Выбрать главу

Garth parsknął śmiechem.

— Ach, to wina mojej siostry! Wiesz, ona sama warzy piwo. Rozkręciła mały interes. Oczywiście muszę jej pomagać; od czasu do czasu kupuję trochę piwa.

— Zapewne jesteś jej najlepszym klientem — rzekła Maris. — Kiedy zapuściłeś brodę?

— Och, jakiś miesiąc temu, może dwa, coś koło tego. Zdaje mi się, że nie widziałem cię od pół roku.

Maris kiwnęła głową.

— Gdy byliśmy w Orlim Gnieździe ostatnim razem, Dorrel złościł się na ciebie, bo ponoć umówiliście się na jakąś popijawę, a ty się nie zjawiłeś.

Nachmurzył się.

— Ach, tak, wiem — powiedział. — Dorrel czepia się bez końca. Byłem chory, ot i wszystko, to żadna tajemnica. — Znowu odwrócił się do ogniska i zamieszał w kociołku. — Zaraz będzie żarcie. Jesteś głodna? Przyrządziłem tę potrawę sam. W południowym stylu, z dużą ilością przypraw i wina.

Maris odwróciła się.

— Słyszysz, S' Rello? Wygląda na to, że dostaniesz przyzwoite jedzenie. — Przyprowadziła dziewczynę do Gartha. — S'Rella jest drewnianoskrzydłą, i to jedną z najlepszych. W tym roku zabierze jakiemuś biedakowi skrzydła. S'Rella, to jest Garth ze Skulny, jeden z tutejszych gospodarzy i stary przyjaciel.

— Nie taki znowu stary — zaprotestował Garth. Uśmiechnął się do S'Relli. — Jesteś tak śliczna jak Maris w okresie, gdy jeszcze nie była chuda i zmęczona. Czy równie ładnie latasz?

— Próbuję — odparła S'Rella.

— No, proszę, jest także skromna — zauważył. — Skulny umie podejmować lotników, nawet jeśli to są żółtodzioby. Jeśli będziesz czegoś chciała, daj mi znać. Jesteś głodna? Jedzenie zaraz będzie gotowe. A może pomogłabyś mi z tymi przyprawami? Wiesz, właściwie to ja nie jestem z Południa, więc może coś pokręciłem. — Wziął S'Relle za rękę i zaprowadził ją do ogniska, a następnie wyciągnął do niej łyżkę z gulaszem — Masz, spróbuj i powiedz mi, co o tym sądzisz.

Podczas gdy S'Rella oceniała smak potrawy, Garth zerknął na Maris i dał jej znak.

— Ktoś cię szuka — powiedział.

W drzwiach stał Dorrel. Trzymał złożone skrzydła i wołał ją, starając się przekrzyczeć tłum.

— No, idź — odezwał się burkliwie Garth. — Ja się zajmę S'Rella. Ostatecznie jestem gospodarzem. — Popchnął Maris w kierunku drzwi.

Uśmiechnęła się do niego i zaczęła torować sobie drogę. Miała wrażenie, że tłok jest jeszcze większy niż przedtem. Dorrel odwiesił skrzydła i ruszył jej na spotkanie. Objął ją i przez chwilę całował. Maris uświadomiła sobie, że cała dygocze.

Kiedy oderwali się od siebie, zauważyła niepokój w oczach Dorrela.

— Co się stało? — zapytał. — Drżałaś. — Bacznie jej się przyglądał. — I wyglądasz na zmęczoną, całkowicie wyczerpaną.

Maris zmusiła się do uśmiechu.

— To samo powiedział Garth. Nie, nic mi nie jest, słowo honoru.

— Nieprawda. Zbyt dobrze cię znam, kochanie. — Położył dłonie na ramionach Maris. — Naprawdę nie możesz mi nic powiedzieć?

Maris westchnęła. Nagle uświadomiła sobie, że naprawdę odczuwa zmęczenie.

— Chyba sama nie wiem — mruknęła. — W tym miesiącu nie spałam zbyt dobrze. Dręczyły mnie nocne koszmary.

Dorrel otoczył ją ramieniem i zaprowadził do szerokiego drewnianego stołu pod ścianą, na którym stały półmiski z jedzeniem i rozmaite gatunki win i likierów.

— Jakie to były koszmary? — zapytał. Nalał sobie i dziewczynie czerwonego wina i uciął dwa kawałki białego, kruszącego się sera.

— Tylko jeden rodzaj. Spadanie. Spadam na skutek braku wiatru, uderzam o wodę i umieram. — Ugryzła ser i popiła go winem. — Dobre — zauważyła z uśmiechem.

