Maris aż krzyknęła na widok swoich nóg. Były chude jak patyki, blade i wyglądały dziwacznie. Evan zaczął delikatnie wmasowywać w nie ciepły, pachnący ziołami roztwór, a potem, z równą ostrożnością, ugniatał dawno nie używane mięśnie. Maris wzdychała z rozkoszy.
Kiedy skończył, wstał, zabrał miskę i płótno. Maris miała wrażenie, że rozsadzi ją jej własna niecierpliwość.
— Czy mogę pochodzić? — zapytała.
Evan spojrzał na nią i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— A potrafisz?
Na to wyzwanie jej serce zabiło mocniej. Usiadła i zsunęła nogi z łóżka. S'Rella zaproponowała, że ją wesprze, ale Maris przecząco pokręciła głową.
Po chwili już stała. Na własnych nogach, bez niczyjej pomocy. Jednak coś było nie w porządku. Poczuła zawrót głowy i mdłości. Nic nie powiedziała, ale wyraz jej twarzy wszystko zdradził.
Evan i S'Rella byli już przy niej.
— Co się stało? — zapytał Evan.
— Ja… ja chyba za szybko wstałam. — Maris spociła się. Czuła lęk przed następnym ruchem. Bała się, że upadnie, zemdleje albo zwymiotuje.
— Spokojnie — odezwał się Evan. — Nie ma pośpiechu. — Jego głos był spokojny i kojący. Chwycił Maris za zdrowe ramię, a S'Rella podparła ją z lewej strony. Tym razem Maris nie próbowała ich odganiać.
— Rób po jednym kroku — poradził Evan.
Korzystając ze wsparcia i wskazówek przyjaciół, Maris zrobiła kilka pierwszych kroków. W dalszym ciągu odczuwała lekkie mdłości i dziwne oszołomienie. Jednak jej serce wzbierało od triumfu. Wreszcie odzyskała sprawność w nogach!
— Czy teraz mogę pójść sama?
— Dlaczegóż by nie?
Maris zrobiła pierwszy samodzielny krok, a potem drugi. To było łatwe! Poczuła przypływ optymizmu. Usiłując zignorować mdłości, zrobiła trzeci krok i w tym momencie doznała wrażenia, że pokój przechyla się na bok.
Zamachała ramionami i potknęła się, szukając skrawka równej powierzchni w pokoju, który zdawał się poruszać. Evan natychmiast ją podtrzymał.
— Nie! — wrzasnęła. — Ja sama…
Pomógł jej dźwignąć się na nogi i odzyskać równowagę.
— Proszę cię, puść mnie. — Maris przysłoniła twarz drżącą ręką i rozejrzała się dookoła. Pomieszczenie nie poruszało się, podłoga była płaska jak zawsze. Czuła pod sobą twardy grunt. Wzięła głęboki oddech i znowu ruszyła do przodu.
Nagle podłoga wymknęła jej się spod nóg. Byłaby wyrżnęła w nią twarzą, ale Evan ponownie ją złapał.
— S'Rella, podaj mi miednicę — powiedział.
— Nic mi nie jest… Mogę chodzić… Pozwól mi to zrobić. — Jednak po chwili Maris zwymiotowała. Na szczęście S'Rella stała tuż obok i zdążyła podsunąć jej miednicę.
Po pewnym czasie, wciąż dygocząc, ale czując się lepiej, Maris powędrowała do łóżka, wsparta o ramię Evana.
— Co się stało? — zapytała go.
Pokręcił głową, ale wyglądał na zaniepokojonego.
— Może po prostu za szybko podjęłaś się tak dużego wysiłku — rzekł i odwrócił się. — Muszę teraz iść do niemowlęcia, które cierpi na kolkę. Wrócę mniej więcej za godzinę — do tego czasu nie próbuj wstawać.
Maris była uszczęśliwiona, kiedy Evan zdjął jej opatrunek z ramienia. Jeszcze bardziej podniósł ją na duchu fakt, że ramię zrosło się prawidłowo i okazało się sprawne. Wiedziała, że będzie musiała sporo popracować nad mięśniami, aby móc wzbić się w powietrze, ale perspektywa wielogodzinnych, żmudnych ćwiczeń wcale jej nie przerażała; raczej odczuwała podniecenie po długim okresie przymusowej bezczynności.
Niebawem S'Rella zapowiedziała swój odlot. Zwierzchnik Thayos wysłał do niej umyślnego.
