– Dlaczego zabiłeś Lany'ego? – spytałam. Niewiele mnie to obchodziło, ale obchodził mnie czas. Potrzebowałam go jeszcze trochę. Nie chciałam, żeby Shempsky pociągnął za spust. Jeśli miało to oznaczać, że muszę z nim rozmawiać, to tak właśnie zamierzałam postępować.
– Upinski dostał pietra. Chciał się wycofać. Zabrać swoją forsę i zwiać. Próbowałem się z nim dogadać, ale był naprawdę przerażony. Więc poszedłem do niego, by się przekonać, czy zdołam go uspokoić.
– I udało ci się. Nie ma to jak zabić. Najlepszy środek uspokajający.
– Nie chciał słuchać, co mi więc pozostawało? Myślałem, że odstawiłem dobrą robotę z tym samobójstwem.
– Masz udane życie – dom, żonę i dzieci, przyzwoitą pracę. Dlaczego kradłeś?
– Z początku dla rozrywki. Razem z Tippem i paroma chłopakami spotykaliśmy się w każdy poniedziałek wieczorem, żeby pograć w pokera. A żona nigdy nie chciała dawać Tippowi forsy. Więc Tipp zaczął podkradać. Z kilku kont, na tego pokera. To było takie proste. Nikt nie wiedział, że forsa znika. Rozbudowaliśmy więc interes, aż w końcu zaczęliśmy zgarniać sporą działkę z rachunków Vita. Tipp znał Lipinskiego i Curly'ego i ich też wciągnął. – Shempsky znów wytarł nos. – Nigdy nie zrobiłbym żadnych pieniędzy w tym banku. To robota bez przyszłości. Widzisz, chodzi o moją twarz. Nie jestem głupi. Mógłbym zostać kimś, ale nikt na mnie nie zwraca uwagi. Bóg daje każdemu jakiś talent. A wiesz, jaki ja mam talent? Nikt mnie nie pamięta. Mam twarz, którą się od razu zapomina. Zabrało mi to kilka lat, ale w końcu wykombinowałem, jak posłużyć się tym moim darem. -Wybuchnął cichym, obłąkańczym śmiechem, który przyprawił mnie o gęsią skórkę. – Mój talent polega na tym, że mogę okradać ludzi albo zabijać ich na ulicy, i nikt tego nie pamięta.
Allen Shempsky był pijany lub szalony, może nawet jedno i drugie. I nie musiał mnie zabijać, bo i tak już umierałam ze strachu. Serce waliło mi w piersi, a echo pulsu rozsadzało czaszkę.
– Co teraz zrobisz? – spytałam.
– Jak już cię zabiję? Pójdę chyba do domu. A może wsiądę do samochodu i gdzieś pojadę. Mam mnóstwo pieniędzy. Nie muszę wracać do banku, jeśli nie będę miał ochoty.
Shempsky się pocił, a jego policzki pod niezdrowymi rumieńcami były blade.
– Chryste, naprawdę źle się czuję – powiedział, po czym wstał i skierował w moją stronę broń. – Masz jakieś lekarstwo na przeziębienie?
– Tylko aspirynę.
– Potrzeba mi czegoś mocniejszego. Posiedziałbym jeszcze i pogadał z tobą, ale muszę zażyć jakieś leki. Założę się, że mam gorączkę.
– Nie wyglądasz za dobrze.
– Mam na pewno rumieńce.
– Tak. I szkliste oczy.
Zza okna, od strony schodów pożarowych, dobiegło jakieś skrobanie. Obydwoje zwróciliśmy się w tamtą stronę. Ale za stłuczoną szybą była tylko ciemność.
Shempsky znów spojrzał na mnie i odciągnął kurek rewolweru.
– Teraz się nie ruszaj, żebym mógł cię zabić pierwszą kulą. Tak jest lepiej. Znacznie mniej bałaganu. A jak ci strzelę prosto w serce, to będziesz miała otwartą trumnę. Wiem, że wszyscy to lubią.
Oboje odetchnęliśmy głęboko – ja przed śmiercią, Shempsky przed oddaniem strzału. W tej sekundzie powietrze przeszył mrożący krew w żyłach ryk wściekłości i obłędu. Okno wypełniła postać Ramireza – twarz miał wykrzywioną, oczy zmrużone i pełne zła.
Shempsky odwrócił się instynktownie i zaczął strzelać, opróżniając bębenek.
Nie marnowałam czasu. Wyskoczyłam z pokoju, przemknęłam przez salon i wypadłam z mieszkania. Pognałam korytarzem, pokonałam błyskawicznie dwie kondygnacje schodów i niemal rozwaliłam drzwi mieszkania pani Keene.
– Na Boga! – zawołała. – Pracowity masz dzisiaj wieczór, bez dwóch zdań. O co chodzi tym razem?
– Broń! Niech mi pani da swoją broń!
