Выбрать главу

We wnętrzu prawie pozbawionym sprzętów stał tylko stół i dwa prymitywne krzesła, na stole butelka czerwonego wina z Amerikano, obok dwa kielichy z matowego szkła, z rżniętym widoczkiem.

— Usiądź — powiedział Girardieau. Zamaszystym ruchem wziął kielichy i nalał do obu trochę wina. — Nie rozumiem, dlaczego się tak denerwujesz. Przecież to nie pierwszy raz.

— Czwarty.

— Wszystkie w obrządku Stonerów?

Sylveste skinął głową. Przypomniał sobie pierwsze dwie ceremonie: na niewielką skalę, z kobietami Stonerów z drugiej ligi. Ich twarzy prawie już nie pamiętał. Zmarniały w ostrym świetle zainteresowania, jakie przyciągała rodzina. Natomiast małżeństwo z Alicją — ostatnie — od początku było kreowane na wielkie wydarzenie medialne. Skupiło uwagę na planowanej wkrótce ekspedycji na Resurgam, dając temu przedsięwzięciu ostatni niezbędny impuls. Fakt, że para młoda była w sobie zakochana, prawie nie miał znaczenia — taki sobie szczęśliwy dodatek do zawartego układu.

— Masz teraz w głowie spory bagaż — stwierdził Girardieau. — Nie chciałbyś za każdym razem pozbyć się przeszłości?

— Ten typ ceremonii wydaje ci się niezwykły?

— Trochę. — Girardieau starł z warg czerwony ślad wina. No, wiesz, nigdy nie należałem do kultury Stonerów.

— Przybyłeś razem z nami z Yellowstone.

— Tak, ale się tam nie urodziłem. Moja rodzina pochodzi z Grand Teton. Dotarłem na Yellowstone siedem lat przed tym, jak ruszyła wyprawa na Resurgam. Nie miałem dość czasu na przyswojenie sobie kulturalnej tradycji Stonerów. Ale moja córka… Pascale zna tylko społeczeństwo Stonerów. Przynajmniej jego importowaną tu wersję. — Ściszy) głos. — Masz chyba ze sobą fiolkę. Mógłbym zobaczyć?

— Trudno mi odmówić.

Sylveste wyjął z kieszeni szklany walec, który nosił przy sobie przez cały dzień. Podał go Girardieau; ten nerwowo przekręcił go w palcach, obserwując wewnątrz banieczki, przemieszczające się jak w poziomnicy. Jakaś ciemniejsza, włóknista, mackowata substancja pływała w płynie.

Gdy Girardieau stawiał fiolkę na stole, lekko zadzwoniła. Obserwował ją z ledwo maskowanym przerażeniem.

— Czy to było bolesne?

— Oczywiście, że nie. Nie jesteśmy sadystami. — Sylveste uśmiechnął się, w głębi duszy zadowolony, że Girardieau poczuł niesmak. — Wolałbyś wymianę wielbłądów?

— Schowaj to.

Sylveste wsunął fiolkę do kieszeni.

— Powiedz mi teraz, Nils, kto tu jest zdenerwowany.

Girardieau dolał sobie wina.

— Wybacz. Bezpieka jest strasznie nerwowa. Nie wiem, co ich tak niepokoi, ale jakoś mi się to udziela.

— Niczego nie zauważyłem.

— Nie potrafiłbyś. — Girardieau wzruszył ramionami, ale przypominało to jakby ruch miechów i zaczynało się poniżej żołądka. — Twierdzą, że wszystko jest normalne, ale po dwudziestu latach doświadczenia potrafię lepiej ich rozszyfrować, niż sądzą.

— Nie ma się co martwić. Twoja policja jest bardzo skuteczna.

Girardieau pokręcił głową i miał przy tym minę jakby właśnie ugryzł niezwykle kwaśną cytrynę.

— Przypuszczam, Dan, że atmosfera między nami nigdy się nie wyklaruje. Mógłbyś przynajmniej wątpliwości rozstrzygać na moją korzyść. — Skinął w stronę drzwi. — Dałem ci przecież całkowity dostęp do tego miejsca.

Owszem. I dziesiątki pytań zostały zastąpione tysiącem innych, to był jedyny rezultat, pomyślał Sylveste.

— Nils… jak obecnie przedstawiają się zasoby kolonii?

— W jakim sensie?

