— Obowiązuje prawo lotnicze — odezwała się Maris. — Po prostu będzie musiał cię oddać w ręce lotników. Zostaniesz osądzona i pozbawiona skrzydeł. Och, Tya, jeszcze nie słyszałam, żeby lotnik zrobił coś podobnego.
— Zaszokowałam cię, Maris, prawda? — Tya uśmiechnęła się. — Nie wyobrażasz sobie czegoś tak okropnego jak złamanie tradycji — pomimo swojej przeszłości. Mówiłam ci, że nie jesteś prawdziwą jednoskrzydłą.
— Myślisz, że to robi jakąś różnicę? — zapytała cicho Maris. — Spodziewasz się, że wszyscy ci, którzy nie są lotnikami rodowymi, jednogłośnie poprą cię i pochwalą to przestępstwo? Że jakimś sposobem uda ci się zachować prawo do skrzydeł? Że zwierzchnik puści ci to płazem?
— Zwierzchnikom to się nie spodoba — odparła Tya — ale być może powinni wreszcie zrozumieć, że nie mogą nas kontrolować. Mam wśród jednoskrzydłych przyjaciół, którzy się ze mną zgadzają. Zwierzchnicy mają za dużo władzy, zwłaszcza tutaj, we wschodniej części. I jakim to prawem? Ze względu na urodzenie? Kiedyś otrzymywało się skrzydła dzięki rodowodowi, ale twoja rada zmieniła to. Dlaczego rodowód miałby decydować o tym, kto rządzi?
Maris, nie uświadamiasz sobie, jaki zakres władzy ma zwierzchnik. Na Zachodzie jest pod tym względem inaczej. A ty byłaś ponad to, tak jak pozostali starzy lotnicy. Jednak w przypadku jednoskrzydłego sytuacja jest inna.
Dorastamy tak samo jak inni lądowcy, nie odznaczamy się niczym nadzwyczajnym. Gdy udaje nam się wywalczyć skrzydła, zwierzchnicy nadal traktują nas jak swoich poddanych. Skrzydła, które przypinamy, sprawiają, że jesteśmy im równi i należy nam się szacunek, ale ten szacunek ma strasznie kruche podstawy. Możemy utracić skrzydła w każdym turnieju i na powrót stać się słabymi obywatelami drugiej kategorii.
Na Wschodzie, na Węglach, w przeważającej części Południa, a nawet na kilku wyspach Zachodu — tam, gdzie zwierzchnicy dziedziczą urząd — traktuje się z szacunkiem lotników, którzy przyszli na świat w lotniczych rodzinach. Ci władcy nie są w stanie ukryć, że odczuwają coś w rodzaju pogardy dla tych z nas, którzy musieli dużo pracować, żeby wywalczyć parę skrzydeł. Tylko pozornie odnoszą się do nas jak do równych sobie. Cały czas usiłują nami sterować, próbują nas kupować i sprzedawać, komenderują nami i zmuszają do przekazywania wieści, jakbyśmy byli jedynie stadem tresowanych ptaków.
To, co zrobiłam, wstrząśnie nimi, skłoni do zastanowienia się nad tą kwestią. Nie jesteśmy ich służącymi i już nie będziemy pokornie przekazywać wiadomości, których treścią gardzimy — na przykład nakazu egzekucji czy ultimatum grożącego wojną, która mogłaby zniszczyć nasze rodziny, przyjaciół i inne niewinne istoty!
— Nie możesz dokonywać wyboru w taki sposób — przerwała jej Maris. — Nie możesz — wysłannik nie odpowiada za treść wiadomości.
— Właśnie to od wieków wmawiają sobie lotnicy — powiedziała Tya. Jej oczy lśniły gniewnie. — Ależ to oczywiste, że wysłannik ponosi odpowiedzialność! Przecież mam mózg, serce, sumienie — nie będę udawała, że jest inaczej.
Nagle Maris poczuła się tak, jakby ktoś oblał ją zimną wodą; zakiełkowała w niej myśclass="underline" ja nie mam z tym nic wspólnego. Jej wzburzenie opadło; zostały tylko gniew i rozgoryczenie. Z jakiej racji sprzeczała się w kwestiach dotyczących lotników? Przecież nie była lotnikiem. Spojrzała na Evana.
— Jeśli skończyłeś, to lepiej chodźmy stąd — powiedziała głucho.
Położył jej rękę na ramieniu i skinął głową, a potem zerknął na Tyę.
— To tylko drobne pęknięcie — oświadczył. — Powinno się zagoić bez problemów. Odpoczywaj — nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów, żeby nie przemieścić klamry.
