Выбрать главу

— Ja się nie zmieniłem, Maris. Posłuchaj. Siedem lat temu walczyłem ze względu na c i e b i e. Nie obchodziły mnie te twoje upragnione akademie, o których marzyłaś — walczyłem o to, żebyś miała prawo zachować skrzydła i być lotnikiem. Albowiem kochałem cię, Maris, i zrobiłbym dla ciebie wszystko. A poza tym — ciągnął, trochę ochłonąwszy — byłaś najlepszym lotnikiem, jakiego kiedykolwiek widziałem. Danie skrzydeł twojemu bratu i skazywanie cię na los szczura lądowego było zbrodnią, szaleństwem. No, nie patrz na mnie w ten sposób. Oczywiście, zasada też miała dla mnie znaczenie.

— Czyżby? — zapytała Maris. Spierała się z nim od dawna, lecz mimo to znowu ogarnęło ją przygnębienie.

— Oczywiście, że tak. Nie walczyłbym z całym światem po to, by sprawić ci przyjemność. Tamten system był niesprawiedliwy. Należało odejść od tradycji — w tej sprawie miałaś słuszność, Uważałem tak wówczas i nie zmieniłem zdania.

— Nie zmieniłeś zdania — powtórzyła z rozgoryczeniem. — Tak mówisz, bo słowa nic nie kosztują. Nie robisz nic, aby zamanifestować swoje przekonania. Nie chcesz mi pomóc, teraz, kiedy jesteśmy bliscy utraty wszystkiego, co zdołaliśmy wywalczyć.

— Nie przegramy tej walki. Przecież wygraliśmy. Zmieniliśmy reguły — zmieniliśmy świat.

— Cóż to jednak znaczy bez akademii?

— Akademia! Ja nie walczyłem o akademie. Chodziło mi o zmianę złej tradycji. Zgadzam się, że jeśli jakiś lądowiec potrafi mnie prześcignąć, to muszę mu oddać skrzydła. Ale nie zgodzę się go uczyć, żeby potem mógł mnie pokonać. A ty właśnie o to mnie prosisz. Akurat ty, bardziej niż ktokolwiek inny, powinnaś rozumieć, co oznacza dla lotnika utrata nieba.

— Wiem też, co czuje człowiek, gdy pragnie latać i wie, że nigdy mu się na to nie pozwoli — odparła Maris. — W akademii jest pewna studentka, S'Rella. Szkoda, że jej dzisiaj nie słyszałeś, Dorrel. Ona nade wszystko pragnie latać. Jest taka jak ja w czasach, gdy Russ zaczynał mnie uczyć latania. Przybądź i pomóż jej, Dorr.

— Jeżeli rzeczywiście jest taka jak ty, to wkrótce będzie latać bez względu na to, czy postanowię jej pomóc czy nie. Dlatego postanawiam, że jej odmówię. Jeśli pokona któregoś z moich przyjaciół i zabierze mu skrzydła, nie będę musiał przynajmniej się czuć winny. — Opróżnił kubek i wstał.

Maris spojrzała na niego spode łba. Szukała kolejnego argumentu, ale Dorrel przerwał tok jej myśli.

— Napijesz się ze mną herbaty?

Skinęła głową. Patrzyła, jak jej przyjaciel idzie do czajnika na kominku, w którym parzyła się aromatyczna herbata. Doskonale znała sposób, w jaki stawiał kroki i pochylał się, by nalać herbaty. Przyszło jej do głowy, że nikogo innego nie zna tak dobrze.

Kiedy Dorrel wrócił z posłodzonym, gorącym napojem i ponownie usiadł obok niej, nie czuła już gniewu. Zaczęła myśleć o czymś innym.

— Co się z nami stało, Dorr? Kilka lat temu zamierzaliśmy się pobrać. Teraz wydaje się, jakbyśmy mieszkali na odrębnych wyspach; patrzymy na siebie wilkiem i kłócimy się jak dwaj zwierzchnicy walczący o prawo do połowu ryb. Przecież planowaliśmy wspólne życie, myśleliśmy o dzieciach — co się stało z naszą miłością? — Uśmiechnęła się smutno. — Nie mogę zrozumieć, co się zdarzyło.

— Ależ rozumiesz — odparł łagodnie Dorrel. — Zdarzyła się ta kłótnia. Dzielisz swoją miłość i lojalność miedzy lotników i lądowców. Ja nie odczuwam takich sprzeczności. Życie nie jest już proste — przynajmniej dla ciebie. Każde z nas pragnie czegoś innego i trudno nam się porozumieć. Kiedyś tak bardzo się kochaliśmy… — Wypił łyk gorącej herbaty i opuściwszy głowę, zamilkł.

