Выбрать главу

— A dopuścił się? — zapytała Maris. Sena wzruszyła ramionami.

— Był przeciętnym lotnikiem i nie podejrzewam, żeby okazał się dużo lepszym nauczycielem. Zawsze lubił robić wrażenie. I nieustannie przeceniał swoich studentów. Podczas ubiegłorocznego turnieju poręczył za dziewięciu. Wszyscy przegrali, a większość nie powinna była startować. Ja wprowadziłam tylko trzech zawodników. Ponoć dziewczyna, która zginęła, uczyła się w Powietrznym Domu dopiero od roku. Od roku, Maris! Być może miała talent, ale Nord pozwolił jej zbyt wcześnie na zbyt wiele. To właśnie jest do niego podobne! No cóż, teraz jest już za późno. Wiesz, że akademie pochłaniają mnóstwo pieniędzy, a niektórzy zwierzchnicy twierdzą nawet, że są to zmarnowane środki. Potrzebowali jedynie pretekstu. Odprawili Norda i zamknęli szkołę. Koniec. Teraz wszystkie dzieci Wschodu mogą się pożegnać z marzeniami; będą musiały pogodzić się ze swoim losem — mówiła z rozgoryczeniem Sena.

— A zatem jesteśmy ostatni — posępnie zauważyła Maris.

— Jesteśmy ostatni — powtórzyła Sena. — Ale na jak długo? Wczoraj wieczorem zwierzchniczka wysłała do mnie gońca. Zwlokłam się z łóżka, żeby usłyszeć tę radosną wieść, a potem rozmawiałyśmy. Maris, ona nie jest z nas zadowolona. Twierdzi, że od siedmiu lat zapewnia nam jedzenie, ciepły kąt i pieniądze, lecz my nie daliśmy jej w zamian ani jednego lotnika. Zaczyna się niecierpliwić.

— Wiem — powiedziała Maris.

Znała zwierzchniczkę Morskiego Zęba tylko z opowieści, ale na ich podstawie zdążyła sobie wyrobić zdanie o władczyni wyspy. Morski Ząb leżał nie opodal Shotanu Wielkiego, ale jego mieszkańcy doświadczyli długiej, burzliwej walki o niepodległość. Obecnie władała nim dumna, ambitna kobieta, która uważała za zniewagę fakt, iż jej wyspa nie posiada żadnego lotnika.

Wytrwale zabiegała o to, żeby na Morskim Zębie powstała akademia lotnicza dla Zachodniego Archipelagu, i nie szczędziła gestów poparcia dla tej inicjatywy. Teraz jednak żądała wyników.

— Ona nic nie rozumie — powiedziała Maris. — Właściwie dotyczy to wszystkich lądowców. Drewnianoskrzydli przybyli na zawody, prawie nie mając doświadczenia; musieli rywalizować z wytrawnymi lotnikami i dziećmi z lotniczych rodów, dla których posiadanie skrzydeł było czymś oczywistym. Gdyby dano nam czas…

— Czas, czas, czas — powtarzała Sena. W jej głosie wyczuwało się irytację. — To samo mówiłam zwierzchniczce. Powiedziała mi, że siedem lat to wystarczająco długi okres. Ty, Maris, jesteś lotniczką. Ja również nią byłam. Mamy pojęcie o trudnościach, o tym, że trzeba przygotowywać się przez wiele lat i ćwiczyć tak zapamiętale, żeby ramiona drżały z wysiłku, a dłonie zdzierały się do krwi od ściskania uchwytów skrzydeł. Szczury lądowe nic o tym o nie wiedzą. Zbyt wielu z nich sądziło, że walka zakończyła się siedem lat temu. Myśleli, że w ciągu kilku dni niebo zaroi się od rybaków, szewców i dmuchaczy szkła. Kiedy rozegrano pierwszy turniej, z przerażeniem patrzyli, jak lotnicy i dzieci z lotniczych rodów zwyciężają wszystkich lądowców.

Wtedy przynajmniej im zależało. Obawiam się, że teraz są już zrezygnowani. W ciągu siedmiu lat, które upłynęły od waszej wielkiej rady, siedmiu lat funkcjonowania akademii, tylko raz udało się lądowcowi zdobyć skrzydła. Zresztą utracił je w rok później, podczas następnego turnieju. Mam wrażenie, że obecnie wyspiarze przybywają na zawody tylko po to, aby oglądać, jak rodzeństwa walczą między sobą o rodzinne skrzydła. O zawodnikach z mojej akademii mówi się, że stanowią zabawny przerywnik, że to tylko krótkie przedstawienie błaznów, którzy mają rozweselać publiczność między poważnymi wyścigami.

— Sena, Sena — odezwała się z niepokojem Maris. Pamiętała, że ta stara kobieta poświęciła całą pasję swego nieudanego życia marzeniom młodych ludzi, którzy przybywali do akademii, aby walczyć o dostęp do nieba. Teraz była wyraźnie przygnębiona, mówiła z drżeniem w głosie. — Rozumiem twój niepokój, Seno — powiedziała Maris, biorąc ją za rękę — ale nie jest tak źle, jak to przedstawiasz.

