Выбрать главу

— To całkiem spora wyspa. W pobliżu jest jakieś miasto i parę tawern, znajdzie się jakieś miejsce do spania. Mam kilka żelaznych monet.

— Mógłbyś pójść do bazy razem ze S'Rella i ze mną — powiedziała z wahaniem.

— Naprawdę? — odparł doskonale obojętnym głosem. Na jego wargach błąkał się uśmiech. — To byłaby interesująca scena. Chyba jeszcze dramatyczniejsza niż moje dzisiejsze lądowanie.

Maris zmarszczyła brwi.

— Nie zapomniałam o tamtym wyczynie — oświadczyła. — Wiesz, S'Rella mogła sobie zrobić krzywdę. Ten twój idiotyczny skok okropnie ją przeraził. Powinnam…

— Zdaje się, że już to słyszałem — przerwał jej Val. — Wybacz. — Odwrócił się i odszedł. Kroczył po plaży szybko, trzymając ręce głęboko w kieszeniach.

Maris usłyszała, że za jej plecami S'Rella śmieje się i rozmawia z innymi młodymi ludźmi, dzieląc się z nimi radością ze swojego pierwszego długiego lotu. Kiedy zbliżyła się Maris, przerwała pogawędkę i podbiegła, żeby wziąć instruktorkę za rękę.

— Jak się spisałam? — zapytała, z trudem łapiąc oddech.

— Dobrze wiesz, jak się spisałaś, i tylko chcesz, żebym cię chwaliła — odparła Maris z udawaną przyganą. — No dobrze, powiem to. Leciałaś tak, jakbyś nigdy w życiu nie zajmowała się niczym innym, jakbyś urodziła się tylko po to, aby machać skrzydłami.

— Wiem — nieśmiało rzekła S'Rella. Po chwili wybuchnęła radosnym śmiechem. — To było cudowne. Nie chcę robić niczego poza lataniem!

— Wiem, co czujesz — oznajmiła Maris — ale teraz powinnyśmy trochę odpocząć. Wejdźmy do środka, usiądźmy przy kominku i przekonajmy się, czy ktoś jeszcze przyleciał wcześniej.

Maris jednak zauważyła, że S'Rella się ociąga. Spojrzała na nią i zaraz domyśliła się przyczyny tych wahań. S'Rella niepokoiła się, jak zostanie przyjęta w bazie. Była przecież obca, a Val bez wątpienia naopowiadał jej różnych historii o tym, jak źle go potraktowano.

— Ależ mogłabyś wejść do środka — powiedziała spokojnie Maris — chyba że masz ochotę wracać jeszcze tego wieczoru. Prędzej czy później będą musieli cię poznać.

S'Rella bojaźliwie kiwnęła głową; ruszyły po kamienistym wzniesieniu w stronę bazy.

Była ona zbudowana z miękkich, nieco zwietrzałych białych głazów. Składała się z dwóch pokoi. Główne pomieszczenie było dobrze oświetlone, przegrzane i bardzo zatłoczone. Panujący tu gwar niemile kontrastował z cichą samotnością, jakiej podróżniczki zaznawały na dworze. Kiedy Maris rozglądała się w poszukiwaniu przyjaciół, miała wrażenie, że twarze lotników zlewają się w jedną wielką plamę. Zdenerwowana S'Rella nie wychylała się zza jej pleców. Letniczki powiesiły skrzydła na hakach przy ścianie i zaczęły torować sobie drogę.

Pulchny, brodaty mężczyzna w średnim wieku wlewał jakiś płyn do wielkiego, rozsiewającego aromatyczną woń kociołka zawieszonego nad ogniem, a jednocześnie lżył kogoś, kto domagał się jedzenia. Coś w jego wyglądzie przyciągnęło uwagę Maris, gdy go mijała wraz ze S'Rella. Doznała wstrząsu, rozpoznając w otyłym kucharzu Gartha. Kiedy zdążył się tak postarzeć i przybrać na wadze?

Ruszyła ku niemu, gdy wtem czyjeś szczupłe ramiona objęły ją z tyłu i mocno uścisnęły. Poczuła znajomy, kwiatowy zapach.

— Shalli! — zawołała odwróciwszy się. Rzucił jej się w oczy zaokrąglony brzuch przyjaciółki. — Nie spodziewałam się, że cię tu zobaczę. Słyszałam, że jesteś w cią…

Shalli zakryła jej wargi dłonią.

— Pst. Corm przypomina mi o tym nazbyt często. A ja mówię mu, że nasz mały lotnik musi się uczyć latania od samego początku. Ale jestem ostrożna, słowo honoru. Leciałam tutaj powoli, spokojnie. Przecież nie mogłam przegapić czegoś takiego! Corm chciał, żebym popłynęła łodzią. Wyobrażasz sobie? — Piękna, ruchliwa twarz Shalli tryskała wesołością.

