Выбрать главу

Przybyły mniej więcej do centrum statku. Volyova otworzyła luk w suficie, wysunęła teleskopową drabinę i skinęła na Khouri, by ta wspięła się po szczeblach o ostrych krawędziach.

Głowa Khouri wychynęła w sferycznym pomieszczeniu pełnym zakrzywionych, połączonych maszyn. Pośrodku tej niebieskawosrebrnej aureoli stał czarny, zakapturzony fotel o prostych liniach, w plątaninie kabli, podłączony do rozmaitych urządzeń. Fotel tkwił w kilku eleganckich żyroskopowych przegubach i mógł się poruszać niezależnie od statku. Kable biegły do przesuwalnych silników, przekazujących moc do każdej z koncentrycznych powłok, a potem końcowy, gruby jak udo zwój pogrążał się w oblepionej urządzeniami sferycznej ścianie. Pomieszczenie cuchnęło ozonem.

Sprzęt w centrali pochodził sprzed przynajmniej paruset lat, a wiele urządzeń było znacznie starszych. Jednak wszystko starannie konserwowano.

— Dla tego to wszystko konstruowano? — Khouri wyszła przez klapę do środka pomieszczenia i prześlizgując się między zakrzywionymi szkieletalnymi powłokami, dotarła do fotela, masywnego, ale kuszącego obietnicą komfortu i bezpieczeństwa. Nie mogła mu się oprzeć: usiadła, a niezgrabny czarny miękki masyw objął ją z warkotem serwomechanizmów.

— Jak się czujesz?

— Jakbym tu już kiedyś była — stwierdziła ze zdziwioniem Khouri. Głos miała zniekształcony przez wielki czarny hełm z ćwiekami instrumentów, który wślizgnął się na jej głowę.

— Bo byłaś — odparła Volyova. — Nim na dobre odzyskałaś świadomość. Ponadto implant centrali w twojej głowie już jest obyty z tym środowiskiem, stąd częściowe wrażenie czegoś znanego.

To prawda. Khouri czuła się tak, jakby krzesło było znajomym meblem, jakby znała każdą jego zmarszczkę i rysę. Czuła się silna, zrelaksowana i spokojna, a potrzeba działania, użycia mocy, w którą wyposażyło ją krzesło, narastała z sekundy na sekundę.

— Czy z tego miejsca mogę sterować bronią z kazamty?

— Taka jest intencja — powiedziała Volyova. — Oczywiście nie tylko z kazamaty. Będziesz kierowała wszystkimi głównymi systemami uzbrojenia na Nieskończoności, z taką biegłością, jakby te instrumenty stanowiły przedłużenie twojego ciała. Gdy jesteś całkowicie wchłonięta przez centralę, takie masz wrażenie… obraz twego ciała puchnie i wypełnia cały statek.

Khouri już zaczynała odczuwać coś podobnego; odniosła wrażenie, że jej ciało roztapia się w krześle. Przeżywała męki Tantala i nie pragnęła, by wrażenie wchłaniania trwało nadal. Zupełnie świadomie wyzwoliła się z wysiłkiem z fotela, a obejmujące jej udo panele z cichym furkotem odsunęły się, by ją wypuścić.

— Nie jestem pewna, czy mi się to podoba — powiedziała Mademoiselle.

SIEDEM

W drodze do Delty Pawia, 2546

Nie zapominając, że jest na pokładzie statku (zawsze ten nieco nieregularny rytm indukowanej grawitacji spowodowany drobnymi nierównomiernościami strumienia ciągu, które z kolei odzwierciedlało tajemnicze kwantowe zaburzenia we wnętrzu napędu Hybrydowców) Volyova wkroczyła w zielony azyl polanki i zawahała się na szczycie rustykalnych schodów, które leniwie schodziły w trawę. Jeśli nawet Sajaki zdawał sobie sprawę z jej obecności, postanowił tego nie okazać; klęczał przy sękatym pniu, który był ich nieformalnym miejscem spotkania. Niewątpliwie jednak wyczuł ją. Volyova wiedziała, że Sajaki odwiedził Żonglerów Wzorców w wodnym świecie Wintersea, towarzysząc kapitanowi Branniganowi dawno temu, gdy był on w stanie opuścić statek. Nie wiedziała, jaki był cel ich podróży, ale pogłoski mówiły, że Żonglerzy Wzorców majstrowali w jego korze nowej, ryjąc wzorce neuralne, które wywoływały niezwykłe wyczucie przestrzenne: umiejętność myślenia w czterech lub pięciu wymiarach. Wzorce należały do najrzadszej transformaty Żonglerów — takiej, która pozostawała.

