Выбрать главу

Otworzyła mi ciotka Mabel. Była bardziej zaokrągloną, delikatniejszą wersją babci Mazurowej. Na głowie miała nieskazitelną trwałą. Ubrana była w żółte spodnie z poliestru i podobną bluzkę w kwiaty. W uszach nosiła wielkie klipsy. Usta umalowała na jasnoczerwony kolor, a brwi przyciemniła na brązowo.

Tak mi miło – powiedziała na powitanie. – Wejdź do kuchni. Mam tort czekoladowy, prosto od Giovichinnie-go. Najlepszy, z migdałami.

W Burg przestrzegano pewnych zasad. Nieważne, czy męża porwali kosmici, gości należało poczęstować tortem czekoladowym.

Poszłam za ciotką Mabel i czekałam, aż pokroi ciasto. Nalała kawy i usiadła po drugiej stronie stołu.

Przypuszczam, że twoja matka powiedziała ci o wuju Fredzie – zaczęła. – Pięćdziesiąt dwa lata małżeństwa i ciach – Fred nagle znika.

Miał jakieś problemy natury medycznej?

Był zdrowy jak koń.

A ten wylew?

No tak, ale każdy ma czasem jakiś wylew. Fredowi zbytnio nie zaszkodził. Fred przez cały czas pamiętał o rzeczach, których nikt inny by sobie nie przypomniał. Jak ta historia ze śmieciami. Kto by sobie tym głowę zawracał? Tyle hałasu o nic.

Wiedziałam, że pożałuję swojego pytania, ale nie mogłam milczeć.

Z jakimi śmieciami?

Mabel wzięła sobie kawałek ciasta.

W zeszłym miesiącu na śmieciarce jeździł nowy kierowca. Zbierając worki, ominął nasz dom. Zdarzyło się to tylko raz, ale czy mój mąż zapomniałby o czymś takim? Nie. Fred nigdy o niczym nie zapominał. Zwłaszcza gdy dotyczyło to pieniędzy. Więc pod koniec miesiąca Fred zażądał zwrotu dwóch dolarów. Płacimy za wywóz śmieci co kwartał, więc ten jeden dzień był już opłacony.

Przytaknęłam ze zrozumieniem. W ogóle mnie to nie zaskoczyło. Niektórzy ludzie grają w golfa. Inni rozwiązują krzyżówki. Konikiem wuja Freda było skąpstwo.

To właśnie między innymi Fred miał załatwić w piątek – mówiła Mabel. – Ta firma śmieciarska doprowadzała go do szału. Poszedł do nich rano, ale nie chcieli mu zwrócić pieniędzy bez dowodu, że zapłacił. Coś tam im się poplątało w komputerze. Więc Fred wrócił jeszcze raz po południu.

Z powodu dwóch dolarów. Nie mogłam wyjść z podziwu. Na miejscu tego pracownika, z którym rozmawiał wuj Fred, dałabym mu te dwa dolary z własnej kieszeni, byle się go pozbyć.

Co to za firma?

RGC. Policja twierdzi, że Fred nigdy tam nie dotarł. Miał przy sobie całą listę spraw do załatwienia. Pralnia, bank, supermarket, no i RGC.

I nie odezwał się?

Ani słowem. Z nikim się nie kontaktował. Coś mi mówiło, że ta historia nie będzie miała szczęśliwego zakończenia.

Jak myślisz, gdzie on się może podziewać?

Wszyscy uważają, że po prostu odszedł. Jak wielki manekin.

A ty?

Mabel wzruszyła ramionami. Jakby nie wiedziała, co myśleć. Kiedy ja wzruszałam ramionami, znaczyło to, że nie chcę powiedzieć, co myślę.

Jeśli ci coś pokażę, obiecasz, że nikomu nie powiesz? – spytała Mabel.

Jezu.

Podeszła do szafki kuchennej i wyjęła z szuflady paczkę ze zdjęciami.

Znalazłam je w biurku Freda. Szukałam dziś rano książeczki czekowej i natknęłam się na to.

Wpatrywałam się w pierwszą fotografię przez dobre pół minuty, zanim uzmysłowiłam sobie, co widzę. Zdjęcie zrobiono w cieniu, wyglądało na niedoświetlone. Widać było na nim czarny plastikowy worek na śmieci, a w środku skrwawioną ręfcę, uciętą w nadgarstku. Przejrzałam resztę paczki. Treść podobna. Na niektórych zdjęciach worek był rozchylony, ukazując inne części ciała. Coś, co przypominało piszczel, część torsu, potylicę. Trudno powiedzieć, czy chodziło o mężczyznę, czy o kobietę.

Szok wywołany makabrycznymi zdjęciami ścisnął mi gardło, w głowie szumiało. Nie chciałam narażać na szwank reputacji nieustraszonej łowczyni nagród i osuwać się na podłogę, starałam się więc zapanować nad oddechem.

