Выбрать главу

— Widzisz to? — zapytał. — To właśnie kazałeś mi przynieść. Symulacja poziomu beta Calvina. Potrzebujesz jej, prawda? Bardzo jej potrzebujesz.

Sajaki patrzył na niego bez słowa.

— Cóż, pieprz się. — Sylveste miażdżył symulację, aż został z niej pył, rozwiewany przez burzę.

OSIEMNAŚCIE

Orbita Resurgamu, 2566

Wznieśli się z powierzchni Resurgamu i nad burzą pognali w czyste niebo. W końcu Sylveste zobaczył coś w górze — był to początkowo mały obiekt na orbicie planety, widoczny tylko dzięki temu, że od czasu do czasu zasłaniał pewne gwiazdy. Rozmiarami przypominał kawałek węgla, ale cały czas się powiększał, przybrał kształt stożka, najpierw całkowicie czarnego, na którym potem w słabym świetle planety ujawniły się lekko zarysowane szczegóły. Światłowiec rósł gwałtownie, przesłonił już pół nieba i nadal puchł. Statek niewiele się zmienił od czasu, gdy Sylveste podróżował ostatnio na jego pokładzie. Wiedział, że tego typu konstrukcje same się przeprojektowywały, jednak polegało to na drobnych modyfikacjach wnętrza, a nie na zasadniczych zmianach kształtu kadłuba — choć i te się również zdarzały co sto lub dwieście lat. Przez chwilę zwątpił, czy statek dysponuje odpowiednimi możliwościami, ale przypomniał sobie, jakich zniszczeń ten okręt dokonał w Phoenbc. Doprawdy, trudno o nich zapomnieć: na obliczu Resurgamu poniżej widział dowody ataku w postaci kwiatu lotosu ponurych ruin.

W ciemnym kadłubie statku otwarło się wyjście. Wydawało się za małe, by przecisnęła się przez nie choćby jedna osoba w skafandrze, ale gdy się zbliżyli, zobaczyli, że drzwi mają dziesiątki metrów szerokości i z łatwością wszystkich pomieszczą. We wnętrzu statku zniknęli Sylveste, jego żona i dwoje Ultrasów — jeden z nich podtrzymywał ranną Volyovą. Drzwi się za nimi zamknęły.

Sajaki zaprowadził ich do ładowni, gdzie zdjęli skafandry i mogli normalnie oddychać. Sylveste wyczuł w powietrzu charakterystyczny zapach, który przypomniał mu poprzednią wizytę na statku.

— Poczekajcie tu — powiedział Sajaki. Skafandry rozprostowały się i przesunęły pod ścianę. — Muszę pomóc koleżance.

Przyklęknął i zajął się rynsztunkiem Volyovej. Sylveste zastanawiał się, czy nie poradzić Sajakiemu, by nie podejmował zbytnich wysiłków dla ratowania Triumwir, ale doszedł do wniosku, że lepiej nie drażnić Sajakiego, który i tak omal nie wybuchnął wściekłością, gdy Sylveste zmiażdżył symulację Cala.

— Co tam się stało?

— Nie wiem. — Typowa zagrywka. Sajaki, jak wszyscy przebiegli ludzie, których znał Sylveste, wolał nie udawać, że coś rozumie, jeśli nie istniało przekonujące wyjaśnienie. — Nie wiem i na razie — na razie! — to nie ma znaczenia. — Przyjrzał się parametrom skafandra Volyovej. — Obrażenia są poważne, ale nie śmiertelne. Z czasem zostanie prawdopodobnie wyleczona. Mam teraz ciebie. Wszystko inne to drobnostka. — Przechylił głowę w stronę kobiety, która wychodziła ze skafandra. — Khouri, niepokoi mnie…

— Co takiego? — spytała.

— Nieważne. Na razie. — Spojrzał na Sylveste’a. — A jeśli chodzi o ten twój trik z symulacją… niech ci się nie wydaje, że zrobiło to na mnie wrażenie.

— Powinno. Jak mnie tera/ zmusisz, bym naprawił kapitana?

— Oczywiście z pomocą (alvina. Nie pamiętasz, że zachowałem kopię zapasową, gdy ostatnio Calvin był na pokładzie? Przyznaję, że jest nieco przestarzała, ale nie utraciła wiedzy medycznej.

To niezły blef i tyle, pomyślał Sylveste. Istniała pewnego rodzaju kopia zapasowa… w przeciwnym razie nigdy by nie zniszczył symulacji.

— Skoro o tym mówimy… czy kapitan tak źle się czuje, że nie może się ze mną zobaczyć osobiście?

— Zobaczysz go. Wszystko we właściwym czasie — odparł Sajaki.

