Выбрать главу

Sylveste wiedział, że to zrozumiała próba kultury, by wznieść sobie lustro. Najważniejsze było to, że mit całkowicie przeniknął ich kulturę i w efekcie stał się jedyną religią, która zamieniła wszystkie inne i niewyobrażalnie długo przetrwała w różnych wersjach. Niewątpliwie ukształtował ich sposób myślenia i zachowanie, być może w sposób zbyt skomplikowany, by je analizować.

— Rozumiem — rzekła Pascale. — Jako gatunek nie umieli sobie poradzić z tym, że nie potrafią latać, więc stworzyli tę opowieść, by wyrazić wyższość nad ptakami, które posiadały umiejętność latania.

— Właśnie. A ponieważ ta wiara działała, odniosła nieoczekiwany skutek uboczny: zniechęciła ich do podjęcia prób latania. Podobnie jak mit o Ikarusie, z tym że wywarła większy wpływ na zbiorową duszę.

— Ale jeśli tak, to postać na iglicy…

— Jest wielkim oddaniem honoru bogowi, w którego wierzyli.

— Dlaczego mieliby to robić? — spytała Pascale. — Religie znikają, ich miejsce zajmują nowe. Nie chce mi się wierzyć, że wybudowali to miasto i wszystko, co w nim jest, tylko po to, by ubliżyć staremu bogu.

— Ja też w to nie wierzę. Żalem to chyba coś zupełnie innego.

— Na przykład co?

— Wprowadził się nowy bóg. Ten ze skrzydłami.

Volyova doszła do wniosku, że nadszedł czas, by pokazać Khouri swój profesjonalny sprzęt.

— Trzymaj się — powiedziała, gdy winda zbliżyła się do kazamaty. — Ludzie na ogół tego nie lubią, gdy przeżywają to po raz pierwszy.

— Boże! — Khouri instynktownie przywarła do tylnej ściany, gdy widok nagle gwałtownie się rozszerzył. Winda stała się robaczkiem pełznącym w przepastnej przestrzeni. — Jest chyba za duży, by się zmieścić w środku!

— Och, to nic takiego. Mamy tu cztery inne komory równie wielkie. W komorze dwa trenujemy operatorów do pracy na planecie. Dwie komory są puste lub z połową atmosfery. Czwarta zawiera promy i pojazdy wewnątrzukładowe. Tylko ta jedna jest przeznaczona na kazamatę.

— Czyli to wszystko?

— Tak.

W komorze znajdowało się czterdzieści sztuk broni i każda była inna. Jednak w ich ogólnej konstrukcji ujawniało się pewne pokrewieństwo. Każda z maszyn miała obudowę ze stopu barwy zielonkawobrązowej. Każde urządzenie, sądząc po rozmiarach, mogłoby być samodzielnym statkiem kosmicznym, ale inne cechy nie wskazywały na taką ich funkcję. Brakowało okien czy drzwi, oznaczeń i układów łączności. Kadłuby niektórych były upstrzone czymś, co przypominało silniki korekcyjne, ale ich zadaniem było asystowanie w przemieszczeniu i ustawianiu urządzeń, tak jak kanonierka jest po to, by przemieszczać i ustawiać swe wielkie działa.

Oczywiście tym właśnie była kazamata.

— Klasy piekielnej — powiedziała Volyova. — Tak nazwali je ich konstruktorzy. Oczywiście cofamy się tu o kilka wieków.

Volyova obserwowała, jak jej rekrut ocenia olbrzymią broń kazamatową. Karabin, zawieszony pionowo tak, że jego długa oś pokrywała się z wektorem ciągu statku, przypominał ceremonialny miecz zwisający z sufitu barona-rycerza. Jak wszystkie rodzaje broni, otoczony był przez rusztowania, które zostały dodane przez jednego z poprzedników Volyovej. Do rusztowań doczepiono rozmaite układy sterowania, monitorowania i manewru. Każdą z broni podłączono do prowadnic — trójwymiarowego labiryntu bocznic i zwrotnic — które poniżej łączyły się w kazamacie, wchodząc do znacznie mniejszego pomieszczenia, mogącego jednak pomieścić pojedynczą sztukę. Stąd broń mogła być wysunięta poza kadłub i dalej wystrzelona w kosmos.