— Ma pilną wiadomość dla Pomocnego Arrenu — powiedziała Maris i Evanowi, a gdy to mówiła, na jej twarzy malowało się obrzydzenie — a jego lotnicy są nieobecni. Ale i tak powinnam już odlecieć. Muszę wracać na Veleth.
Siedzieli przy surowym, drewnianym stole w kuchni Evana, popijając herbatę i jedząc chleb z masłem. Było to ich pożegnalne śniadanie. Maris wyciągnęła rękę i uścisnęła dłoń S'Relli.
— Będzie mi ciebie brakowało — powiedziała — ale cieszę się, że mnie odwiedziłaś.
— Wrócę, jak tylko będę mogła — odparła S'Rella — aczkolwiek spodziewam się, że obarczą mnie wieloma misjami. Tak czy owak, rozgłoszę wieść o twoim wyzdrowieniu. Twoi przyjaciele odetchną z ulgą.
— Maris nie jest jeszcze całkiem zdrowa — zauważył cicho Evan.
— Och, to tylko kwestia czasu — pogodnie stwierdziła Maris. — Do chwili, gdy wszyscy dowiedzą się o mnie od S'Relli, prawdopodobnie już będę latała. — Nie pojmowała smutnego tonu Evana. Spodziewała się, że po usunięciu opatrunku z jej ramienia będzie równie uradowany jak ona. — Kto wie, może spotkamy się na niebie, zanim zdążysz tu wrócić!
Evan zerknął na S'Relle.
— Pójdę z tobą do drogi — zaofiarował się.
— Nie musisz robić sobie kłopotu — odparła. — Wiem, którędy iść.
— Chciałbym cię odprowadzić.
Maris zesztywniała, wyczuwając jakiś dziwną nutę w jego głosie.
— Powiedz to tutaj — odezwała się cicho. — Możesz o wszystkim mówić przy mnie.
— Nigdy cię nie okłamywałem, Maris — odparł Evan. Westchnął i zgarbił się. Nagle wydał się Maris starym człowiekiem. Oparł się na krześle i spokojnie spojrzał jej w oczy.
— Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się nad zawrotami głowy, które odczuwasz, ilekroć zbyt gwałtownie stajesz, siadasz albo skręcasz?
— Jestem w dalszym ciągu słaba. Muszę uważać. To wszystko — odparła Maris broniąc się. — Ręce i nogi mam zdrowe.
— Tak, tak, nie musimy się martwić o twoje nogi czy ramię. Jednak dolega ci coś innego, coś, czego nie da się nastawić, unieruchomić i umożliwić zrośnięcie. Myślę, że to się stało w momencie, gdy uderzyłaś głową w skałę. Doznałaś uszkodzenia mózgu, które wpłynęło na twój zmysł równowagi, percepcję głębi, być może i wzrok. Nie jestem pewien, co to było dokładnie. Wiem tak mało — nikt nie wie zbyt dużo…
— Nic mi nie jest — rzekła Maris, siląc się na spokój. — Z początku byłam słaba i miałam zawroty głowy, ale mój stan ulega poprawie. Mogę już chodzić — musisz to przyznać — i niedługo będę latała.
— Uczysz się przystosowywać, kompensować uszczerbek na zdrowiu, to wszystko — odparł Evan. — Ale twój zmysł równowagi został znacznie osłabiony. Prawdopodobnie zdołasz się przystosować do życia na lądzie. Jednak w powietrzu… Być może utraciłaś umiejętności, które są tam potrzebne. Nie sądzę, żebyś bez nich mogła się nauczyć latania. Tak wiele zależy od zmysłu równowagi…
— Co ty wiesz o lataniu? Jak możesz mi mówić, czego potrzebuję, żeby latać? — spytała lodowatym tonem.
— Maris — szepnęła S'Rella. Usiłowała chwycić Maris za rękę, ale ta urażona, wyszarpnęła dłoń.
— Nie wierzę ci — oznajmiła Maris. — Nie dolega mi nic takiego, czego nie można byłoby wyleczyć. Będę jeszcze latała. Jestem tylko trochę osłabiona, to wszystko. Dlaczego zakładasz najgorszy wariant? Dlaczego ja miałabym go zakładać?
Evan milczał, zamyślony. Po chwili wstał i podszedł do kąta przy tylnych drzwiach, gdzie przechowywał opał. Oprócz kłód i drewna na podpałkę znajdowały się tam długie, płaskie deski — resztki tego, czego Evan używał do unieruchamiania kończyn pacjentów. Teraz wybrał deskę długości mniej więcej metra osiemdziesiąt i szerokości około piętnastu centymetrów, grubą na pięć centymetrów, i położył ją na drewnianej podłodze w kuchni.