Jakaś kobieta wyjrzała z mieszkania po drugiej stronie korytarza.
Jeśli się nie uspokoicie, wezwę policję. Nie tolerujemy tu takich wybryków.
Odwróciłam się i popatrzyłam na nią.
O Boże – rzuciła tylko i zniknęła czym prędzej. Poczęstowałam drzwi do mieszkania Briggsa dwoma kopniakami i walnęłam w nie pięścią.
Wychodzisz?
Frajerka – rzucił przez drzwi. – Jesteś tylko durną frajerką. Nie zmusisz mnie do niczego, na co nie miałbym ochoty.
Wyciągnęłam z torebki broń i wypaliłam w zamek. Pocisk odbił się rykoszetem od metalu i utkwił we framudze. Chryste. Briggs miał rację. Byłam pieprzoną frajerką. Nie wiedziałam nawet, jak rozwalić zamek.
Zbiegłam na dół do buicka i wyjęłam z bagażnika łyżkę do kół. Pognałam z powrotem na górę i zaczęłam walić nią w drzwi. Zrobiłam w drewnie kilka dziur, ale to wszystko. Wyważanie drzwi za pomocą tego łomu mogło trochę potrwać. Czoło miałam zroszone potem, T-shirt lepił mi się do piersi. Na drugim końcu korytarza zebrał się mały tłumek gapiów.
Trzeba wsadzić łyżkę między drzwi a framugę – doradził starszy mężczyzna. – Wepchnąć klinem.
Zamknij się, Harry – skarciła go jakaś kobieta. -Przecież widać, że to wariatka. Nie zachęcaj jej.
Chciałem tylko pomóc – bronił się Harry.
Poszłam za jego radą i wepchnęłam łom między drzwi a framugę, po czym naparłam całym ciałem. Od framugi oderwał się duży kawał drewna, puściły też metalowe części zamka.
Widzi pani? – odezwał się zadowolony Harry. -A nie mówiłem?
Wypatroszyłam jeszcze trochę drewna z framugi w okolicy zamka. Próbowałam właśnie wyszarpnąć łyżkę, kiedy Briggs uchylił drzwi i spojrzał na mnie.
Zwariowałaś? Nie możesz rozwalać komuś drzwi.
Tak? No to patrz – rzuciłam i wepchnęłam łom na wysokości Briggsa, po czym oparłam się na stalowym drągu całym ciężarem ciała. Łańcuch wyskoczył z mocowania i drzwi otworzyły się na oścież.
Nie zbliżaj się! – wrzasnął. – Jestem uzbrojony.
Żarty sobie robisz? Masz w ręku widelec.
Tak, ale to stalowy widelec. I do tego ostry. Mógłbym wydłubać ci nim oko.
Nigdy w życiu, karzełku.
Nienawidzę cię – wyznał Briggs. – Rujnujesz mi życie.
Z oddali dobiegło zawodzenie syren. Wspaniale. Tego było mi trzeba… policji. Może należałoby wezwać i straż pożarną. I jeszcze hycla. Do licha, przydałoby się też kilku ludzi z prasy. Nie zaaresztujesz mnie – oświadczył Briggs. – Nie jestem gotowy.
Rzucił się na mnie z widelcem. Odskoczyłam, a widelec rozerwał mi dżinsy.
Hej! – zawołałam. – To prawie nowe spodnie. Znów ruszył do ataku, wrzeszcząc:
Nienawidzę cię! Nienawidzę cię!
Tym razem wytrąciłam mu widelec z ręki, a on wpadł na mały stolik, przewracając go i tłukąc przy okazji lampę.
Moja lampa! – darł się. – Zobacz, co zrobiłaś z moją lampą!
Opuścił głowę i zaszarżował na mnie jak byk. Odskoczyłam w bok, on zaś walnął łbem w biblioteczkę. Posypały się książki i bibeloty, roztrzaskując się na lśniącej drewnianej podłodze.
Przestań – poprosiłam. – Demolujesz sobie mieszkanie. Opanuj się.
Zaraz opanuję ciebie – warknął i rzucił się do przodu, zakładając mi chwyt w okolicy kolan.
Runęliśmy oboje na podłogę. Miałam nad nim przewagę ponad trzydziestu kilogramów, ale Briggs zachowywał się jak w amoku, nie mogłam więc go przydusić. Tarzaliśmy się wkoło, sczepieni ze sobą, przeklinając i dysząc. Wyśliznął mi się z rąk i ruszył do drzwi. Pognałam za nim na czworakach i u szczytu schodów chwyciłam go za kostkę. Wrzasnął i runął do przodu, po czym oboje polecieliśmy na łeb, na szyję w dół, na niższy podest, gdzie znów sczepiliśmy się w uścisku. Było trochę drapania, szarpania za włosy, kilka prób wydłubania oczu. Trzymałam go za koszulę, kiedy znów straciliśmy równowagę i runęliśmy z drugiej kondygnacji schodów.
