— Mój ojciec śpiewa o tobie — powiedziała Bari. Miała czysty, dźwięczny głos.
— Czy ty również śpiewasz? — zapytała Maris.
Bari wzruszyła ramionami i wbiła wzrok w podłogę.
— Czasami — wymamrotała.
Bari była chudą, drobną, najwyżej ośmioletnią dziewczynką. Jej krótko ostrzyżone, jasnobrązowe włosy przypominały błyszczącą czapkę; okalały piegowatą, owalną twarzyczkę o dużych, szarych oczach. W wełnianej, przewiązanej paskiem tuniczce i skórzanych spodniach wyglądała jak pomniejszona kopia ojca. Na rzemyku wokół jej szyi wisiał kawałek twardej żywicy o złocistej barwie.
— Może weźmiecie poduszki i koce i rozłożycie się bliżej kominka, będzie wygodniej nam wszystkim — zaproponowała Maris. — Są w tej drewnianej skrzyni w rogu.
Zabrała kubki i wróciła do kominka. Coll złapał ją za rękę i pociągnął w dół, żeby usiadła obok niego.
— Jak to dobrze, że możesz już chodzić — powiedział swoim głębokim, ciepłym głosem. — Kiedy dowiedziałem się, że spadłaś, bałem się, że zostaniesz kaleką tak jak ojciec. Przez całą długą podróż z Poweet miałem nadzieję, że usłyszę jakieś wieści, i to pomyślniejsze, ale nic z tego. Mówiono mi, że to był okropny upadek, wprost na skałę, że połamałaś ręce i nogi. Ale teraz oglądam cię zdrową i to starczy za wszelkie doniesienia. Kiedy zamierzasz odlecieć z powrotem na Amberly?
Maris spojrzała w oczy mężczyźnie, którego kochała jak brata przez ponad czterdzieści lat, chociaż nie łączyły jej z nim więzy krwi.
— Coll, ja już nigdy nie wrócę na Amberly — rzekła spokojnym głosem. — Już nigdy nie będę latała. Przy tym upadku odniosłam znacznie poważniejsze obrażenia, niż przypuszczałam. Moje ramię i nogi zostały wyleczone, ale jest coś, co nadal nie fukcjonuje sprawnie. Kiedy uderzyłam się w głowę… utraciłam poczucie równowagi. Nie mogę latać.
Patrzył na nią szeroko otwartymi oczami, a z jego twarzy znikała radość. Wreszcie pokręcił głową.
— Maris… Nie…
— Nie ma sensu więcej o tym mówić — stwierdziła. — Musiałam się z tym pogodzić.
— Czy nie ma jakiegoś…
Ku uldze Maris wtrącił się Evan:
— Nie ma niczego. Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy. Obrażenia głowy są dość zagadkowe. Nawet nie wiemy, co zostało uszkodzone, i mogę się założyć, że w całej Przystani Wiatrów nie ma uzdrowiciela, który znałby skuteczne lekarstwo.
Coll kiwnął głową. Wyglądał na oszołomionego.
— Nie zamierzałem sugerować… Po prostu tak trudno mi się z tym pogodzić, Maris! Nie mogę sobie wyobrazić, że będziesz cały czas na lądzie!
Maris wiedziała, że Coll chce dobrze, ale jego smutek i niezrozumienie sprawiły jej dużą przykrość i na nowo otworzyły rany.
— Nie musisz sobie tego wyobrażać — rzekła ostrym tonem. — Takie jest teraz moje życie, każdy może się o tym przekonać na własne oczy. Skrzydła zostały już zabrane na Amberly.
Coll nic nie odrzekł. Maris nie chciała oglądać jego zbolałej miny, toteż nie przerywając milczenia, skierowała wzrok w ogień. Po chwili usłyszała dźwięk odkorkowywanej kamiennej butelki. Evan nalał gorącego kivasu do trzech kubków.
— Mogę spróbować? — Bari przykucnęła obok ojca i rzuciła mu pełne nadziei spojrzenie. Coll uśmiechnął się i przecząco pokręcił głową.
Obserwując ojca i córkę, Maris poczuła, że nagle opuszczają napięcie. Popatrzyła w oczy Evanowi, który akurat podawał jej kubek z parującym korzennym winem, i uśmiechnęła się.
Odwróciła się do Colla i już miała mu coś powiedzieć, gdy jej wzrok spoczął na gitarze, z którą jej brat nigdy się nie rozstawał. Ten widok przywołał mnóstwo wspomnień. Nagle Maris doznała wrażenia, że nie żyjący od wielu lat B anion znowu jest z nimi w pokoju. Gitara należała kiedy ś do niego; utrzymywał, że w jego rodzinie przekazywało się ją z pokolenia na pokolenie jeszcze w czasach gwiezdnych żeglarzy. Maris nigdy nie miała pewności, czy powinna mu wierzyć — wymyślał piękne kłamstwa i przesadzone opowieści równie łatwo, jak oddychał — lecz nie ulegało wątpliwości, że instrument jest bardzo stary. Barrion powierzył gitarę Collowi; lubił go i traktował jak syna, którego nie miał.