Sena obrzuciła Maris sceptycznym spojrzeniem i cofnęła dłoń.

— Ależ jest — upierała się. — Oczywiście, tobie tego nie powiedzą. Nikt nie lubi przynosić złych wieści, a oni wszyscy wiedzą, ile znaczą dla ciebie te akademie. Jednak sytuacja wygląda naprawdę źle. — Maris usiłowała jej przerwać, ale Sena pomachała ręką. — Nie, już dość. I nic mi nie mów o moim niepokoju. Nie wezwałam cię tutaj po to, żebyś mnie pocieszała albo żebyśmy się spóźniły na śniadanie. Chciałam opowiedzieć ci o tej sprawie w cztery oczy, zanim wyjawię ją reszcie. I zamierzałam cię poprosić, żebyś poleciała na Shotan Wielki.

— Dzisiaj?

— Tak — odparła Sena. — Świetnie pracujesz z tymi dzieciakami. To dla nich prawdziwa korzyść, że mogą obcować z prawdziwą lotniczką. Ale przez jeden dzień możemy się bez ciebie obejść. To nie powinno potrwać dłużej niż kilka godzin.

— Jasne. A o co chodzi?

— Letniczka, która zawiadomiła zwierzchniczkę o Powietrznym Domu, przyniosła jeszcze jedną wieść, przeznaczoną wyłącznie dla mnie. Jeden ze studentów Norda pragnie kontynuować studia i ma nadzieję, że poręczę za niego w następnym turnieju. Prosi o pozwolenie na przybycie tutaj.

— Tutaj? — z niedowierzaniem powtórzyła Maris. — Ze Wschodu? Bez skrzydeł?

— Ponoć wyszukał jakiś dobry statek i spróbuje przepłynąć przez ocean — wyjaśniła Sena. — Naturalnie podróż jest niebezpieczna, ale skoro chce się w nią udać, nie będę mu odmawiała prawa wstępu. Jeśli możesz, przekaż moją zgodę zwierzchnikowi Shotanu Wielkiego. Co miesiąc wysyła na Wschód trzech lotników; jeden ma wyruszyć nazajutrz. Ważna jest szybkość. Nawet przy sprzyjającym wietrze statki znajdą się tutaj dopiero za miesiąc, a od turnieju dzielą nas zaledwie dwa miesiące.

— Mogłabym przekazać Wschodowi wiadomość bezpośrednio — podsunęła Maris.

— Nie — ucięła Sena. — Potrzebujemy cię tutaj. Po prostu przekaż moje słowa Shotanowi Wielkiemu, a potem wracaj, żeby opiekować się moimi niezdarnymi, młodymi ptakami. — Niepewnie podniosła się z wiklinowego krzesła. Maris szybko wstała, żeby ją podtrzymać. — A teraz powinnyśmy się zainteresować śniadaniem — ciągnęła Sena. — Musisz coś zjeść przed lotem, zważywszy jednak na to, jak długo rozmawiałyśmy, obawiam się, że nasze porcje prawdopodobnie zostały już zjedzone.

Jednak gdy dotarły do świetlicy, śniadanie wciąż czekało. Dwa płonące paleniska sprawiały, że w dużej sali było jasno i ciepło, pomimo wilgotnego poranka. Lekko zakrzywiające się kamienne ściany tworzyły pociemniałe, łukowe sklepienie. Jedynymi, dość prymitywnymi sprzętami były trzy długie drewniane stoły z biegnącymi po obu ich stronach ławami. Teraz siedzieli na nich studenci, którzy gadali, żartowali i śmiali się. Większość z nich już prawie kończyła posiłek. W akademii rezydowało dwudziestu przyszłych lotników; najstarsza studentka była młodsza od Maris zaledwie o dwa lata, a najmłodszy adept miał dziesięć lat.

Wejście Maris i Seny nie skłoniło biesiadników do mniej hałaśliwego zachowania, toteż Sena musiała ich przekrzykiwać i stukać w talerz. Jednakże gdy wygłosiła przemówienie, zrobiło się cicho jak makiem zasiał.

Maris wzięła od Kerra pajdę razowca i porcję owsianki z miodem; pyzaty młodzieniec pełnił tego dnia dyżur w kuchni. Znalazłszy miejsce na jednej z ław, usiadła i zaczęła jeść. Próbowała zagadać do siedzących obok niej studentek, ale wyczuła, iż zmuszają się do uprzejmej konwersacji. Niebawem jej sąsiadki wymówiły się czymś ważnym i odeszły od stołu. Maris nie miała o to do nich żalu. Pamiętała, co czuła przed laty, gdy nie pozwalano jej urzeczywistnić marzenia o lotach. Teraz gorycz przypadła w udziale jej uczniom. Powietrzny Dom nie był pierwszą akademią, która zamykała swe podwoje. Pierwsza, po trzech nieudanych latach, poddała się Artellia — opustoszała wyspa-kontynent. Potem skazano na zapomnienie akademie Południowego Archipelagu i Wysp Zewnętrznych. Gdy zamknięto uczelnię Wschodu, na placu boju pozostała jedynie akademia Drewniane Skrzydła. W tej sytuacji nie mogło dziwić przygnębienie studentów.