Выбрать главу

Drewutnia. Ruchliwe chłopięce ręce, rozhisteryzowana dziewczynka, która biła rękami na oślep. O wiele bardziej gorące spotkanie w garderobie. Pocałunek w korytarzu dwojga bardzo młodych ludzi. Iskra, która zapaliła się między nimi.

Teraz byli dorośli. I nic się między nimi nie zmieniło. Wręcz przeciwnie, ich uczucia przekształciły się w coś głębszego niż tylko fizyczny pociąg.

Helena zrozumiała to i z wściekłością krzyknęła do Dana:

– Co?! Naprawdę chcesz być z tą idiotką, która nie wie o tym, że ma zbyt szerokie biodra, żeby ubierać się w ten sposób, niezręczna, głupia i niewychowana krowa, która…

Głos Dana zabrzmiał jak trzask bicza:

– Wystarczy już, Heleno. Nie rób z siebie bardziej śmiesznej, niż jesteś.

Przez chwilę patrzyła na niego pustym wzrokiem, po czym wbiegła do swego pokoju i zamknęła drzwi na klucz.

– Zejdź na dół i zadzwoń po policję, Camillo – poprosił cicho Dan.

Wkrótce pojawili się funkcjonariusze. Wyważyli drzwi do pokoju Heleny. Wzięła zbyt dużą dawkę i jej życia nie można było już uratować.

Phillip natomiast został odwieziony do szpitala. Był już jednak tak zaawansowanym narkomanem, że o żadnej kuracji odwykowej nie mogło być mowy. Lekarze dawali mu zaledwie parę miesięcy życia.

ROZDZIAŁ XIX

Dan zadzwonił do Marthy i zjawiła się jak na skrzydłach. Zarówno on, jak i Camilla byli wstrząśnięci śmiercią Heleny i losem Phillipa. Na szczęście Martha przejęła wszystko w swoje ręce. Spakowała najpotrzebniejsze rzeczy Camilli i Dana do swego samochodu i odjechała z Liljegården, zabierając ich ze sobą.

– Zawiozę was do jednego z mieszkań dla pracowników, które obecnie stoi puste. Możecie co prawda mieszkać u mnie, ale myślę, że musicie trochę odpocząć, zanim znowu zaczniecie widywać się z ludźmi, prawda?

Zdołali tylko kiwnąć głowami na znak zgody.

– Jak tam ramię, Dan? – spytała Martha.

– Rano zacznie się piekło, ale zabrałem tabletki.

Camilla wzięła go za rękę.

– Dan, musisz zrobić coś z tym ramieniem.

– Skąd o tym wiesz?

– Wiedziałam o tym już dawno, kiedy miałam jeszcze szesnaście lat. Chociaż nie wiedziałam, że tym mężczyzną w korytarzu byłeś ty.

Twarz Dana wyglądała na bardzo bladą w świetle latarni ulicznych.

– Nie chciałbym stracić ręki.

– Zostanie przecież na swoim miejscu – uspokoiła go Martha.

– Ale nigdy nie będę mógł przytulić Camilli.

– Nawet nie wiesz, jak można sobie radzić z jedną ręką – odezwała się Camilla. – Nie mogę spokojnie patrzeć, że tak cierpisz.

Dan skinął głową.

– Sam też chyba już dłużej tego nie wytrzymam. Dobrze, zgodzę się na zabieg. Dawno już o tym myślałem, ale odkładałem z dnia na dzień.

– I jak tam, Camillo? – uśmiechnęła się Martha. – Czy mogę cię przywitać w naszej rodzinie?

Camilla spojrzała zaskoczona na Dana.

– Tak, co o tym myślisz? – spytał Dan. – Czy chcesz mieć męża inwalidę i teściową starą pannę?

– O tak! – wykrzyknęła Camilla, ocierając łzy. – Ale zaraz, wygląda na to, że wszystko o sobie wiecie?

– Pewnie, że tak – odparł Dan. – Od dawna jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, chociaż ta lisica nigdy mi nie powiedziała, że jest moją matką.

– Wiedziałam na przykład – oznajmiła Martha – że Helena szalała za nim i była tak zazdrosna, iż pewna dziewczyna niemal straciła przez to życie.

– Michael zostanie teraz sam w Liljegården? – zauważyła nieśmiało Camilla.

– Tak, tylko musi pójść na leczenie odwykowe do szpitala. Z pewnością się uda, nie zaszedł tak daleko jak Phillip.

