwi. Jeden z asystentów Girardieau otworzył panel i nacisnął guzik. Podłoga opadła tak szybko, że ich ciała ledwo za nią nadążały.
— Jak głęboko zjeżdżamy?
— Niezbyt głęboko — odparł Girardieau. — Zaledwie parę kilometrów.
Gdy Khouri się ocknęła, opuścili już orbitę wokół Yellowstone. Przez iluminator w swojej kwaterze widziała planetę — znacznie mniejszą niż przedtem. Obszar wokół Chasm City jawił się jako plamka na powierzchni, a Pas Złomu jako płowy rozmyty pierścień, zbyt odległy, by dało się wyróżnić jego poszczególne części. Teraz statek miał stale poruszać się z przyśpieszeniem jeden g, aż zupełnie opuści układ Epsilon Erdani, a potem nadal przyśpieszać, aż osiągnie prędkość tylko odrobinę mniejszą od prędkości światła. Nie przypadkiem tego typu statki nazywano światłowcami.
Khouri oszukano.
— To komplikacja — odezwała się Mademoiselle po wielu minutach ciszy. — Ale tylko tyle.
Khouri potarła guza na obolałej głowie, w miejscu gdzie Komuso — czyli Sajaki, jak teraz wiedziała — uderzył ją swym shakuhachi.
— Mówisz „komplikacja”?! — krzyknęła. — Porwali mnie, ty głupia jędzo!
— Ucisz się, dziewczyno. Nie wiedzą o moim istnieniu i nie ma powodu, by się kiedykolwiek dowiedzieli. — Widoczna dzięki entoptycznemu obrazowi Mademoiselle uśmiechnęła się krzywo. — Prawdę mówiąc, obecnie jestem twoim najlepszym przyjacielem. Powinnaś robić wszystko, by dochować naszej wspólnej tajemnicy. — Obejrzała swoje paznokcie. — Podejdźmy do tego racjonalnie. Co jest naszym celem?
— Do cholery, przecież wiesz.
— Tak. Miałaś zinfiltrować tę załogę i odbyć z nimi podróż do Resurgamu. Jaki jest teraz twój status?
— Ta jędza Volyova cały czas nazywa mnie rekrutem.
— Innymi słowy twoja infiltracja skończyła się spektakularnym sukcesem. — Mademoiselle kroczyła nonszalancko po pokoju, jedną rękę oparła na biodrze, palcem wskazującym drugiej uderzała lekko w dolną wargę. — A dokąd my się teraz udajemy?
— Podejrzewam, że to nadal Resurgam.
— Więc w zasadniczych szczegółach nie nastąpiło nic, co mogłoby zaszkodzę naszej misji.
Khouri miała ochotę ją udusić, ale byłoby to duszenie zjawy.
— Czy nie przyszło ci do głowy, że oni mogą mieć własne plany? Wiesz, co Volyova powiedziała, nim zostałam powalona? Powiedziała, że jestem nowym zbrojmistrzem. Jak sądzisz, co miała na myśli?
— To wyjaśnia, dlaczego szukali kogoś z doświadczeniem militarnym.
— A jeśli nie zgodzę się na jej plany?
— Wątpię, czy to ma znaczenie. — Mademoiselle przestała chodzić w kółko i przyjęła wyraz powagi, wybrany z palety dostępnych jej wyrazów Iwarzy. — Zrozum, to Ultrasi. Mają dostęp do technologii zabronionych w innych skolonizowanych światach.
— Na przykład?
— Systemy manipulacji lojalnością.
— No, dzięki, że przekazałaś mi te ważne informacje odpowiednio wcześnie.
— Nie przejmuj się… zawsze podejrzewałam, że coś takiego wchodzi w grę. — Mademoiselle dotknęła skroni. — Przedsięwzięłam odpowiednie środki.
— Co za ulga!
— Implant, który ci wstawiłam, wytwarza antygeny przeciw ich neuralnym medmaszynom. Co więcej, będzie wysyłał do twej podświadomości podprogowe informacje wzmacniające. To całkowicie zneutralizuje terapię lojalności zastosowaną przez Volyovą.
— Więc po co mi to w ogóle mówisz?
— Moja droga, będziesz musiała udawać, że jej terapia działa.
Zjazd zajął tylko kilka minut. Ciśnienie powietrza i temperatura ustabilizowały się na normalnym poziomie planetarnym. Szyb, którym zjeżdżał wagonik, miał dziesięć metrów szerokości i był wyłożony diamentem. Gdzieniegdzie znajdowały się nisze, skrytki na sprzęt lub małe budki operatorskie, albo mijanki, gdzie dwa wagoniki windy mogły przecisnąć się obok siebie. Serwitory wytwarzały diament, wyciągały z filier jego nici atomowej grubości. Za sprawą molekularnych maszyn o rozmiarach protein nici układały się szybko i równiutko na miejsce. Gdy spojrzało się przez szklane sklepienie, odnosiło się wrażenie, że lekko opalizujący szyb sięga w nieskończoność.