Musisz je przekazać policji – zauważyłam. Mabel pokręciła głową.

Nie wiem, co Fred z nimi robił. Po co komu takie zdjęcia?

Na odwrocie nie było daty.

Wiesz, kiedy zostały zrobione?

Nie. Nigdy wcześniej ich nie widziałam.

Mogę pogrzebać w biurku Freda?

Stoi w piwnicy – powiedziała Mabel. – Fred spędzał tam mnóstwo czasu.

Było to zniszczone urzędnicze biurko. Kupione pewnie na jakiejś wyprzedaży. Stało na poplamionym dywanie, który zakrywał całą podłogę. Domyślałam się, że na górze zastąpił go nowy, a ten zniesiono na dół.

Przeglądałam szuflady, nie znajdując nic ciekawego. Ołówki i pióra. Instrukcje obsługi i karty gwarancyjne urządzeń domowych. Szuflada pełna starych numerów „National Geographic”. Magazyny miały pozawijane rogi; wyobraziłam sobie Freda w piwnicy; szukał tu schronienia przed Mabel, czytając o zagładzie lasów deszczowych na Borneo.

Czek dla RGC spoczywał pod przyciskiem do papierów. Fred zabrał pewnie ze sobą kopię, a oryginał zostawił w piwnicy.

W niektórych rejonach tego kraju ludzie mają zaufanie do banków, które płacą za nich rachunki i przesyłają co miesiąc wydruki. Burg nie należy do takich miejsc. Mieszkańcy Burg nie ufają bankom czy komputerom. Mieszkańcy Burg uwielbiają papier. Moi krewni gromadzą rachunki jak wiewiórki orzechy na zimę.

Nie znalazłam więcej zdjęć ze zwłokami. Ani też notatek czy rachunków z nimi związanych.

Nie sądzisz chyba, że to Fred zabił tę osobę, prawda? – spytała Mabel.

Nie wiedziałam, co sądzić. Wiedziałam tylko, że jestem nieco zaszokowana.

Fred nie wyglądał na człowieka, który byłby zdolny do czegoś takiego – odparłam. – Chciałabyś, żebym przekazała te zdjęcia policji?

Jeśli uważasz, że tak trzeba.

Bez wątpienia.

Musiałam wykonać parę telefonów, a do rodziców rwałam bliżej niż do siebie, taniej też było dzwonić od nich niż z komórki, ruszyłam więc z powrotem na Roosevelt Street.

No i jak? – spytała babka, witając mnie w przedpokoju.

W porządku.

Weźmiesz tę sprawę?

To nie sprawa. To zaginiona osoba. Coś w tym rodzaju.

Będziesz go cholernie długo szukać, jeśli to kosmici -zauważyła babka.

^fykręciłam numer centrali komendy policji w Trenton i poprosiłam o połączenie z Eddiem Gazarrą. Dorastaliśmy razem, a teraz Eddie był żonaty z moją kuzynką Shirley, zwaną Jęczybułą. Był dobrym kumplem, dobrym gliną i dobrym źródłem policyjnych informacji.

Potrzebujesz czegoś – oświadczył z miejsca.

Miłe powitanie.

Mylę się?

Nie. Potrzebuję kilku szczegółów dotyczących pewnego śledztwa.

Nic mogę tego zrobić.

Owszem, możesz – powiedziałam. – To dotyczy wuja Freda.

Zaginionego wuja Freda?

Zgadza się.

Co chcesz wiedzieć?

Wszystko.

Poczekaj.

Podniósł słuchawkę po paru minutach, szeleszcząc papierami.

Zaginięcie zgłoszono w piątek, wedle regulaminu za wcześnie, by wszcząć poszukiwania, ale zawsze traktujemy takie sprawy poważnie. Zwłaszcza w przypadku starych ludzi. Czasem krążą w kółko, szukając drogi do Eldorado.

Myślisz, że tak jest z Fredem?

Trudno powiedzieć. Jego samochód znaleziono na parkingu pod Grand Union. Był zamknięty. Żadnych śladów włamania czy walki. Żadnych śladów kradzieży. Na tylnym siedzeniu leżała bielizna z pralni.

A prócz tego? Zakupy?

Nie. Żadnych zakupów.

A więc dotarł do pralni, ale nie do supermarketu.

Mam tu wszystko po kolei – wyjaśnił Gazarra. -Fred wyszedł z domu o dziewiątej, zaraz potem zjadł lunch. Wiemy, że udał się następnie do banku, First Trenton Trust. Zeznali, że o drugiej trzydzieści pięć pobrał z automatu stojącego w holu dwieście dolarów. Pracownik pralni obok Grand Union, w tym samym centrum handlowym, powiedział, że Fred odebrał bieliznę około drugiej czterdzieści pięć. To wszystko, co mamy.