Выбрать главу

Niebawem uspokoiła się. Jej wewnętrzne rozterki uległy wyciszeniu, tak jak morze w dole. Perspektywa poddania się, zakończenia długiej walki z wiatrami przynosiła ulgę i ukojenie. Przyszło jej do głowy, że zawsze była na łasce wiatrów i nie potrafiła całkowicie ich kontrolować. Okazała się słaba wobec ich mocy i niepotrzebnie wyobrażała sobie, że jest odwrotnie. Spojrzała w górę. Zastanawiała się, czy zobaczy duchy lotników, które ponoć nawiedzały bezwietrzne rejony.

Najpierw czubkami butów musnęła wodę, a potem uderzyła całym ciałem w szarą, gładką taflę oceanu. Zetknięcie z zimną wodą rozpaliło ją niczym płomień i pogrążyła się w otchłani…

…Ocknęła się mokra i zadyszana.

Cisza pulsowała jej w skroniach. Chłodne powietrze osuszyło pot. Siedziała całkowicie zdezorientowana i oszołomiona. Po chwili uświadomiła sobie, że znajduje się w pokoju, lecz cienka czerwona linia, którą tworzyły rozżarzone węgle naprzeciwko, nie była po tej samej stronie łóżka, co w Orlim Gnieździe, i nie tak blisko kominka, jak w jej domu rodzinnym. Powietrze zalatywało nieco wilgocią i morską pleśnią.

Zapach nasuwał oczywiste wnioski. Z ulgą pomyślała, że jest w akademii, w Drewnianych Skrzydłach. Nagle wszystkie cienie przybrały znajomy, ziemski wymiar. Napięcie powoli ustąpiło i Maris całkowicie się rozbudziła. Włożywszy zgrzebną koszulę, ostrożnie przeszła przez ciemny pokój do kominka, wzięła zwitek papieru i zapaliła świecę piaskową.

W jej świetle zobaczyła, że obok łóżka stoi kamienny dzbanuszek, i uśmiechnęła się. Znalazła idealne lekarstwo na koszmary.

Usiadła ze skrzyżowanymi nogami i popijała chłodne, nieco cierpkie wino. Cały czas wpatrywała się w migoczący płomień świecy. Sen był tak sugestywny, że nadal nie dawał jej spokoju. Jak wszyscy lotnicy, Maris lękała się bezwietrznej pogody, ale dotychczas nie miewała w związku z tym żadnych koszmarów. A najgorszy w owym śnie był spokój, poczucie klęski i godzenie się z nią. Jestem lotnikiem, pomyślała, a taki sen nie powinien się przyśnić prawdziwemu lotnikowi.

Ktoś zapukał do drzwi.

— Proszę — powiedziała Maris i odstawiła dzbanek z winem. W drzwiach stanęła S'Rella, drobna, śniada dziewczyna. Włosy miała krótko ostrzyżone, na modłę południową.

— Zaraz będzie śniadanie, Maris — powiedziała. Nieco bełkotliwy sposób mówienia świadczył o jej pochodzeniu. — Ale Sena chce, żebyś przedtem poszła do niej na górę.

— Dzięki — rzekła Maris. Uśmiechnęła się. Lubiła S'Rella. Ta dziewczyna była chyba najlepszą studentką akademii Drewniane Skrzydła. Wyspę Południowego Archipelagu, gdzie S'Rella przyszła na świat, dzielił od Amberly Mniejszej szmat drogi, lecz pomimo oczywistych różnic Maris dostrzegała u niej wiele swoich cech. S'Rella wyglądała niepozornie, ale nadrabiała niski wzrost determinacją i energią. Na razie wciąż jeszcze latała niezgrabnie, ale jej upór dawał nadzieję na szybkie postępy. Maris pracowała z grupą przyszłych lotników już od prawie dziesięciu dni i doszła do wniosku, że S'Rella jest jedną z trzech, czterech najbardziej obiecujących osób.

— Mam poczekać i zaprowadzić cię tam? — zapytała dziewczyna. Maris zeskoczyła z łóżka i umyła się w misce z wodą w rogu pokoju.

— Nie — odrzekła. — Teraz pora na śniadanie. Sama potrafię odnaleźć Senę. — Uśmiechnęła się, żeby złagodzić odmowę. S'Rella nieśmiało odwzajemniła uśmiech i wyszła.

