Выбрать главу

– Gdzie go znaleźli?

– W Queens. Na LaGuardii. Miał właśnie wejść na pokład samolotu do Miami.

– Jak mu się udało wymknąć policji i wydostać z wyspy?

– Przypuszczalnie wyjechał zaraz po włamaniu.

– Polecę do Nowego Jorku najbliższym samolotem.

– Nie musisz. Policja stanowa przenosi Billy’ego do Zakładu Karnego Hrabstwa Suffolk. To w samym centrum Bostonu. Bez problemu mogę cię tam wprowadzić. Został aresztowany i zarzuca mu się zabójstwo pierwszego stopnia, usiłowanie zabójstwa i całą masę pomniejszych przestępstw: włamanie, kradzież, ukrywanie się przed wymiarem sprawiedliwości. Jutro wielka ława przysięgłych ma zadecydować, czy postawić go w stan oskarżenia. Jeśli to zrobi, Billy będzie sądzony jak dorosły. Grozi mu dożywocie.

– Czy ma adwokata?

– Na razie tylko z urzędu. Darwin Bishop nie chciał nikogo wynająć. Może nie ma pieniędzy. Dobrze by było, gdybyś porozmawiał z Julią i wysondował, czy mogłaby mu pomóc.

Wiem, kiedy ktoś przychodzi do mnie z gałązką oliwną. Anderson oddawał mi Julię.

– Wspomniałem jej o Carlu Rossettim. To genialny facet. I znam go niemal tak długo jak ciebie. Możemy mu zaufać. – Chciałem powiedzieć Andersonowi głośno i wyraźnie, że wyciągam rękę do zgody.

– Dzięki, Frank – odparł. Odczekał kilka sekund. – Billy’emu potrzebny jest ktoś taki jak Rossetti. O’Donnell i prokurator są przekonani, że dopadli właściwego faceta. Zrobią z niego potwora w mediach, tak że nim przekroczy próg sądu, zostanie okrzyknięty wrogiem publicznym numer jeden.

Tak się składa, że ich „właściwy facet” jest jeszcze chłopcem, pomyślałem sobie. Skoro można sądzić dzieci jak dorosłych, to czemu nie stawiać przed sądem niedojrzałych pięćdziesięciolatków jako nieletnich? Kolejny przykład jednostronnego myślenia w ustawodawstwie stanowym.

– Czy rozmawiałeś z Fieldsem? – zapytałem, zmieniając temat.

– Owszem. Wiele, łącznie z negatywem, wskazuje na to, że zabójcą jest nasz stary dobry Darwin, ale to wszystko poszlaki. Prokurator wychodzi z założenia, że jego koronnym dowodem jest włamanie się Billy’ego do domu. Wygra sprawę, jeśli uda mu się przekonać przysięgłych, że włamanie i zatrzymanie akcji serca u Tess nastąpiły w zbyt krótkim odstępie czasu, żeby to był zbieg okoliczności. Ukrywanie się przed wymiarem sprawiedliwości również nie przemawia na korzyść Billy’ego.

– Tak – zgodziłem się. – Nie przemawia.

– To wszystko?

– Rozmawiałem z Julią o liście.

– I co powiedziała?

– Że napisała go do swojej psychoterapeutki, Marion Eisenstadt, która ma gabinet na Manhattanie.

– Możesz to sprawdzić?

– Już do niej dzwoniłem. Nie zdradzi mi żadnych szczegółów bez zgody Julii, ale wspomniała, że spotkała się z nią tylko cztery lub pięć razy.

– I co z tego?

– To, że list Julii brzmi tak, jakby pisała go do psychoterapeutki, z którą spotykała się pięć czy sześć razy, ale na tydzień, i to przez wiele tygodni.

– Owszem, tak brzmi, ale nie zapominaj, z kim mamy do czynienia.

– To znaczy?

– Julia wzbudza w ludziach niezwykle silne uczucia, niezwykle szybko. Może to działa w obie strony.

– Niby że sama nawiązała silną więź z psychiatrą podczas terapii? Natychmiastowe przeniesienie?

– Ty jesteś psychiatrą, ale wydaje się to możliwe.

– Owszem – zgodziłem się. – Ale bardziej prawdopodobne, że był to list do innego mężczyzny.

– Z którym chcielibyśmy porozmawiać.

– Jeśli kiedykolwiek dowiemy się, kim jest.

Anderson milczał przez kilka sekund.

– Nie jesteś tym specjalnie zachwycony, mam rację?

– Masz – odparłem. – Chyba tak. – Nie do końca jednak wierzyłem w to, co mówiłem. O dziwo, wciąż się łudziłem, że Julia to kobieta o skomplikowanej przeszłości, która w końcu postanowiła na stałe związać się z jedną osobą – ze mną. Pragnąłem jej wybaczyć… niemal wszystko.

– Wracasz do szpitala, żeby z nią pomówić? Chciałbym wiedzieć, co powie na to, że rozmawiałeś z jej lekarką.

Wolałem się nie przyznawać, że Julia wybiera się do mnie.

