Выбрать главу

Rosita mieszkała w jednym z budynków skromnego, otoczonego zielenią osiedla, w pobliżu Summit. Wczoraj był najkrótszy dzień roku, pomyślał Fred. I to się zgadzało. O wpół do piątej robiło się już zupełnie ciemno. Zaparkował w miejscu przeznaczonym dla gości, wszedł na prowadzący do domu chodnik i przełożywszy świątecznie opakowaną doniczkę z kwiatami do jednej ręki, nacisnął dzwonek do mieszczącego się na parterze mieszkania Rosity.

Tam zaś siedemnastoletnia Nicole Parma była w stanie graniczącym z histerią. Na dźwięk dzwonka pośpieszyła do drzwi.

– Wasza mama pewnie zapomniała kluczy! – zawołała do siedzących po turecku na podłodze przed telewizorem Chrisa i Bobby’ego. Żaden z nich nie odwrócił w jej stronę głowy.

– Nasza mamusia nigdy nie zapomina kluczy – zauważył rzeczowo sześcioletni Chris, zwracając się do młodszego brata. Różnica wieku między nimi wynosiła tylko jedenaście miesięcy, mogli uchodzić za bliźniaków.

– Ale mamusia powiedziała, że do tego czasu będzie już w domu – odezwał się Bobby cichym i zatroskanym głosem. – Nie lubię Nicole. Nie bawi się z nami tak jak Sarah. – Sarah była ich stałą opiekunką.

Nie zważając na ostrzeżenia Rosity, żeby nie otwierać nikomu drzwi, dopóki nie będzie wiadomo, kto za nimi stoi, Nicole rozwarła je na oścież.

Uwagi Freda nie uszło spojrzenie pełne gorzkiego rozczarowania na jego widok.

– Czy pani Gonzalez jest w domu? – Cofnął się o krok, nie chcąc sprawiać wrażenia intruza, który ma zamiar wejść do środka bez zaproszenia.

– Nie, a ja czekam na nią już od godziny! – Odpowiedź brzmiała niemal jak płaczliwe zawodzenie.

– To Fred! – wykrzyknął Chris, zrywając się z podłogi.

– Fred! – powtórzył za bratem Bobby.

Obaj chłopcy byli już przy drzwiach, przepychając się koło Nicole, żeby go powitać.

– To przyjaciel mamusi! – wyjaśnił jej Chris. – Jest policjantem. On aresztuje ludzi.

– Cześć, jak się macie. – Fred przeniósł wzrok na Nicole. – Chciałem tylko podrzucić ten kwiatek mamie chłopców.

Chłopcy ciągnęli Freda za kurtkę.

– Chyba może pan wejść – rzekła Nicole. – Rosita powinna nadejść lada chwila.

– Lepiej, żeby mamusia zaraz wróciła – wygłosił swą opinię Chris, gdy Fred przekroczył próg mieszkania. – Nicole wariuje, bo musi się przygotować na tańce. Nie chce brzydko wyglądać, bo kooocha swego chłopaka. Ha, ha, ha, Nicole.

Gdyby wzrok mógł zabijać! – pomyślał Fred, widząc wściekłe spojrzenie, jakie dziewczyna rzuciła Chrisowi.

– Ty łobuziaku! Już ci mówiłam, że masz odkładać drugą słuchawkę, kiedy rozmawiam.

– Buzi, buzi, do zobaczenia, nie mogę się doczekać! – Chris wydawał z siebie głośne cmokania.

– Buzi, buzi – powtórzył Bobby, usiłując naśladować brata mlaskaniem.

– Dajcie spokój, chłopcy – powiedział Fred. – Już wystarczy.

Zobaczył łzy w oczach Nicole.

– Bardzo ci się śpieszy, prawda?

– Jest już strasznie późno – potwierdziła. Wargi jej drżały, a łzy zaczęły płynąć po policzkach.

– Czy Rosita telefonowała?

– Nie. Usiłowałam się z nią połączyć, ale bez skutku.

– Z pewnością jest w drodze do domu. – Ten sam impuls, który zatrzymał Freda przed kwiaciarnią, zmusił go do wypowiedzenia następnych słów: – Słuchaj, mam trochę czasu. Mogę posiedzieć z dziećmi. – Wyjął policyjną odznakę. – Przecież widzisz, że chłopcy mnie znają.

Chris podbiegł do stołu i sięgnął po oprawione w ramkę zdjęcie. To było grupowe zdjęcie z przyjęcia, na którym Fred i Rosita się poznali.

– To on! – zawołał, wskazując na fotografię i pokazując ją Nicole. – Tam, w tylnym rzędzie.