– Teraz rozumiem, że wszystko zostało dokładnie zaplanowane – stwierdziła Camilla. – To nie przypadek, że Helena niby niechcący wpadła na mnie, kiedy szłam do szpitala odwiedzić ojca.

– I śledziła cię? I zamierzała bliżej poznać się z twoim ojcem?

– Oczywiście. I wysłała mnie do Liljegården, żeby łatwiej było się mnie pozbyć. Sądzę jednak, że Phillip się wahał. Właściwie ostrzegł mnie przed sobą lub Heleną albo przed obojgiem. Tak, Phillip się wahał.

– Tak, ale kiedy zapewnił sobie alibi, Helena uderzyła. Phillip zadzwonił w sprawie orchidei, ażeby dać Helenie czas na przygotowanie pieca. I to Helena wzięła mój samochód i goniła cię nim po pobliskich uliczkach.

– Dan – przerwała mu Camilla. – Ty też musisz mi wyjaśnić to i owo. Kiedy barman podszedł do naszego stolika i obiecałeś mu pomóc „pozbyć się tego”, myślałam, że rozmawialiście o narkotykach.

– Bynajmniej – zaprzeczył. – Chodziło o te duże pojemniki na mleko przed kuchennym wejściem. Tamtędy mieli przecież wejść policjanci.

– A ten list ekspresowy, który dostałeś, był też od policji?

– Tak, to były instrukcje dotyczące „Santa Rosy”.

– Dzięki, teraz już wszystko jasne.

Samochód zahamował.

– No to jesteśmy na miejscu – zakomunikowała Martha.

Pół godziny później zostali sami w małym, urządzonym ze smakiem mieszkaniu. Dan leżał wyczerpany na łóżku i przyglądał się Camilli, kiedy rozpakowywała rzeczy. Poruszała się niepewnie i niezgrabnie, ale rozumiał, że znalazła się w dość trudnej sytuacji. Było to trochę brutalne ze strony Marthy, że tak szybko ich połączyła, ale chyba nie wiedziała, jak mało właściwie się znali. Dan poczuł ciepło i serdeczność, kiedy patrzył na onieśmielenie Camilli.

– Nareszcie się doczekałem – powiedział z czułością.

– Co masz na myśli?

– Za pierwszym razem ja miałem jedenaście, a ty osiem lat. Za drugim razem ja miałem szesnaście, a ty trzynaście. Teraz…

– Rozumiem – odparła Camilla uśmiechając się łagodnie, czym go zaskoczyła. – Teraz cała wieczność tutaj.

Powoli wstał. Zaczął rozpinać jej bluzkę. Nie zamienili ani słowa, kiedy posunął się dalej. Camilla stała bez tchu, nieporuszona, patrząc Danowi prosto w oczy. Wargi jej drżały w obawie przed jego reakcją.

Kochane dziecko, pomyślał ze zrozumieniem. Nie bój się mnie! Nie ma powodu do krytyki. A nawet jeśli znalazłby się jakiś, to ode mnie jej nie usłyszysz.

Na koniec cofnął się kilka kroków. W jego głosie zabrzmiał zachwyt, kiedy powiedział:

– Piękniejsza niż myślałem… Czternaście lat czekania.

Ostrożny i niepewny uśmiech zadrżał na ustach Camilli. Z pewnym wahaniem wyciągnęła do niego ręce. Mocno przytulił ją do siebie.

Ale Camilla odsunęła go delikatnie. Rozpięła kilka guzików jego koszuli, zsunęła ją z ramion w dół. Jej oczy uderzył potworny widok.

– Dan, jaka okropna blizna – szepnęła.

– Zostanę w koszuli – odparł szybko.

Odsunęła jego rękę, ostrożnie, ale zdecydowanie. Delikatnie pocałowała nierówną skórę.

– Nie wierzyłem, że można kochać kogoś tak bardzo, jak ja kocham ciebie, Camillo – szepnął Dan zduszonym głosem.

Pocałował ją tak, jak sądził, że tego pragnęła, czule i intensywnie, wyrażając całą swoją miłość. Pocałunek stal się bardziej gorący, lecz Dan szybko go przerwał.

– Camillo, wybacz mi, lecz nie mogę się opanować – zaśmiał się bezradnie. – Tak na mnie działasz.

– Cieszy mnie to – odparła i uśmiechnęła się szczęśliwa.

Margit Sandemo

***