O mało nie upadłam. Ramirez. Miał na sobie dres i adidasy, ale nie był spocony. I nie oddychał ciężko. Uśmiechał się, skacząc wokół mnie. Boksował na przemian powietrze i biegał w miejscu.
Czego chcesz? – spytałam.
Czempion chce być twoim przyjacielem. Czempion może pokazać ci różne rzeczy. Zabrać cię tam, gdzie nigdy nie byłaś.
Pragnęłam, z jednej strony, by pojawił się Komandos i mnie wybawił, z drugiej zaś nie chciałam, by w ogóle zobaczył Ramireza. Podejrzewałam, że w przypadku Komandosa wchodziło w grę tylko jedno rozwiązanie moich kłopotów z Ramirezem – śmierć. Można było z dużym prawdopodobieństwem założyć, że Komandos regularnie trudni się zabijaniem. Tylko złych facetów, oczywiście, więc o co właściwie tyle krzyku? Mimo wszystko nie chciałam, by zabijał kogokolwiek z mojego powodu. Nawet kogoś takiego jak Ramirez. Choć z drugiej strony, gdyby Ramirez zmarł nagle we śnie albo został przejechany przez ciężarówkę, nie zmartwiłabym się specjalnie.
Nigdzie z tobą nie pójdę – oświadczyłam. – I jeśli będziesz mnie nachodził, to postaram się, żebyś przestał.
Pójść z Czempionem to twoje przeznaczenie – powiedział
Ramirez. – Nie możesz przed tym uciec. Twoja przyjaciółka Lula poszła ze mną. Spytaj ją, jak było. Spytaj Lulę, jak to jest być z Czempionem.
Ujrzałam w wyobraźni nagie ciało Luli na schodach pożarowych pod moim oknem. Dziękowałam Bogu, że zwymiotowałam, bo gdybym miała coś jeszcze w żołądku, z całą pewnością bym to zwróciła.
Pomaszerowałam przed siebie, oddalając się od niego. Nie dyskutuje się z szaleńcem. Tupał jeszcze za mną przez chwilę, potem roześmiał się cicho i krzyknął: „Do widzenia!”, po czym ruszył biegiem w stronę Hamilton.
Komandos dogonił mnie dopiero na parkingu. Skórę miał śliską od potu, oddech ciężki z wysiłku. Ostro ćwiczył i wydawało się, że bardzo to lubi.
W porządku? – spytał. – Jesteś blada. Myślałem, że już ci przeszło.
Chyba masz rację, jeśli chodzi o szynkę – przyznałam.
Chcesz jutro znów spróbować?
Nie sądzę, bym się do tego nadawała.
Wciąż szukasz roboty?
Biłam się z myślami. Potrzebowałam pieniędzy, ale propozycje Komandosa nie były znów takie kuszące.
Co masz tym razem?
Otworzył swój samochód, sięgnął do środka i wyjął dużą żółtą kopertę.
Mam zbiega, i to niezłego. Kręci się po Trenton. Kazałem komuś obserwować dom jego dziewczyny i mieszkanie. Matka tego faceta mieszka w Burg. Nie warto chyba trzymać pod jej domem człowieka przez dwadzieścia cztery godziny, ale znasz wielu ludzi w tamtej okolicy, więc może uda ci się znaleźć jakiegoś informatora. -Wręczył mi kopertę. – Facet nazywa się Alphonse Ruzick.
Znałam Ruzicków. Mieszkali na drugim końcu Burg, dwa domy za piekarnią Carmine’ów, naprzeciwko szkoły katolickiej. Tuż obok mieszkała Sandy Polan. Chodziłam z nią do szkoły. Wyszła za Roberta Scarfo, więc nazywała się teraz pewnie Sandy Scarfo, ale wciąż była dla mnie Sandy Polan. Miała trójkę dzieci, z których ostatnie bardziej przypominało ich sąsiada niż Roberta. Zajrzałam do koperty. Zdjęcie Alphonse’a Ruzicka, potwierdzony sądownie nakaz zatrzymania, umowa zastawna i dane osobowe.
Okay – powiedziałam. – Zobaczę, może znajdę kogoś, kto przyuważy Alphonse’a.
Pchnęłam oszklone drzwi, prowadzące do holu, i rozejrzałam się szybko, by sprawdzić, czy nie czai się gdzieś Ramirez. Ruszyłam po schodach na górę i z ulgą dotarłam na piętro. Z mieszkania pani Karwatt dobywał się zapach smażonego bekonu. U pani Wolesky ryczał telewizor. Typowy poranek. Nic nowego. Pomijając fakt, że puściłam pawia i zostałam śmiertelnie wystraszona przez psychopatycznego maniaka.
Otworzyłam drzwi i zastałam Mokrego na kanapie, z gazetą w ręku.
Przestań się do mnie włamywać – powiedziałam. -To niegrzeczne.
Jestem na widoku, kiedy siedzę pod drzwiami. Obecność mężczyzn na korytarzu źle o tobie świadczy. Co sobie ludzie pomyślą?
