Выбрать главу

Siedziała w hałaśliwej tawernie na nabrzeżu. Wypiła mnóstwo wina, którym raczyli ją inni goście, zachwyceni wieścią o zbliżającej się flocie. Teraz wszyscy zebrali się w dokach, pili, weselili się i snuli domysły na temat towarów przywiezionych przez kupców.

Kiedy rozległy się okrzyki — najpierw pojedynczy, a potem wiele jednocześnie — że statki przybijają do portu, Maris wstała, lecz natychmiast przechyliła się do przodu, gdyż była zamroczona. Niewiele brakowało, a upadłaby, ale oparła się o ludzi, którzy parli w kierunku drzwi.

Na dworze był hałas i tłok. Maris przez chwilę zastanawiała się, czy postąpiła słusznie, zatrzymując się w mieście; podniecony, napierający tłum uniemożliwiał zobaczenie czegokolwiek. Rozpychając się łokciami, powoli torowała sobie drogę w tłumie, a potem usiadła na przewróconej beczce. Pomyślała, że może trzymać się z dala od tej zgrai, a jednocześnie mieć oko na przybyszy ze statku, od których dowie się interesujących rzeczy. Oparła się o gładką kamienną ścianę i założyła ramiona w geście oczekiwania.

Obudziła się niechętnie, uporczywie szarpana przez kogoś za ramię. Rozdrażniona, długo mrugała oczami, wpatrując się w twarz nieznajomego mężczyzny.

— Ty jesteś Maris — rzekł. — Maris lotniczka? Maris z Amberly Mniejszej? — Był bardzo młodym człowiekiem o zaciętej, wyrazistej, ascetycznej twarzy, z której nie dawało się wyczytać niczego. Jego duże, ciemne i wodniste oczy wyglądały bardzo osobliwie. Rdzawe włosy przybysza były ściągnięte do tyłu i związane, odsłaniając w ten sposób wysokie czoło.

— Tak — odparła Maris, wyprostowując się. — Jestem Maris. A co się stało? Musiałam zasnąć.

— Rzeczywiście — powiedział tamten beznamiętnym głosem. — Przypłynąłem na statku. Pokazano mi cię. Sądziłem, że pojawiłaś się tutaj w związku z moim przybyciem.

— Och! — Maris szybko się rozejrzała. Tłum przerzedził się niemal całkowicie. Doki opustoszały i tylko na pomoście stała grupka handlarzy, a ekipa robotników portowych rozładowywała skrzynie z odzieżą. — Usiadłam i czekałam — mruknęła. — Widocznie zamknęłam oczy. Ostatniej nocy nie spałam zbyt dużo.

Pomimo oszołomienia Maris uświadomiła sobie, że przybysz wydaje jej się dziwnie znajomy. Uważnie mu się przyjrzała. Ubranie młodzieńca było skrojone na wschodnią modłę, ale nie miało deseniu i zostało uszyte z szarego, grubego, zapewniającego ciepło materiału. Nosił kaptur i nóż w skórzanej kaburze przy pasie.

— Mówisz, że jesteś ze statku? — zagadnęła. — Wybacz, jeszcze się nie obudziłam. Gdzie są pozostali marynarze?

— Moim zdaniem marynarze piją albo jedzą, a kupcy targują się — odpowiedział. — Podróż była uciążliwa. Straciliśmy jeden statek podczas sztormu, aczkolwiek, z wyjątkiem dwóch osób, udało się wyłowić z wody całą załogę. Potem płynęliśmy w straszliwym tłoku i niewygodach. Marynarze z ulgą zeszli na brzeg. — Na chwilę urwał. — Jednak ja nie jestem marynarzem. Składam przeprosiny. Popełniłem błąd. Nie sądzę, żeby wysłano cię na spotkanie ze mną. — Odwrócił się, żeby odejść.

Nagle Maris uświadomiła sobie, kim jest ów człowiek.

— Jasne — wypaliła. — Ty jesteś tym studentem z Powietrznego Domu. — Zobaczyła, że przybysz znowu się do niej odwraca. — Przepraszam — powiedziała. — Zupełnie o tobie zapomniałam. — Zeskoczyła z beczki.

— Nazywam się Val — oświadczył, jakby spodziewał się, iż będzie to dla niej znacząca informacja. — Val z Południowego Arrenu.

— Świetnie — odparła Maris. — Znasz moje imię. Sądzę… Niepewnie przesunął swoją torbę. Mięśnie jego twarzy były napięte.

— Nazywają mnie również Jednoskrzydłym.