Kobieta i Sajaki usuwali strupy ze zniszczonej powłoki skafandra Volyovej. Przypominało to obieranie kraba ze skorupy. Po chwili Sajaki powiedział coś cicho do kobiety — przerwali pracę, widocznie doszli do wniosku, że to zadanie zbyt delikatne, by je tu wykonywać. Do pomieszczenia wślizgnęły się trzy serwitory. Dwa z nich uniosły Volyovą i opuściły z nią pokój. Za nimi wyszli Sajaki i kobieta. Sylveste nie widział jej podczas swego ostatniego pobytu na pokładzie statku, widocznie jednak zajmowała tu dość wysoką pozycję. Trzeci serwitor przykucnął i obserwował Sylveste’a i Pascale jednym ponurym okiem swej kamery.

— Nawet mnie nie poprosił o zdjęcie maski i gogli — zauważył Sylveste. — Jakby go w ogóle nie obchodziło, że tu jestem.

Pascale skinęła głową. Przesunęła palcami po skafandrze, najwyraźniej przekonana, że żel-powietrze powinno zostawić na powierzchni lepkie ślady.

— To, co się stało na dole, musiało mu całkowicie pokrzyżować plany. Może odniósłby większy triumf, gdyby wszystko poszło zgodnie z jego planami.

— To niepodobne do Sajakiego, triumfowanie nie jest w jego stylu. Spodziewałem się jednak, że przynajmniej przez parę minut będzie się puszył.

— Zniszczyłeś symulację, więc…

— Tak, to musiało go zdezorientować. — Mówiąc to, był niemal pewien, że jego słowa są nagrywane. — Kopia Cala, którą wykonał, może nadal w pewnym stopniu funkcjonować, choć niewykluczone, że została poddana procedurom samodestrukcji. Prawdopodobnie jednak ta funkcjonalność nie wystarczy do kanałowania między symulacją a odbiorcą, nawet gdyby byli idealnie kompatybilni neuronowe — Sylveste podsunął dwa pojemniki, nadające się, by na nich usiąść. — Jestem pewien, że już próbował zapuścić symulację na ciele jakiegoś nieszczęśnika.

— I musiał ponieść porażkę.

— Prawdopodobnie miała miejsce jatka. Teraz Sajaki ma nadzieję, że będę pracował z uszkodzoną kopią bez kanałowania, korzystając tylko ze swojej wiedzy na temat intuicji i metod działania Cala.

Pascale potaknęła. Miała dość oleju w głowie, by nie zadać oczywistego pytania: jaki plan przygotowałby Sajaki, gdyby jego kopia była zbyt uszkodzona?

— Czy orientujesz się, co się tam na dole stało? — spytała.

— Nie. I według mnie Sajaki mówił prawdę, gdy twierdził to samo. To, co się zdarzyło, nie było zaplanowane. Może zaloganci walczyli o władzę i walkę rozegrali na planecie, ponieważ ten, kto brał w niej udział, nie miał szans dostania się na pokład. — Częściowo sensowna hipoteza, tyle mógł wymyślić. Minęło zbyt wiele czasu, nawet w skali czasowej Sajakiego, by Sylveste ufał swej niezawodnej zwykle analizie sytuacji.

Musi rzeczywiście starannie wszystko rozegrać, dopóki nie zrozumie współzależności między załogantami. Zakładając oczywiście, że dadzą mu na to dość czasu…

Pascale uklękła przy mężu. Oboje zdjęli maski, ale tylko Pascale ściągnęła gogle przeciwpyłowe.

— Jesteśmy w poważnym niebezpieczeństwie, prawda? Jeśli Sajaki dojdzie do wniosku, że mu się nie przydasz…

— To przekaże nas całych i zdrowych na powierzchnię — odparł Sylveste. Wziął Pascale za ręce. Wokół piętrzyły się stosy skafandrów i mieli wrażenie, jakby plądrowali grób staroegipski, a skafandry były mumiami. — Sajaki nie może wykluczyć, że w przyszłości znowu mu będę potrzebny.

— Mam nadzieję, że masz rację… bo podjąłeś spore ryzyko. — Spojrzała na niego wzrokiem, jakiego przedtem u niej nie widział. Spokojne, nieme ostrzeżenie. — Również jeśli chodzi o moje życie.

— Sajaki nie jest moim panem. Muszę mu o tym przypomnieć. Niech wie, że choć jest bardzo przebiegły, zawsze będę go wyprzedzał.

— Nie rozumiesz, że teraz jest twoim panem? Nie ma symulacji, ale ma ciebie. Sądzę, że nadal jest przed tobą.