Zatrzymałam się dopiero w holu. Leżałam na plecach, chwytając spazmatycznie powietrze. Briggs tkwił pode mną, zupełnie oszołomiony. Zamrugałam, by odzyskać ostrość widzenia, i wtedy ujrzałam dwóch gliniarzy. Patrzyli na mnie z góry i uśmiechali się.
Jednym z nich był Carl Costanza. Chodziłam z nim do szkoły, przyjaźniliśmy się przez jakiś czas… w specyficznym tego słowa znaczeniu.
Słyszałem, że lubisz być górą- odezwał się. – Ale czy to nie lekka przesada?
Briggs zaczął się wić pode mną.
Zleź ze mnie. Nie mogę oddychać.
Nie zasługuje na to, by oddychać – oświadczyłam policjantom. – Rozdarł mi lewisy.
Masz rację – przyznał Carl, podnosząc mnie z Brigg-sa. – To ciężka zbrodnia.
Rozpoznałam w drugim gliniarzu partnera Costanzy. Nazywał się Eddie jakiś tam. Wszyscy mówili na niego Duży Pies.
Jezu – odezwał się, z trudem powstrzymując śmiech. -
Coś ty zrobiła z tym biednym karzełkiem? Wygląda na to, żeś mu zdrowo dołożyła.
Briggs stał już na chwiejnych nogach. Koszula wysunęła mu się ze spodni, nie miał jednego buta. Lewe oko zaczęło puchnąć i sinieć, z nosa leciała krew.
Nic nie zrobiłam! – krzyknęłam. – Próbowałam go tylko zatrzymać, a on dostał szału.
Zgadza się – potwierdził ze szczytu schodów Harry. -Wszystko widziałem. Ten mały gość sam się omal nie wykończył. A ta pani ledwie tknęła go palcem. Pomijając oczywiście te zapasy na schodach.
Carl popatrzył na kajdanki, które Briggs wciąż miał zapięte na nadgarstku.
Twoje bransoletki? – spytał. Przytaknęłam.
Należy skuwać obie dłonie.
Bardzo zabawne.
Masz nakaz zatrzymania?
Jest na górze, w mojej torbie. Ruszyliśmy po schodach na piętro, podczas gdy Duży Pies zajął się Briggsem.
O w mordę – rzekł z uznaniem Costanza, kiedy stanęliśmy przed drzwiami Briggsa. – Ty to zrobiłaś?
Nie chciał mnie wpuścić.
Hej, Duży Pies! – zawołał Costanza. – Zamknij tego małego gościa w wozie i przyjdź tu na górę. Musisz to zobaczyć.
Wręczyłam policjantowi dokumenty Briggsa.
Może dałoby się to wszystko jakoś wyciszyć…
O w mordę – rzekł z uznaniem Duży Pies, kiedy zobaczył drzwi.
Steph to zrobiła – wyjaśnił z dumą Costanza. Duży Pies poklepał mnie po ramieniu.
Nie bez powodu nazywają cię łowczynią nagród z piekła rodem.
Wygląda na to, że wszystko w porządku – zwrócił się do mnie Costanza. – Gratuluję. Złapałaś krasnoludka. Duży Pies obejrzał dokładnie drzwi.
Wiesz, że tu jest pocisk? Costanza popatrzył na mnie.
Nie miałam klucza… Zakrył sobie uszy dłońmi.
Nie chcę tego słyszeć – powiedział.
Pokuśtykałam do mieszkania Briggsa, znalazłam wiszące na kołku w kuchni klucze i zamknęłam drzwi. Potem zabrałam but, który leżał na podeście, oddałam go razem z kluczami Briggsowi, a Carlowi powiedziałam, że pojadę za nimi.
Kiedy wróciłam do buicka, czekał już na mnie Mokry.
No, no – powiedział. – Dołożyłaś temu karzełkowi. Kto to, u licha, był, pomiot szatana?
Komputerowiec, aresztowali go za posiadanie broni. Nie jest taki zły w gruncie rzeczy.
Rany, wolałbym nie widzieć, co robisz z gościem, którego nie lubisz.
Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać? I dlaczego nie było cię na parkingu, jak cię potrzebowałam?
Złapałem cię dopiero pod biurem. Zaspałem rano, więc zacząłem od twoich tradycyjnych terenów, no i miałem szczęście. Co nowego w sprawie Freda?
Nie znalazłam go.
Ale się nie poddajesz, prawda?
Nie, nie poddaję się. Słuchaj, czas na mnie. Muszę dostać pokwitowanie za łebka.
Nie jedź zbyt szybko. Coś nie tak z moim wałem. Stuka powyżej sześćdziesiątki.
Patrzyłam, jak idzie do swojego samochodu. Chyba już wiedziałam, czym się zajmuje i że nie jest to bukmacher-stwo. Nie rozumiałam tylko, dlaczego za mną łazi.