Maris nic nie odrzekła, ale wyraz twarzy zdradził jej uczucia.

— Widzę, że jednak coś o mnie wiesz — zauważył nieco ostrym tonem.

— Słyszałam o tobie — przyznała. — Zamierzasz walczyć w turnieju?

— Zamierzam latać — rzekł Val. — Pracowałem na to cztery lata.

— Rozumiem — chłodno rzekła Maris. Spojrzała na niebo, jak gdyby chciała zbyć natręta. Zapadał zmierzch. — Muszę wracać na Morski Ząb — oznajmiła. — Jeszcze pomyślą, że spadłam do oceanu. Powiem im, że się zjawiłeś.

— Nawet nie zamierzasz pogadać z panią kapitan? — zapytał ironicznym tonem. — Ona jest w tawernie po drugiej stronie ulicy i opowiada tłumowi naiwniaków rozmaite historie. — Mówiąc te słowa, przechylił głowę w kierunku zabudowań na skraju portu.

— Nie — odrzekła Maris, może zbyt szybko. — Ale dzięki. — Odwróciła się, lecz powstrzymało ją wołanie przybysza.

— Czy mogę wynająć łódź, żeby popłynąć na Morski Ząb?

— W Stormtown możesz wynająć dosłownie wszystko — odpowiedziała — ale to będzie cię kosztowało. Z Południowego Lądowiska regularnie kursuje prom. Chyba zrobisz najlepiej Jeśli zostaniesz tu na noc i rano zabierzesz się na prom. — Ponownie odwróciła się i ruszyła brukowaną ulicą do kwatery lotników, gdzie przechowywała skrzydła. Odczuwała pewne zawstydzenie na myśl o tym, że zostawiła na lodzie młodzieńca, który przypłynął z tak daleka, by walczyć o prawo do latania. Wstyd nie był jednak wystarczająco silny, aby skłonić ją do zawrócenia. Myśl o Jednoskrzydłym napełniała ją furią. Była zdumiona, że przyznał się, kim jest, a jeszcze bardziej dziwiła się, iż zdecydował się ponownie wziąć udział w turnieju. Przecież musiał zdawać sobie sprawę z tego, jak zostanie przyjęty.

— Wiedziałaś! — krzyknęła Maris. Była tak wściekła, że nie przejmowała się, iż mogą ją słyszeć studenci. — Wiedziałaś, a jednak nie zdradziłaś się ani słówkiem.

— Oczywiście, że wiedziałam — odparła Sena. Mówiła bez emocji i patrzyła na przyjaciółkę z niezmąconym spokojem. — O niczym cię nie uprzedzałam, ponieważ domyślałam się, jaka będzie twoja reakcja.

— Jak mogłaś, Sena? — zapytała gniewnie Maris. — Naprawdę zamierzasz poręczyć za niego w turnieju?

— Jeśli okaże się dobry — odparła Sena. — A istnieją powody, by tak przypuszczać. Mam poważne wątpliwości, czy powinnam poręczyć za Kerra, ale z Valem to zupełnie inna sprawa.

— Czyżbyś nie wiedziała, co my o nim sądzimy?

— My?

— Lotnicy — wyjaśniła zniecierpliwioną Maris. Zaczęła chodzić niespokojnie wzdłuż kominka, a potem zatrzymała się i spojrzała na Senę. — On nie może znowu wygrać! A gdyby zdołał, czy myślisz, że zapewniłoby to przetrwanie Drewnianym Skrzydłom? Akademie wciąż jeszcze ciężko przeżywają jego pierwsze zwycięstwo. Gdyby wygrał ponownie, zwierzchnik Morskiego Zęba by łby…

— Zwierzchnik Morskiego Zęba byłby dumny i zadowolony — przerwała jej Sena. — Zdaje mi się, że w razie wygranej Val zamierza osiąść tu na stałe. To nie lądowcy nazywają go Jednoskrzydłym — czynicie tak jedynie wy, lotnicy.

— On sam przedstawia się jako Jednoskrzydły — odparowała Maris, znowu podnosząc głos. — I dobrze wiesz, dlaczego zyskał sobie taki przydomek. Nawet w roku, w którym wywalczył skrzydła, nie był pełnowartościowym lotnikiem. — Znowu zaczęła krążyć po pomieszczeniu.

— Ja sama jestem lotnikiem tylko w połowie — powiedziała cicho stara kobieta, wpatrując się w płomienie. — Lotnikiem bez skrzydeł. Val ma szansę zdobyć prawo do latania, a ja mogę mu pomóc.