Nicole ledwie rzuciła okiem na policyjną odznakę i zdjęcie z zabawy i już była za drzwiami, z jedną ręką w rękawie płaszcza.

– Ona jest okropna – oznajmił Chris. – Cały czas wisi na telefonie i rozmawia ze swoim chłopakiem. Ple-ple-ple.

– Nie chce grać w warcaby – dodał Bobby cicho.

– Nie chce? – Fred nadał swemu głosowi ton prawdziwego niedowierzania. – Ja uwielbiam warcaby. Znajdźmy jakieś miejsce na kwiatek mamusi, a potem zobaczymy, czy wy dwaj mnie ogracie. Białe czy czarne?

Kiedy Regan otwierała drzwi, Alvirah pomachała do niej telefonem komórkowym.

– Telefon, na który czekałaś – rzekła zdyszana.

Regan chwyciła aparat.

– Tato?

Alvirah bez wahania weszła do mieszkania i zamknęła za sobą drzwi. Żeby się upewnić, czy wszystko jest w porządku, usprawiedliwiała się w duchu.

Lecz już w chwilę później, sądząc po wyrazie twarzy Regan, odgadła, że stało się coś bardzo, bardzo złego.

Zamiast głosu, który Regan spodziewała się usłyszeć, zmroził ją krótki rozkaz.

– Będziesz z nim mówić za chwilę. Pozbądź się osób, które są tam z tobą.

To nie jest telefon z policji ani ze szpitala, pomyślała Regan. Podjęła błyskawiczną decyzję – Alvirah powinna zostać. W istocie zresztą nie miała innego wyboru. Obie stopy Alvirah były niemal przyklejone do marmurowej posadzki. Widząc życzliwą troskę w jej oczach, Regan była zadowolona z obecności kobiety.

– Dziękuję ci, Alvirah – rzekła głośno. – Nie będę cię dłużej zatrzymywać. – Przeszła koło niej, po czym głośno otworzyła i zamknęła drzwi.

Facet nie życzy sobie, żeby ktokolwiek usłyszał to, co ma Regan do powiedzenia, pomyślała Alvirah. Szybkim szarpnięciem rozpięła płaszcz, odczepiła broszkę imitującą słońce, którą zawsze nosiła, i włączyła ukryły w niej miniaturowy mikrofon, po czym wręczyła ją Regan.

Ta początkowo wyraziła wzrokiem zdziwienie, lecz zaraz skinęła głową, gdyż zrozumiała intencje Alvirah.

– Chcę porozmawiać z ojcem – rzekła, trzymając broszkę koło ucha i słuchawki telefonicznej.

– Nie tak szybko – warknął burkliwy głos. – Mam listę żądań.

Słuchający rozmowy Petey aprobująco pokiwał głową.

– Coś jak pierwsza dziesiątka z listy przebojów – wyszeptał do Luke’a, szturchając go przyjacielsko łokciem w zakutą kajdankami rękę. C. B. zmierzył go wściekłym wzrokiem.

– Przepraszam. – C.B. mówił dalej: – Musimy mieć milion dolarów w gotówce do jutra do południa. To mają być banknoty studolarowe w wojskowym worku. Punktualnie o szóstej, powtarzam punktualnie – pojedziesz swoim samochodem do Central Parku od strony wjazdu z Szóstej Alei. Otrzymasz telefoniczną wiadomość, gdzie masz zostawić pieniądze. Nie zawiadamiaj policji, jeżeli chcesz jeszcze kiedyś zobaczyć swego ojca i tę jego pyskatą lalę. Jak tylko pieniądze zostaną podjęte i przeliczone, zostaniesz poinformowana telefonicznie, skąd będzie można tych dwoje zabrać.

– Chcę rozmawiać z moim ojcem, i to zaraz – zażądała Regan.

C.B. podszedł do Luke’a i przyłożył mu do ucha telefon.

– Niech się pan przywita z córeczką. I powie, żeby lepiej robiła to, co jej poleciłem.

Spokojny głos Luke’a w słuchawce złagodził przerażenie Regan.

– Halo, Regan. Oboje czujemy się, jak dotąd, dobrze. Mama będzie wiedziała, w jaki sposób szybko zdobyć pieniądze.

Zanim Regan zdążyła odpowiedzieć, odezwał się C. B.:

– Wystarczy. Teraz kolej Rosity. – Podetknął jej telefon. – Powiedz coś do niej.

– Zaopiekuj się moimi chłopcami – rzuciła ta bez tchu.

I tym razem C.B. nie dał Regan szansy na udzielenie odpowiedzi.