Maris wyciągnęła rękę, żeby dotknąć gładkiej drewnianej powierzchni, poczerniałej od lakierowania i startej.
— Zaśpiewaj dla nas, Coll — poprosiła. — Zaśpiewaj nam coś nowego.
Ledwo to powiedziała, Coll już chwycił gitarę i przycisnął ją do piersi. Po chwili zabrzmiały pierwsze ciche akordy.
— Nazwałem tę piosenkę Lamentem śpiewaka — powiedział, siląc się na uśmiech. Zaczął śpiewać na poły melancholijną, a na poły ironiczną piosenkę o śpiewaku, od którego odchodzi żona, ponieważ za bardzo uwielbia jego muzykę.
Maris podejrzewała, że Coll śpiewa o własnym małżeństwie, aczkolwiek nigdy jej nie powiedział, co doprowadziło do rozpadu tego związku, a ona sama była zbyt daleko, by wiedzieć coś o sprawie z pierwszej ręki.
Refren piosenki brzmiał następująco: „Nie dla śpiewaka małżeńskie więzy, nie skusisz się zaślubinami, w łożu pieśń będzie ci towarzyszką i tylko muzykę zwiewną obsypiesz pocałunkami".
Potem Coll wykonał utwór o burzliwym romansie dumnego zwierzchnika i jeszcze dumniejszej jednoskrzydłej. Maris rozpoznała jedno z imion, ale nigdy przedtem nie słyszała tej historii.
— Czy to prawda? — zagadnęła, gdy piosenka się skończyła.
Coll roześmiał się.
— Pamiętam, że to samo pytanie zadawałaś w związku z Barrionem! Przekażę ci jego odpowiedź: Nie potrafię ci powiedzieć, kiedy i gdzie to się stało, ale, tak czy owak, ta historia jest prawdziwa!
— Teraz zaśpiewaj moją piosenkę — rzekła Bari.
Coll pocałował córkę w nosek i wykonał melodyjną fantazję o młodej dziewczynie imieniem Bari, przyjaźniącej się ze scyllą, która zabierają do podmorskiej groty, żeby znalazła tam skarb.
Później śpiewał inne piosenki: balladę o Aronie i Jeni, utwór o duchach lotników, o szalonym zwierzchniku Kennehut, i swoją własną wersję hymnu Drewnianych Skrzydeł.
Upłynęło trochę czasu i Bari poszła do łóżka. Troje dorosłych opróżniało trzecią butelkę kivasu i rozmawiało o swoim życiu. Maris nieco się uspokoiła i mogła już pogadać z Collem o swej decyzji pozostania z Evanem.
Kiedy Coll ochłonął z pierwszego szoku, starał się nie okazywać jej współczucia, ale dał siostrze do zrozumienia, że nie pojmuje jej wyboru.
— Dlaczego chcesz zostać tutaj, na Wschodzie, z dala od wszystkich przyjaciół? — Potem z pijacką kurtuazją dodał: — Nie mam zamiaru cię obrażać, Evan.
— Gdziekolwiek zdecydowałabym się osiedlić, byłoby to daleko od ludzi — rzekła Maris. — Wiesz, że moi przyjaciele są rozsiani po całym świecie. — Pociągnęła łyk gorącego, upajającego trunku. Czuła się oderwana od świata.
— Wróć ze mną na Amberly — przymilał się Coll. — Zamieszkaj w domu, w którym razem dorastaliśmy. Moglibyśmy trochę poczekać, aż wiosną morze się uspokoi. Podróż stąd na naszą wyspę naprawdę nie jest taka uciążliwa.
— Możesz mieć ten dom dla siebie — odparła. — Możesz tam mieszkać razem z Bari. Albo go sprzedaj, jeśli chcesz. Ja nie mogę tam znowu zamieszkać — to miejsce wywołuje zbyt wiele wspomnień. Tu, na Thayos, mogę rozpocząć nowe życie. Nie jest łatwo, ale Evan mi pomaga. — Wzięła go za rękę. — Nie potrafię znieść bezczynności; dobrze jest przydawać się na coś.
— Uzdrawiając? — Coll powątpiewająco pokręcił głową. — Dziwne, że zdecydowałaś się na coś takiego. — Zwrócił się do Evana. — Czy ona się nadaje? Powiedz szczerze.