— Więc kto je zbudował? — spytała Khouri.

— Tego nie wiemy z całą pewnością. Prawdopodobnie Hybrydowcy w jednym ze swych bardziej ponurych wcieleń. Wiemy tylko, w jaki sposób to znaleźliśmy — byl schowany na asteroidzie, okrążał brązowego karła, tak ciemnego, że miał tylko numer katalogowy.

— Byłaś tam?

— Nie, wszystko to miało miejsce, nim ja się pojawiłam. Odziedziczyłam je po ostatnim stróżu, a on po swoim. Od tego czasu badam je. Udało mi się dostać do systemu sterowania trzydziestu jeden z nich i mam zgrubne pojecie o osiemdziesięciu procentach niezbędnych kodów aktywujących. Ale przetestowałam tylko siedemnaście broni, z tego tylko dwie w sytuacjach bojowych.

— To znaczy, że naprawdę ich użyłaś?

— Nieśpieszno mi było do tego.

Nie ma potrzeby obciążać Khouri szczegółami minionych okrucieństw, przynajmniej nie teraz, pomyślała Volyova. Z czasem Khouri pozna bronie kazamatowe równie dobrze jak ja, a nawet lepiej, gdyż zapozna się z nimi przez centralę, przez bezpośredni interfejs neuronowy.

— Co mogą zrobić?

— Niektóre z nich potrafią roztrzaskać planetę. Inne… nie chcę nawet spekulować. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby niektóre potrafiły zrobić coś nieprzyjemnego gwiazdom. Kto chciałby użyć takiej broni… — zawiesiła głos.

— Przeciwko komu ich użyłaś?

— Przeciw wrogom, oczywiście.

Khouri przyglądała się jej dłuższą chwilę.

— Nie wiem, czy należy być przerażonym, że takie rzeczy istnieją, czy… czuć ulgę, że to nasze palce są na spuście.

— Czuj ulgę — odparła Volyova. — Tak jest lepiej.

Sylveste i Pascale wrócili do iglicy, unosili się teraz przy niej. Skrzydlaty Amarantin wyglądał tak jak wówczas, gdy go zostawili, ale teraz spoglądał na miasto zadumany i z wyniosłym lekceważeniem. Kusząca była hipoteza, że nowy bóg rzeczywiście się wprowadził, bo cóż innego mogło zainspirować stworzenie takiego pomnika, jeśli nie bojaźń przed nim? Jednak tekst na iglicy był szalenie trudny do odcyfrowania.

— Tu jest nawiązanie do Stwórcy Ptaków — powiedział Sylveste. — Są więc poważne szansę, że iglica ma związek z mitem o Płonących Skrzydłach, choć uskrzydlony bóg na pewno nie przedstawia Stwórcy Ptaków.

— Tak. Tu jest znak ognia, obok znaku skrzydeł — powiedziała Pascale.

— Co jeszcze widzisz?

Pascale koncentrowała się przez dłuższą chwilę.

— Jest tu wzmianka o stadzie renegatów.

— Renegaci? W jakim sensie? — Sprawdzał ją i ona o tym wiedziała, ale to ćwiczenie miało wartość, gdyż interpretacja Pascale mogła mu wskazać, na ile jego własna analiza jest subiektywna.

— Stado renegatów, którzy nie zgodzili się na układ ze Stwórcą Ptaków albo zbuntowali się po zawarciu układu.

— Też tak myślałem. Obawiałem się, że popełniłem parę błędów.

— Nie wiemy, kim byli, ale wiemy, że nazywano ich Wygnańcami. — Czytała napisy wielokrotnie, sprawdzając swoje przypuszczenia i modyfikując interpretację. — Wydaje się, że pierwotnie stanowili część stada, które przystało na warunki Stwórcy Ptaków, ale potem zmienili zdanie.

— Czy potrafisz odczytać imię ich przywódcy?

— Przewodził im osobnik zwany… — zaczęła. — Nie, nie mogę przetłumaczyć tego ciągu znaków, przynajmniej nie teraz. Ale co to wszystko znaczy? Sądzisz, że oni rzeczywiśccie istnieli?