– Jakoś się spotkamy. – Nawet dla mnie nie zabrzmiało to najlepiej.

– Twoja decyzja. Tylko uważaj. Ostatnim razem miałeś szczęście. Mogłeś zginąć.

– Będę uważał. – Zdałem sobie sprawę, że odzywa się we mnie paranoik. Nie mogłem się zorientować, czy Anderson mnie ostrzega, czy mi grozi. „Ostatnim razem miałeś szczęście. Mogłeś zginąć”. – Możesz mi załatwić widzenie z Billym o ósmej rano?

– Pewnie.

– Wkrótce się odezwę – powiedziałem i odłożyłem słuchawkę. Byłem wykończony fizycznie i emocjonalnie. Czułem się pusty. Zamknąłem znowu oczy, łaknąc chwili snu.

Obudziłem się nagle i przez kilka sekund nie wiedziałem, gdzie jestem. Spojrzałem na zegarek: pierwsza dwadzieścia i ani śladu Julii. Wykręciłem numer Mass General, żeby sprawdzić, czy opuściła oddział telemetrii.

Telefon odebrała recepcjonistka.

– Mówi doktor Frank Clevenger. Chciałbym się dowiedzieć, czy pani Bishop wciąż jest u swojej córki Tess.

– Może pan poczekać?

– Oczywiście.

Upłynęła prawie minuta. Zacząłem się denerwować, czy coś nie stało się z Tess. W końcu w słuchawce usłyszałem głos Johna Karlsteina.

– Frank?

– Słucham. – Zastanowiło mnie, czemu wciąż zajmuje się Tess, skoro mała nie leży już na oddziale intensywnej opieki, ale wiedziałem, że nie wróży to nic dobrego.

– Mieliśmy mały problem z Tess. Załatwiałem jeszcze u siebie ostatnie sprawy, więc mnie wezwano.

Zamknąłem oczy.

– Jaki problem?

– Wystąpiły u niej zaburzenia oddychania. Tempo zmalało do ośmiu razy na minutę, a stężenie tlenu we krwi spadło do siedemdziesięciu siedmiu procent. Nie chciałem jej zakładać maski tlenowej, bo obawiałem się, że jeszcze bardziej stłumimy u niej odruch oddechowy. Przez jakieś dwadzieścia minut sami wstrzymywaliśmy oddech, czekając, co się stanie. A potem wszystko wróciło do normy. Wygląda na to, że teraz wszystko z nią w porządku. Stężenie tlenu wróciło do dziewięćdziesięciu pięciu procent.

– Co się stało?

– Szczerze mówiąc, nie wiem. Może doszło do jakichś drobnych komplikacji neurologicznych, które spowodowały zaburzenia oddychania. Może oprócz nortryptyliny zatruła się czymś jeszcze. A może była to jedna z tych rzeczy, które pojawiają się ni stąd, ni zowąd, jak cię ostrzegałem. Pacjentów raz reanimowanych często znów trzeba reanimować.

– Czy jest tam Julia Bishop? – spytałem, dodając do imienia nazwisko, aby wyglądało, że nasze stosunki mają charakter oficjalny.

Do jego głosu wkradła się nuta zakłopotania.

– Wyszła jakiś czas temu, zanim się to zaczęło.

– Ciągle się nią martwisz? To znaczy jej stosunkiem do dziecka?

– Nie wiem, czy się martwię. Ale parę razy złapałem się na tym, że myślę o diagnozie, którą postawiła Caroline Hallissey. Krótko mówiąc, sądzę, że nic złego by się nie stało, gdyby lekarz małej poprosił o dwudziestoczterogodzinną opiekę dla Tess. – Odchrząknął. – Mógł to być zwykły przypadek. Takie rzeczy się zdarzają. Miałem pacjentów, którzy wyglądali, jakby za chwilę trzeba ich było reanimować, a potem wracali do siebie i nigdy więcej nie mieli problemów.

– Ale równie dobrze mógł to nie być przypadek – powiedziałem, po części do siebie.

– Jest mnóstwo leków, które powodują zaburzenia oddychania. Ativan, klonopin. Często przepisuje się je ludziom cierpiącym na depresję. – Mówiąc to, miał na myśli Julię. – Dla pewności zrobimy badanie toksykologiczne krwi.

– Dobra myśl.

– Wiedziałem, że zrozumiesz. Dzwoń, kiedy zechcesz. Ja niedługo stąd wyjdę, w każdym razie mam taką nadzieję, ale powiem dyspozytorowi, żeby cię zawiadomił, gdyby się coś zmieniło. Masz pager?

– Oczywiście.

– Jak mogłem w ogóle pytać.

Rozłączyliśmy się. Nie podobało mi się, że zaburzenia oddychania u Tess pojawiły się tuż po wyjściu Julii z oddziału. Karlsteinowi najwyraźniej również się to nie podobało. Nie było jednak żadnego powodu, a tym bardziej dowodu, by myśleć, że oba te zdarzenia coś łączy. Przynajmniej jak dotąd. Badanie toksykologiczne wykaże, czy we krwi Tess został ślad innego leku.