Volyova niespiesznie zeszła ze schodów; na ostatnim stopniu celowo zgrzytnęła butem. Sajaki odwrócił się i spojrzał na nią bez zdziwienia.

— Coś się stało? — spytał, widząc wyraz jej twarzy.

— Chodzi o stawlennika — odparła, przechodząc nagle na rosyjski. — Czyli protegowaną.

— Mów — powiedział Sajaki z nieobecnym wyrazem twarzy. Nosił popielate kimono, na kolanach miał ciemnooliwkowe plamy od trawy. Shakuhachi spoczywało na gładkiej jak lustro, wypolerowanej powierzchni pnia. Komuso i Volyova byli teraz, w odległości dwóch miesięcy od Yellowstone, jedynymi załogantami, którzy jeszcze nie weszli w sen chłodniczy.

— Jest teraz jedną z nas — powiedziała Volyova, klękając obok Sajakiego. — Jądro indoktrynacji jest kompletne.

— Cieszy mnie ta wiadomość.

Po drugiej stronie polanki zaskrzeczała ara i zleciała z żerdzi w zawiei jaskrawych barw.

— Możemy ją przedstawić kapitanowi Branniganowi.

— Teraz jest na to najlepszy czas — odparł Sajaki, wygładzając zmarszczki kimona. — A może się rozmyśliłaś?

— Co do spotkania z kapitanem? — Volyova gdaknęła nerwowo. — W żadnym wypadku.

— Czyli chodzi o coś głębszego.

— Co takiego?

— No, Ilia, wyrzuć z siebie, co ci leży na wątrobie.

— Chodzi o Khouri. Nie chcę ryzyka, nie chcę, by doświadczyła takich samych ataków psychozy jak Nagorny. — Zamilkła, mając nadzieję, że otrzyma od Sajakiego jakąś odpowiedź. Za jedyną miała szum wodospadu, a twarz kolegi była pozbawiona wyrazu. — Chodzi mi o to… — zacinała się — …że straciłam pewność, czy na tym etapie Khouri jest odpowiednim obiektem.

— Na tym etepie? — spytał tak cicho, że musiała czytać mu z ust.

— Żeby iść do centrali natychmiast po Nagornym. To niebezpieczne i sądzę, że Khouri jest zbyt cenna, by ryzykować. — Przełknęła, nabrała tchu, przygotowując się do najtrudniejszego. — Uważam, że potrzebny nam inny rekrut. Ktoś mniej utalentowany. Z rekrutem-pośrednikiem mogę wygładzić resztę zmarszczek, nim ruszę dalej z Khouri jako głównym kandydatem.

Sajaki podniósł shakuhachi i starannie je obejrzał. Na końcu bambusowego kija widniała niewielka zadra, może pozostałość po ciosie, który zadał Khouri. Wygładził zadrę kciukiem, po czym przemówił ze spokojem gorszym od najgwałtowniejszego wybuchu złości.

— Sugerujesz, żebyśmy poszukali nowego rekruta?

W jego ustach zabrzmiało to tak, jakby propozycję Volyovej uważał za najbardziej absurdalną, jaką kiedykolwiek słyszał.

— Tylko przejściowo — odparła, świadoma, że mówi zbyt szybko. Nie podobało jej się to, że nagle z taką uległością odnosi się do tego człowieka. — Do czasu, aż wszystko się ustabilizuje. Wtedy będziemy mogli wykorzystać Khouri.

Sajaki skinął głową.

— To brzmi rozsądnie. Bóg wie, czemu wcześniej o tym nie pomyśleliśmy, ale przypuszczam, że mieliśmy na głowie coś innego. — Odłożył shakuhachi, choć jego ręka nie odsunęła się zbyt daleko od wydrążonego kija. — Ale nic się na to nie poradzi. Teraz musimy znaleźć innego rekruta. Nie powinno to być zbyt trudne, prawda? Rekrutując Khouri, prawie wcale się nie wysilaliśmy. Zważywszy, że jesteśmy dwa miesiące w przestrzeni międzygwiezdnej i naszym następnym portem jest prawie nieznana placówka. Ale nie przewiduję żadnych poważniejszych problemów ze znalezieniem innego kandydata. Spodziewam się, że będziemy oganiać się przed tłumami chętnych.

— Zachowaj rozsądek — powiedziała.

— A czy ja nie zachowuję rozsądku, Triumwirze?

Przed chwilą się bała, teraz była wściekła.

— Nie jesteś tą samą osobą, Yuuji-san. Zmieniłeś się po…