— Nie zamierzasz startować?

— Och, nie. To nie byłoby uczciwe, zważywszy na moje dodatkowe kilogramy! — Poklepała się po małym wzgórku i roześmiała. — Mam być sędziną. I obiecałam Cormowi, że po turnieju zostanę w domu i będę uczyć się być dobrą mamusią aż do narodzin dziecka, chyba że zdarzy się jakiś nagły wypadek.

Maris przeszyło poczucie winy. Wiedziała, że wszystkie dotychczasowe „nagłe wypadki", gdy Shalli musiała ją zastępować, były wy wołane jej nieobecnością na Amberly. Poprzysięgła sobie, że po zawodach zostanie w ojczystych stronach i będzie wypełniała swoje obowiązki.

— Shalli, chciałabym, żebyś poznała moją przyjaciółkę — powiedziała. Musiała łagodnie popchnąć S'Relle, która ciągle chowała się za jej plecami. — To jest S'Rella, nasza najbardziej obiecująca studentka. Przyleciała dzisiaj ze mną z Drewnianych Skrzydeł; to był jej najdłuższy lot.

— Ach, tak. — Shalli wygięła brwi.

— S'Rella, to jest Shalli. Pochodzi z Amberly Mniejszej, tak jak ja. W czasach, gdy dopiero uczyłam się latania, często asekurowała mnie w powietrzu.

Kobiety wymieniły grzeczne pozdrowienia. Potem Shalli zmierzyła S'Relle wzrokiem i powiedziała:

— Powodzenia w turnieju. Ale lepiej by było, żebyś nie pokonała Corma. Chybabym zwariowała, gdyby przez cały następny rok obijał mi się po domu.

Shalli uśmiechnęła się, lecz S'Rella potraktowała jej słowa poważnie.

— Nie chcę robić nikomu krzywdy — oświadczyła — ale ktoś musi przegrać. Pragnę wygrywać jak każdy lotnik.

— Hm, no cóż, to niedokładnie to samo — mruknęła Shalli. — Ale ja tylko żartowałam, dziecino. Przecież nie próbowałabyś wyzywać na pojedynek Corma. Miałabyś marne szansę. — Rozejrzała się po sali. — Przepraszam, ale muszę iść. Widzę, że Corm znalazł dla mnie poduszkę, i zdaje mi się, że będę musiała na niej usiąść, żeby nie zranić jego uczuć. Pogadamy później, Maris. S'Rello, miło było cię poznać.

Patrzyły, jak Shalli oddala się od nich, zręcznie torując sobie drogę w tłumie.

— Czy miałabym? — zapytał S'Rella z niepokojem w głosie.

— Czy miałabyś co?

— Czy miałabym szansę w pojedynku z Cormem?

Maris obrzuciła dziewczynę zatroskanym spojrzeniem. Nie wiedziała, co odpowiedzieć.

— On jest bardzo dobry — wydusiła po namyśle. — Lata już od prawie dwudziestu lat i zdobywał nagrody w wielu turniejach. Chyba rzeczywiście nie jesteś dla niego godną rywalką, ale to żaden wstyd, S'Rello.

— Który to? — zapytała S'Rella, marszcząc brwi.

— Ten nad Shalli — ciemnowłosy, w czaraoszarym ubraniu.

— Przystojny — stwierdziła S'Rella.

Maris wybuchnęła śmiechem.

— O, tak. Kiedy był młodszy, kochała się w nim połowa dziewcząt-lądowców. Wszystkie miały złamane serca, gdy dowiedziały się o jego ślubie z Shalli.

Na twarzy S'Relli pojawił się blady uśmiech.

— Na mojej ojczystej wyspie wszyscy chłopcy marzyli o S'Landrze, naszej lotniczce. Czy ty również byłaś zakochana w Cormie?

— Nigdy. Zbyt dobrze go znałam.

— Maris! — Krzyk, który rozległ się w grupce flisaków, usłyszeli wszyscy zebrani. To wołał Garth, który stojąc w drugiej części sali, dawał Maris znaki, żeby do niego podeszła.

Uśmiechnęła się serdecznie.

— Chodź — powiedziała do S'Relli i pociągnęła ją za sobą, po drodze uprzejmie kiwając głową i witając się ze starymi znajomymi.

Gdy dopchała się do Gartha, ten mocno ją uścisnął, a potem odsunął, żeby lepiej jej się przyjrzeć.

— Wyglądasz na zmęczoną, Maris — oznajmił. — Za dużo latasz.

— A ty za dużo jesz — odcięła się i wepchnęła palec w jego sterczący brzuch. — Co to jest? Czyżbyś miał zamiar rodzić razem z Shalli?