Выбрать главу

— Zrobiłabyś wszystko, żeby w turnieju zwyciężył któryś z drewnianoskrzydłych, prawda? — zagadnęła oskarżycielskim tonem Maris.

Sena zwróciła ku niej pomarszczoną twarz. Jej zdrowe oko zalśniło surowym blaskiem.

— Cóż on zrobił, że tak go nienawidzisz?

— Dobrze wiesz co.

— Wywalczył parę skrzydeł — powiedziała Sena.

Nagle wydała się Maris kimś zupełnie obcym. Dziewczyna odwróciła się do starej kobiety plecami; nie chciała oglądać jej okropnego, zasnutego bielmem oka.

— Doprowadził jedną z moich przyjaciółek do samobójstwa — powiedziała drżącym głosem. — Szydził z jej smutku, zabrał jej skrzydła i prawie że zepchnął ją własnymi rękami z tamtej skały.

— Nonsens — odparła Sena. — Ari sama pozbawiła się życia.

— Znałam Ari — rzekła łagodnie Maris, ciągle wpatrując się w ogień. — Nie cieszyła się swoimi skrzydłami zbyt długo, ale była lotnikiem z prawdziwego zdarzenia, jednym z najlepszych. Wszyscy ją lubili. Val nigdy nie zdołałby jej pokonać w uczciwej walce.

— Ależ Val naprawdę ją pokonał.

— Rozmawiała ze mną w Orlim Gnieździe, tuż po śmierci jej brata — mówiła Maris. — Wszystko rozegrało się na jej oczach. Wypłynął łodzią z zamiarem zarzucenia sieci na ryby księżycowe, a ona leciała w górze, żeby mieć go na oku. Ujrzała podpływającą scyllę, ale była zbyt daleko, a nieprzyjazny wiatr zdusił jej ostrzegawczy krzyk. Nie zdążyła dolecieć do brata. Zobaczyła tylko roztrzaskaną łódź i szyję scylli, która wynurzyła się z wody z ciałem młodzieńca w pysku, a potem zanurkowała.

— Nie powinna była startować w zawodach — stwierdziła Sena.

— Turniej miał się odbyć za tydzień — odparła Maris. — Nie myślała o nim tamtego dnia, gdy znajdowała się w Orlim Gnieździe, ale była taka opuszczona. Wszyscy myśleli, że udział w zawodach ją rozweseli. No, wiesz: gry, wyścigi, śpiewanie, picie. Wszyscy zachęcaliśmy ją do tego. Nawet nam się śniło, że ktokolwiek mógłby Ari rzucić wyzwanie w jej stanie psychicznym.

— Znała reguły ustanowione przez radę — upierała się Sena. — Twoją radę. Każdy lotnik, który pojawia się na turnieju, musi się liczyć z tym, że zostanie wyzwany, a jeśli jest zdrowy, może przez dwa lata z rzędu nie brać w nim udziału.

Maris obrzuciła nauczycielkę ponurym spojrzeniem.

— Mówisz o prawie. A co z ludzkimi uczuciami? Tak, Ari powinna była zrezygnować z konkursu, ale rozpaczliwie pragnęła kontynuować normalne życie i przynajmniej na krótko w otoczeniu przyjaciół zapomnieć o bólu. Obserwowaliśmy ją. Poruszała się niezgrabnie; wydawało nam się, że często zapomina, gdzie jest i co robi, ale dbaliśmy o jej bezpieczeństwo. Podczas turnieju dobrze się bawiła. Kiedy tamten chłopak wyzwał ją na pojedynek, nikt nie mógł w to uwierzyć.

— Chłopak — powtórzyła Sena. — Użyłaś właściwego słowa, Maris. On miał piętnaście lat.

— Wiedział, co robi. Sędziowie usiłowali wyjaśnić mu sytuację, ale nie chciał się wycofać. Poszło mu dobrze, Ari zaś poleciała kiepsko, i tak to wyglądało. Jednoskrzydły zwyciężył, a dziewczyna zaledwie miesiąc później popełniła samobójstwo.

— Val był już wówczas daleko na morzu — powiedziała Sena. — Lotnicy nie mieli powodu, żeby go obwiniać ani skazywać na ostracyzm. I nie powinni byli zachować się tak, jak to uczynili w rok później, podczas zawodów na Culhall. Wszyscy rzucali mu wyzwanie: emerytowani lotnicy i początkujące dzieci, które dopiero co osiągnęły pełnoletność, a w dodatku były najlepsze i najbardziej utalentowane.

— W owych czasach nie istniał zakaz wielokrotnego wyzywania na pojedynek — broniła się Maris.

— Pragnę jednak zauważyć, że obecnie taki przepis istnieje. Czy tamto postępowanie było uczciwe?