Wezwałam policję i pobiegłam na górę z pistoletem w dłoni. Drzwi mojego mieszkania były otwarte na oścież. Shempsky zniknął. A Briggs nadal siedział w garderobie, żywy i cały.
Zerwałam mu z ust taśmę.
– W porządku?
– Cholera – zaklął. – Narobiłem w gacie.
Najpierw zjawili się mundurowi, potem sanitariusze, a na końcu detektywi z wydziału zabójstw i lekarz sądowy. Bez trudu znaleźli moje mieszkanie. Większość z nich była u mnie wcześniej. Morelli przyjechał z mundurowymi.
Minęły już trzy godziny i przyjęcie powoli się zwijało. Złożyłam zeznania i pozostało tylko zapakować ciało Ramireza w worek i ściągnąć z moich schodów pożarowych. Razem z Reksem rozbiliśmy obóz w kuchni, podczas gdy zawodowcy robili swoje. Randy Briggs też złożył zeznanie i wyszedł, dochodząc do wniosku, że jego lokum, nawet bez drzwi, jest znacznie bezpieczniejsze niż moje mieszkanie.
Rex wciąż wyglądał na zadowolonego, ale ja byłam wykończona. Nie miałam w sobie ani kropli adrenaliny i czułam, że ciśnienie spadło mi do poziomu krytycznego.
Do kuchni wkroczył Morelli i po raz pierwszy tej nocy mieliśmy chwilę dla siebie.
– Powinnaś się cieszyć – powiedział. – Koniec twoich kłopotów z Ramirezem. Skinęłam głową.
– Wiem, że to straszne tak mówić, ale jestem zadowolona, że nie żyje. Wiadomo coś o Shempskym?
– Nikt go nie widział, jego wozu też nie. W każdym razie do domu nie wrócił.
– Myślę, że stracił nad sobą kontrolę. I jest chory. Wyglądał naprawdę kiepsko.
– Też byś tak wyglądała, gdyby cię poszukiwali za wielokrotne morderstwo. Postawimy tu na noc policjanta, żeby nikt nie wlazł przez okno, ale w mieszkaniu będzie zimno. Chciałabyś pewnie spać dzisiaj gdzie indziej. Proponuję, żebyś spała u mnie.
– Będę się czuła bezpiecznie – przyznałam. – Dzięki.
Wózek ze zwłokami przetoczył się po podłodze przedpokoju i wyjechał za drzwi. Poczułam skurcz w żołądku i wyciągnęłam dłoń do Morellego. Przyciągnął mnie i objął.
– Jutro poczujesz się lepiej – zapewnił. – Musisz się tylko przespać.
– Żebym nie zapomniała. Zostawiłeś mi wiadomość na sekretarce, że chcesz pogadać.
– Ściągnęliśmy na przesłuchanie Harveya Tippa. Śpiewał jak ptaszek. Chciałem cię ostrzec przed Shempskym.
Obudziłam się i ujrzałam blask sączący się przez okno sypialni Morellego, ale nie zauważyłam go obok siebie. Przypominałam sobie jak przez mgłę, że zasnęłam w drodze do domu. A potem znowu, obok Joego. Nie pamiętałam jednak żadnych szczegółów zbliżenia seksualnego. Miałam na sobie T-shirt i majtki. Fakt, że majtki były na mnie, a nie na podłodze, dawał do myślenia.
Wstałam z łóżka i poczłapałam na bosaka do łazienki. Przy drzwiach wisiał wilgotny ręcznik kąpielowy. Obok wanny, starannie poukładane, leżały czyste i suche. Do lusterka nad umywalką była przyklejona karteczka:
Musiałem wyjść wcześnie do pracy. Czuj się jak u siebie w domu.
Potwierdził też to, co podejrzewałam – że zasnęłam od razu, jak tylko przyłożyłam głowę do poduszki. A ponieważ Morelli zawsze chciał, by kobieta reagowała odpowiednio na jego zabiegi miłosne, zrezygnował z nadarzającej się okazji i dopisał ją do długu, jaki u niego już miałam.
Wzięłam prysznic, ubrałam się i zawędrowałam do kuchni w poszukiwaniu śniadania. Morelli nie przechowywał dużych zapasów żywności, musiałam więc zadowolić się kanapką z masłem orzechowym. Zdążyłam ją już zjeść do połowy, kiedy przypomniałam sobie o szoferowaniu. Ani razu nie zajrzałam do kartki z informacjami, nie miałam więc pojęcia, kiedy powinnam zabrać szejka. Zaczęłam się przebijać przez bałagan w mojej torbie i znalazłam kartkę. Dowiedziałam się, że Czołg podrzuci limuzynę o dziewiątej. Ja miałam zabrać szejka godzinę później i zawieźć go na lotnisko. Była już prawie ósma, dojadłam więc kanapkę, brudne rzeczy wsadziłam do dużej plastikowej torby i zadzwoniłam do Mary Lou, żeby mnie podwiozła.