Przesiaduj więc na parkingu, w swoim wozie.
Było mi zimno.
Ktoś zapukał do drzwi. Uchyliłam je i wyjrzałam. Była to moja sąsiadka z naprzeciwka, pani Wolesky.
Znów zabrała mi pani gazetę? – spytała.
Wyjęłam gazetę z rąk Mokrego i oddałam pani Wolesky.
Won – powiedziałam do faceta. – Do widzenia.
Co dziś będziesz robić? Tak tylko pytam.
Jadę do biura, a potem chcę porozwieszać plakaty przy Grand Union.
Może odpuszczę sobie biuro, ale powiedz Luli, że jeszcze jej odpłacę za ten numer, kiedy mnie zatrzymała.
Ciesz się, że nie poczęstowała cię paralizatorem. Stanął przy kanapie z rękami w kieszeniach.
Chcesz pogadać o tych odbitkach na stole? Do diabła. Nie schowałam zdjęć.
To nic szczególnego.
Kawałki ciała w worku na śmieci?
Uważasz, że to interesujące?
Nie mam pojęcia, kto to jest, jeśli o to ci chodzi -odparł i podszedł do stołu. – Dwadzieścia cztery zdjęcia. Cała rolka. Na dwóch worek jest związany. Daje do myślenia. No i zrobiono je niedawno.
Skąd wiesz?
Do worka ze zwłokami wepchnięto gazety. Obejrzałem sobie te zdjęcia przez twoje szkło powiększające. Widzisz tę kolorową gazetę? Jestem pewien, że to reklamówka z domu towarowego, jest na niej taka nowa zabawka, Megapotwór. Wiem, bo mój dzieciak kazał mi kupić takiego, jak tylko go zobaczył.
Masz dzieciaka?
Coś taka zdziwiona? Mieszka z moją byłą.
Kiedy po raz pierwszy zamieszczono tę reklamę?
Zadzwoniłem i sprawdziłem. Tydzień temu we czwartek.
Dzień wcześniej zniknął Fred.
Skąd masz te zdjęcia? – spytał Mokry.
Z biurka Freda. Pokręcił głową.
Fred wplątał się w jakąś paskudną sprawę.
Kiedy wyszedł, zamknęłam drzwi na zasuwę. Wzięłam prysznic, potem ubrałam się w lewisy i czarny golf. Golf wsunęłam w spodnie i włożyłam pasek. Wsadziłam zdjęcia wuja Freda do torby i ruszyłam na swoją pseudodetek-tywistyczną wyprawę.
Najpierw wstąpiłam do biura, żeby odebrać żałosne honorarium za Briggsa.
Lula podniosła wzrok znad papierków.
Czekaliśmy na ciebie, dziewczyno. Powiedzieli nam, jak dołożyłaś temu Briggsowi. Nie chodzi o to, że nie zasłużył, ale następnym razem, kiedy ci przyjdzie na coś takiego ochota, musisz wziąć mnie ze sobą. Wiesz, jak chciałam dokopać temu małemu kretynowi.
Owszem – dorzuciła Connie. – Nie ma co, podziwiam cię za brutalność.
Nic nie zrobiłam – oponowałam. – Spadł ze schodów.
Yinnie wysunął głowę z gabinetu.
Jezu Chryste – rzucił na mój widok. – Ile razy ci mówiłem, żebyś nie biła ludzi po twarzy? Wal w korpus, żeby nie było widać śladów. Kopnij w jaja. Przyłóż w nerę.
Spadł ze schodów! – powtórzyłam.
Tak, ale go pchnęłaś, co?
Nie!
Widzisz, doskonale – orzekł Yinnie. – Kłamstwo dobra rzecz. Trzymaj się tej wersji. Podoba mi się.
Cofnął się i zatrzasnął drzwi.
Wręczyłam Connie pokwitowanie za Briggsa, a ona wypisała mi czek.
Wybieram się na poszukiwanie świadków w sprawie Freda – oświadczyłam. Lula chwyciła torebkę.
Pójdę z tobą. Tak na wszelki wypadek, gdyby ten gość Mokry chciał cię śledzić. Zajmę się jego tyłkiem. Uśmiechnęłam się. To mogło być interesujące.
Zaczęłyśmy od ksero przy trasie 33. Powiększyłam zdjęcie Freda i nałożyłam na plakat z prośbą o informacje na temat jego zniknięcia wypisaną dużymi drukowanymi literami.
Potem wjechałam na parking przy Grand Union i stwierdziłam rozczarowana, że nie czeka na nas Mokry. Zatrzymałam się pod sklepem, wzięłam plakaty i razem z Lula weszłam do środka.
Poczekaj – zatrzymała mnie Lula. – Sprzedają colę po niższej cenie. To okazja. A w delikatesach jest akurat prasowana wieprzowina. Która godzina? Wkrótce pora na lunch? Nie pogniewasz się, jak zrobię zakupy?