— Wiem, że wiele się zmieniło od wizyty statku Remillioda. Coś, co za moich czasów byłoby nie do pomyślenia, teraz jest wykonalne, jeśli istnieje wola polityczna.

— Na przykład co? — spytał z powątpiewaniem Girardieau.

Sylveste znów siągnął do kieszeni i wydobył kartkę, którą rozłożył przed Girardieau. Na kartce były narysowane skomplikowane owalne figury.

— Rozpoznajesz te znaki? Znaleźliśmy je na obelisku oraz w różnych punktach w całym mieście. To wykonane przez Amarantinów mapy układu słonecznego.

— Rzeczywiście, od kiedy zobaczyłem to miasto, jakoś łatwiej mi w tę teorię uwierzyć.

— Dobrze, więc słuchaj. — Sylveste przesunął palcem po największym okręgu. — To orbita gwiazdy neutronowej Hades.

— Hades?

— Nadali jej takie imię, gdy po raz pierwszy zaobserwowali ten układ. Wokół niej krąży kawał skały wielkości planetarnego księżyca. Nazwali go Cerberem. — Przejechał palcem po skupisku hieroglifów przy podwójnym układzie gwiazda neutronowa — planeta. — W jakimś sensie to było ważne dla Amarantinów. Sądzę, że mogło mieć związek z Wydarzeniem.

Girardieau teatralnym gestem ukrył twarz w dłoniach.

— Mówisz poważnie? — Spojrzał na Sylveste’a.

— Tak. — Ostrożnie, nie spuszczając wzroku z oczu Girardieau, złożył kartkę i schował ją do kieszeni. — Musimy to zbadać i przekonać się, co zabiło Amarantinów. Nim zabije również nas.

Do kwatery Khouri przyszli Sajaki i Volyova. Kazali jej włożyć coś ciepłego. Zauważyła, że oboje mieli na sobie solidniejsze niż zwykle ubrania — Volyova zasuwaną kurtkę lotniczą, a Sajaki ocieplacz z wysokim kołnierzem, obramowany futrem, stebnowany we wzór w nowodiamentowe romby.

— Nie spisałam się? — spytała Khouri. — Mam dostać wycisk w śluzie. Moje wyniki na symulatorze bojowym nie były zbyt dobre. Chcecie się mnie pozbyć.

— Nie mów głupstw — odparł Sajaki. Z kołnierza kurtki ponad futrem wystawały tylko czoło i nos. — Gdybyśmy cię mieli zabić, nic by nas nie obchodziło, czy zmarzniesz, czy nie.

— Ponadto twoja indoktrynacja skończyła się kilka tygodni temu — powiedziała Volyova. — Jesteś teraz dla nas cenna. Zabić cię to jak sprzeniewierzyć się samym sobie.

Kaptur Volyovej odsłaniał tylko jej brodę i usta, które uzupełniały braki w obliczu Sajakiego — razem prezentowali pełną twarz.

— Miło mi, że wam na mnie zależy.

Mimo wszystko mogli planować coś wrednego — Khouri nadal nie była pewna swego położenia. Przekopała się przez swoje osobiste rzeczy i wydobyła kurtkę ocieplającą, wyprodukowaną przez statek, podobnie jak kraciaste okrycie Sajakiego, z tym że okrycie Khouri sięgało jej prawie do kolan.

Jechali windą do niezbadanej części statku — przynajmniej Khouri uważała to za terytorium nieznane. Kilka razy musieli zmieniać windy i przechodzić tunelami, gdyż — jak powiedziała Volyova — wirus zniszczył spore odcinki systemu komunikacyjnego. Poszczególne obszary przejściowe różniły się nieco wystrojem i poziomem technicznym. Khouri doszła do wniosku, że przez ostatnie kilkaset lat w różnych okresach zapominano o całych rejonach statku. Nadal zdenerwowana, zerkała na Volyovą i Sajakiego i zorientowała się, że prowadzą ją raczej na ceremonię inicjacyjną, a nie na egzekucję z zimną krwią. Przypominali jej dzieci, planujące jakąś złośliwą psotę; tak przynajmniej sugerowało zachowanie Volyovej, natomiast Sajaki przypominał autorytarnego funkcjonariusza, wypełniającego ponure zadanie służbowe.

— Ponieważ jesteś teraz częścią naszego zespołu, powinnaś dowiedzieć się więcej o sytuacji — oznajmił. — Może zechciałabyś również poznać cel naszej wyprawy na Resurgam.

— Sądziłam, że to podróż handlowa.