— Powinno być dobre — odparł Dorrel. — Jest z Amberly. Ale to niemożliwe, żebyś się przejmowała snem, prawda? Nie myślałem, że jesteś przesądna.

— Nie, nie w tym rzecz — rzekła Maris. — Nie umiem tego wytłumaczyć. Po prostu to mnie dręczy i tyle. Jest jeszcze coś — dodała z wahaniem.

Dorrel patrzył na nią wyczekująco.

— Ten turniej — powiedziała. — Mogą być kłopoty.

— Jakiego rodzaju kłopoty?

— Pamiętasz nasze spotkanie w Orlim Gnieździe? Wspomniałam wtedy, że jeden ze studentów Powietrznego Domu płynie na statku do Drewnianych Skrzydeł?

— Tak — odparł Dorrel i również wypił łyk wina. — No i co z tego?

— Jest teraz na Skulny. Ma zamiar rzucić wyzwanie i nie jest to całkiem zwyczajny student. To Val.

Dorrel osłupiał.

— Val?

— Jednoskrzydły — cicho dorzuciła Maris. Dorrel zmarszczył brwi.

— Jednoskrzydły — powtórzył. — No cóż, teraz rozumiem, dlaczego jesteś taka niespokojna. Nigdy nie spodziewałbym się, że kiedykowiek podejmie kolejną próbę. Czy oczekuje, że zostanie dobrze przyjęty?

— Nie — odparła Maris. — Jest na to zbyt mądry. I osądza lotników równie surowo, jak oni jego.

Dorrel wzruszył ramionami.

— Hm, to będzie nieprzyjemne, ale przecież nie musi zepsuć całego turnieju — powiedział. — Z łatwością można go zignorować, a poza tym nie wyobrażam sobie, żeby ponownie zdołał wygrać. Przecież nikt nie utracił ostatnio bliskiej osoby!

Maris cofnęła się. Głos Dorrela wydał jej się taki wrogi, a żart zabrzmiał tak okrutnie… A przecież ona sama wypowiedziała niemal identyczne słowa w dniu, w którym pojawił się Val.

— Dorr — rzekła — on jest dobry. Ćwiczył całymi latami. Sądzę, że wygra. Posiada dostateczne umiejętności. Wiem to, bo ścigałam się z nim.

— Ścigałaś się z nim? — zagadnął Dorrel.

— Podczas ćwiczeń — wyjaśniła Maris. — W Drewnianych Skrzydłach. Jaki…

Dorrel wysączył wino i odstawił szklankę.

— Maris — odezwał się cicho, z napięciem w głosie. — Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że pomagasz również jemu. Trenowałaś z Jednoskrzydłym?

— On był studentem, Sena zaś poprosiła mnie, żebym z nim popracowała — odparła z naciskiem Maris. — Nie jestem tu po to, żeby zwalczać faworytów i pomagać tylko tym, których lubię.

Dorrel zaklął i chwycił ją za ramię.

— Wyjdźmy stąd — powiedział. — Nie chcę rozmawiać o tej sprawie tutaj, gdyż ktoś mógłby nas podsłuchać.

Na dworze było zimno, a wiejący od morza wiatr miał słonawy posmak. Na plaży stały rzędy tyczek z zapalonymi latarniami, które miały wskazywać drogę spóźnialskim podróżnikom. Maris i Dorrel oddalili się od zatłoczonej bazy i usiedli na piasku. Większość dzieci już sobie poszła, toteż byli sami.

— Może właśnie tego się obawiałam — rzekła Maris z lekką goryczą w głosie. — Wiedziałam, że się sprzeciwisz. Ale nie mogę robić wyjątków — nie możemy robić wyjątków. Nie potrafisz tego zrozumieć? Nie możesz spróbować tego zrozumieć?

— Spróbować mogę — odparł — ale nie obiecuję, że mi się to uda. Dlaczego, Maris? Przecież on nie jest zwykłym szczurem lądowym, drewnianoskrzydłym chłoptasiem marzącym o zostaniu lotnikiem. To Jednoskrzydły; nawet gdy miał skrzydła, był tylko w połowie lotnikiem. Zabił Ari. Czyżbyś o tym zapomniała?

— Nie — odparła Maris. — Nie żywię sympatii do Vala. Trudno go lubić. Nienawidzi lotników, a nad jego ramieniem zawsze unosi się duch Ari. Ale m u s z ę mu pomóc, Dorr. Muszę ze względu na to, co zrobiliśmy siedem lat temu. Skrzydła powinny przypadać w udziale najlepszym, nawet jeśli lotnikiem miałby zostać ktoś taki jak Val — mściwy, gniewny i oziębły człowiek.