Kilka minut później Maris żałowała swojej decyzji. Żeby odszukać kącik Seny, musiała iść ciemnym, wąskim i wilgotnym korytarzem. Akademia Drewniane Skrzydła mieściła się w prastarym tworze skalnym, poprzecinanym tunelami i jaskiniami, które wydrążyli ludzie albo sama natura. Niższe komory nieustannie zalewała woda i nawet w wyżej położonych partiach skalnych liczne sale i wszystkie korytarze były pozbawione okien, odcięte od słońca i gwiazd. Wszędzie czuło się zapach morza. Kiedyś mieściła się tu forteca. Zbudowano ją podczas rebelii Morskiego Zęba przeciw Shotanowi Wielkiemu; potem nikt w niej nie rezydował, aż w końcu zwierzchniczka Morskiego Zęba ofiarowała ją lotnikom, żeby mieli się gdzie uczyć. Od tamtej pory upłynęło siedem lat, podczas których Sena i jej podopieczni przywracali warownię do stanu używalności, ale nadal nietrudno było skręcić w niewłaściwą stronę i zgubić się w nie zamieszkanych rejonach. W korytarzach Drewnianych Skrzydeł czas nie pozostawiał żadnych śladów. Osadzone w ścianach pochodnie wypalały się podobnie jak nafta w lampach, toteż dni często mijały niepostrzeżenie.

Posuwając się ostrożnie jednym z tych ciemnych, długich zaułków, Maris czuła się przytłoczona rozmiarami starej fortecy. Była zdenerwowana: przebywanie w ciasnym korytarzu pod ziemią całkowicie kłóciło się z jej lotniczym instynktem.

Z ulgą dostrzegła w oddali słabe światełko. Pokonała ostatni, gwałtowny zakręt i uświadomiła sobie, że jest na znajomym terenie. Jeśli nie straciła zupełnie orientacji, pokój Seny powinien znajdować się zaraz po lewej stronie.

— Maris. — Sena podniosła oczy i uśmiechnęła się. Siedziała na wiklinowym krześle i ociosywała kościanym nożem kawałek miękkiego drewna. Natychmiast odłożyła robotę i zaprosiła Maris do środka. — Miałam zamiar ponownie wezwać S'Relle, żeby zaczęła cię szukać. Zgubiłaś się w naszym labiryncie?

— Prawie — odparła Maris, kręcąc głową. — Powinnam była pomyśleć o zabraniu jakiegoś światła. Potrafię dostać się ze swojego pokoju do kuchni, do świetlicy albo na zewnątrz, ale dalej nie czuję się już tak pewnie.

Sena roześmiała się, lecz uczyniła to jedynie przez grzeczność, gdyż wcale nie było jej do śmiechu.

Nauczycielka liczyła sobie trzykrotnie więcej lat niż Maris. Kiedyś latała, lecz od ponad dziesięciu lat była lądowcem — uległa wypadkowi, co często zdarzało się lotnikom. Zazwyczaj miała w sobie tyle wigoru i entuzjazmu, że nie wyglądała na swój wiek, ale tego ranka sprawiała wrażenie starej i zmęczonej. Uszkodzone oko wyglądało jak kawałek mlecznego szkła morskiego; zdawało się, że przygniata lewą część twarzy, powodując obwisanie skóry i nerwowe tiki.

— Przysłałaś do mnie S'Relle nie bez powodu — odezwała się Maris. — Jakieś wieści?

— Tak, i to niepomyślne — powiedziała Sena. — Uznałam, że lepiej będzie nie wspominać o tej sprawie podczas śniadania, dopóki nie omówię jej z tobą.

— A więc?

— Wschód zaniknął Powietrzny Dom — rzekła Sena. Maris z westchnieniem oparła się na krześle. Nagle ogarnęło ją zmęczenie. Wiadomość nie była zaskoczeniem, lecz mimo to bardzo ją przygnębiła. — Ale dlaczego? — zapytała. — Rozmawiałam z Nordem trzy miesiące temu, kiedy wysłano mnie z nowinami na Far Hunderlin. Twierdził, że jego zdaniem akademia będzie otwarta przy najmniej do następnych zawodów. Powiedział mi nawet, że ma kilkunastu obiecujących studentów.

— Zdarzył się tam śmiertelny wypadek — oznajmiła Sena. — Jedna z tych obiecujących studentek popełniła błąd i wyrżnęła skrzydłem w zbocze. Nord mógł tylko bezradnie przyglądać się jej upadkowi na skały. Gorzej, że obserwowali to również jej rodzice — bogaci, wpływowi ludzie, handlarze z Cheslina, posiadający dużą flotyllę. Dziewczyna chciała się przed nimi popisać.

Oczywiście rodzice udali się do zwierzchnika po sprawiedliwość. Powiedzieli, że Nord dopuścił się zaniedbania.