Maris uważnie go obserwowała. Czekała, a jednocześnie czuła smutek. Ogarnął ją żal, że nie mogą wrócić do dawnych czasów, kiedy ich miłość była tak żarliwa i mocna, jakby nie mogła jej zagrozić żadna przeciwność losu.

Dorrel znowu spojrzał na dziewczynę.

— Ale ja nadal cię kocham, Maris. Wiele spraw się zmieniło, ale miłość nie zniknęła. Może nie uda nam się rozpocząć wspólnego życia, ale skoro już jesteśmy razem, to spróbujmy się kochać i nie walczyć ze sobą, dobrze?

Uśmiechnęła się do niego trochę niepewnie i wyciągnęła rękę. Dorrel mocno ją uścisnął i również się uśmiechnął.

— No, dość już tych kłótni. I nie mówmy więcej o tym, jak mogłoby być. Powinniśmy się cieszyć teraźniejszością. Czy wiesz, że nie widzieliśmy się już prawie od dwóch miesięcy? Gdzie byłaś? Co widziałaś? Opowiedz mi trochę nowin, kochanie. Choć kilka ploteczek, które poprawią mi nastrój — zaproponował.

— Nie mam zbyt radosnych wieści — rzekła Maris, przypomniawszy sobie, jakie wiadomości ostatnio przekazywała. — Wschód zamknął Powietrzny Dom. Jeden z tamtejszych studentów zginął w wypadku. Kolejny wybiera się statkiem na Morski Ząb. Przypuszczam, że reszta zrezygnowała i udała się do swoich domów. Nie wiem, co zrobi Nord. — Wyswobodziła rękę z jego uścisku i sięgnęła po kubek z herbatą.

Dorrel pokręcił głową. Na jego twarzy pojawił się blady uśmiech.

— No cóż, twoje nowiny też dotyczą wyłącznie akademii. Ja mam bardziej interesujące wieści. Zmarł zwierzchnik Punktu Scylli, a rządy po nim ma objąć jego córka. Krążą słuchy, że Kreel — znasz go? Jasnowłosy chłopak, który nie ma jednego palca u lewej ręki? Może zauważyłaś go podczas ostatnich zawodów, robił sporo wymyślnych podwójnych pętli — tak czy owak, ponoć to właśnie on ma zostać drugim lotnikiem, ponieważ nowa zwierzchniczka jest w nim zakochana! Wyobrażasz sobie — małżeństwo zwierzchniczki i lotnika?

Maris lekko się uśmiechnęła.

— Kiedyś już się tak zdarzyło.

— Nie za naszych czasów. Czy słyszałaś o flocie rybackiej w okolicach Amberly Większej? Zniszczyła ją scylla; rybacy zdołali zabić potwora, a większość z nich uszła z życiem, chociaż nie ocalały łodzie. Inna scylla, martwa, została wyrzucona na brzeg Culhall — widziałem jej ścierwo. — Uniósł brwi i złapał się za nos. — Czułem ją nawet pod wiatr! A na Artellii mówi się, że dwóch książąt-lotników toczy wojnę o władzę nad Wyspami Żelaznymi. — Dorrel umilkł i odwrócił głowę, gdyż gwałtowny podmuch wiatru sprawił, że zakołatały ciężkie drzwi domu. — Ach, to tylko wiatr — powiedział i znowu wypił łyk herbaty.

— O co chodzi? — zagadnęła Maris. — Jesteś taki niespokojny. Spodziewasz się kogoś?

— Myślałem, że może przyjdzie Garth. — Zawahał się. — Mieliśmy się tutaj spotkać dzisiejszego popołudnia, ale jakoś się nie pokazuje. Nic ważnego, miał po prostu lecieć z wiadomością na Culhall i powiedział, że w drodze powrotnej zobaczy się ze mną i razem się upijemy.

— To może upił się sam. Znasz Gartha. — Mówiła beztroskim tonem, ale widziała, że Dorrel jest naprawdę zaniepokojony. — Mógł się spóźnić z wielu powodów, może musiał natychmiast przekazać odpowiedź albo postanowił zostać na Culhall, żeby wziąć udział w jakiejś imprezie? Jestem pewna, że nic mu nie jest.

Na przekór własnym słowom Maris również bardzo się zmartwiła. Kiedy ostatnio widziała się z Garthem, zauważyła, iż sporo przybrał na wadze, a to zawsze było niebezpieczne dla lotnika. Ponadto za bardzo lubił hulanki, zwłaszcza wino i jedzenie. Miała nadzieję, że jednak nie stało mu się nic złego. Z ulgą uświadomiła sobie, iż nigdy nie latał ryzykownie, lecz pamiętała również i o tym, że prezentował w powietrzu jedynie solidność i wprawę. W miarę jak się starzał i tył, a jego refleks pogorszą! się, umiejętności wyuczone w młodości mogły się okazać zawodne.