— To nie miało wówczas znaczenia. Przegrał z drugim przeciwnikiem.

— Tak. Z dziewczyną, która trenowała loty od siódmego roku życia i której ojciec był starszym lotnikiem na Shotanie Małym. Zdołała go pokonać dopiero po tym, jak prześcignął innego konkurenta — powiedziała Sena. Prychnąwszy ze złości, powoli wstała z krzesła. — I cóż mogło go motywować do zaciętej walki? Wiedział, że czeka na niego kolejnych kilkunastu rywali. A poza tym i tak wszyscy wmawialiście mu, że nie zasługuje na miano prawdziwego lotnika. — Ruszyła w kierunku drzwi.

— Dokąd idziesz? — zapytała Maris.

— Na obiad — odburknęła Sena. — Muszę przekazać wieści studentom.

Val zjawił się nazajutrz rano w trakcie śniadania.

Sena w milczeniu jadła jajka, a studenci raz po raz zerkali w jej stronę. Maris siedziała w sporej odległości od nauczycielki i słuchała, jak S'Rella i muskularny Liane usiłują przekonać trzecią studentkę — zwyczajną cichą kobietę o imieniu Dana, najstarszą z drewnianoskrzydłych — żeby została w akademii. Poprzedniego dnia o tej samej porze Sena ogłosiła imiona pięciu osób, które miały uzyskać jej poręczenie. Zniechęcona Dana postanowiła wrócić do domu i do życia, jakie prowadziła przed wstąpieniem do akademii. S'Rella i Liane usiłowali nakłonić ją do zmiany decyzji, ale bez rezultatu. Od czasu do czasu Maris wtrącała parę słów na temat tego, jak ważne jest samozaparcie, ale przekonywała się, iż w gruncie rzeczy odczuwa obojętność. Prawda była taka, że Dana zaczęła o wiele za późno, a w dodatku nie miała nadzwyczajnego talentu.

Wraz z wejściem Vala wszystkie rozmowy ucichły.

Zdjął ciężką, wełnianą pelerynę i postawił na podłodze swoją torbę. Jeśli zauważył nagłą ciszę i świdrujące spojrzenia ludzi, to nie dał tego po sobie poznać.

— Jestem głodny — oznajmił. — Znajdzie się jakieś jedzenie?

Jego słowa przerwały zaczarowaną ciszę. Wszyscy natychmiast zaczęli ze sobą rozmawiać. Leya podsunęła przybyszowi miskę z jajkami i kubek herbaty, Sena zaś wstała, z uśmiechem podeszła do niego i poprosiła, żeby usiadł przy jej stole. Maris obserwowała te manewry z zażenowaniem. Milczała, dopóki S 'Rella nie pociągnęła jej za rękaw koszuli.

— Pytam jeszcze raz: czy myślisz, że on znowu wygra?

— Nie — odparła na cały głos Maris. Nagle wstała. — Przecież ostatnio nikt nie utracił brata, zatem jak ów człowiek mógłby wygrać?

Jeszcze tego samego popołudnia Val sprawił, że pożałowała swoich słów.

Sher i Leya spędziły cały ranek na treningu, ćwicząc okrążenia. Sena wrzeszczała do nich z dołu, podczas gdy Maris czuwała nad dziewczętami w powietrzu. Po południu S'Rella i Damen mieli korzystać ze skrzydeł należących do akademii, ale Sena poprosiła, żeby odstąpili jedne z nich Valowi, który nie latał od miesiąca i potrzebował świeżego kontaktu z wiatrami. S'Rella zgodziła się bez większych oporów.

Kiedy Val pojawił się na platformie obserwacyjnej w pełnym rynsztunku, zobaczył liczne rzesze studentów, którzy chcieli obejrzeć jego ewolucje. W gronie widzów znajdowała się również Maris, która jeszcze nie zdążyła odpiąć skrzydeł.

— Damen — powiedziała Sena. — Chcę, żebyś dzisiaj poćwiczył lot ślizgowy. Staraj się lecieć tak blisko wody, jak to jest możliwe. Skrzydła mają być rozpostarte sztywno i równomiernie. Za bardzo się chwiejesz. Musisz się poprawić, bo w końcu spadniesz. — Spojrzała na swojego drugiego studenta. — Val, ty na razie przelecisz się tylko na próbę. Potem będzie czas na inne ćwiczenia.

— Nie — odrzekł Val. Mocno zapierał się nogami, podczas gdy dwaj młodsi studenci rozkładali mu skrzydła. — Kiedy muszę się wysilać, latam lepiej. Wyznacz mi jakieś trudne zadanie. — Popatrzył na Damena, który napinał mięśnie, przygotowując się do startu. — Albo każ mi się ścigać.