Tya uśmiechnęła się krzywo, obnażając pożółkłe zęby.
— Na przykład nie próbować uciekać? Niczego takiego nie planuję. Ale lepiej powiadomcie zwierzchnika, żeby jego strażnicy nie zapomnieli sprawić mi masażu za pomocą swoich pałek.
Evan zapukał do drzwi, żeby przywołać strażników, i niemal natychmiast rozległ się szczęk odsuwanych rygli.
— Do widzenia, Maris! — zawołała Tya.
Maris już miała przekroczyć próg, ale zawahała się, a potem odwróciła do tyłu.
— Myślę, że zwierzchnik nie ośmieli się skazać cię osobiście — powiedziała z przekonaniem. — Będzie musiał pozwolić, żeby osądziły cię osoby, które dorównują ci statusem. Ale moim zdaniem nie będą pobłażliwi, Tya. To, co zrobiłaś, było zbyt niebezpieczne. Wpływa na sytuację bardzo wielu ludzi — wpływa na każdego.
Tya wytrzeszczyła oczy.
— To, co ty zrobiłaś, również miało ogromny wpływ. Myślę jednak, że świat dojrzał do kolejnej zmiany. Wiem, że postępowałam słusznie, nawet jeśli mi się nie udało.
— Być może świat dojrzał do kolejnej zmiany — odparła ze spokojem Maris — ale czy w taki sposób powinniśmy go zmieniać? Ty tylko zastąpiłaś pogróżki kłamstwami. Naprawdę uważasz, że lotnicy jako społeczność są mądrzejsi i szlachetniejsi od zwierzchników? Że powinni ponosić całkowitą odpowiedzialność za wybór wiadomości, prawo ich zmieniania albo odrzucania?
Tya spokojnie wytrzymała jej wzrok.
— Zrobiłabym to jeszcze raz — oznajmiła.
Powrót przez tunel wydawał się krótszy. Zwierzchnik znowu czekał na wędrowców w pełnej przeciągów sali zewnętrznej. Uważnie ich zlustrował, jakby szukając oznak gniewu lub strachu.
— Bardzo niefortunny wypadek — oświadczył.
— Ma tylko złamany obojczyk i kilka stłuczeń. Powinna szybko dojść do siebie, jeżeli będzie się ją porządnie karmić i umożliwi odpoczynek.
— Podczas pobytu tutaj będzie miała zapewnioną doskonałą opiekę — rzekł zwierzchnik. Patrzył na Maris, chociaż adresował swoje słowa do Evana. — Wysłałem Jema, żeby rozgłosił nowinę o jej zaaresztowaniu. Niewdzięczne zadanie — lotnicy nie mają przywódców ani racjonalnie zorganizowanej struktury — to zanadto ułatwiłoby sprawę. Dlatego powinno się powiadomić jak najwięcej osób, a to wymaga czasu. Ale zostanie wykonane. Jem lata dla mnie od wielu lat, a jego matka latała dla mojego ojca. Przynajmniej na niego mogę liczyć.
— Zatem zamierzasz przekazać Tyę lotnikom, żeby ją osądzili? — zagadnęła Maris.
Wargi zwierzchnika gwałtownie zadrżały. Popatrzył na Evana, z rozmysłem ignorując Maris.
— Przyszło mi do głowy, że lotnicy mogą zechcieć wysłać kogoś, kto będzie reprezentował ich punkt widzenia, kto oficjalnie potępi czyny Tyi, poprosi o łaskę, ewentualnie przedstawi okoliczności łagodzące. Jednak przestępstwo zostało popełnione przeciwko mnie — przeciwko Thayos — i tylko zwierzchnik Thayos może zarządzić w takim przypadku rozprawę i wymierzyć karę. Zgadzasz się?
— Nie mam pojęcia, jakie jest prawo ani co musi czynić zwierzchnik — cicho odparł Evan. — Znam się na metodach leczenia.
Maris poczuła ostrzegawcze uściśnięcie ręki Evana na swoim ramieniu i nic nie powiedziała. Milczenie przychodziło jej z trudem. Dotychczas zawsze mówiła to, co myślała.
Zwierzchnik uśmiechnął się do Evana. Miał złośliwą, triumfującą minę.
— Może chciałbyś się czegoś nauczyć? Możesz zostać ze swo ją asystentką, to zjemy razem kolację, a potem obiecuję wam bardzo wyrafinowaną rozrywkę. Zdrajca, Reni uzdrowiciel, ma zostać powieszony o zachodzie słońca.
— Za jakie przestępstwo?
— Jak powiedziałem, za zdradę. Ten Reni miał rodzinę na Thrane. Często widywano go w towarzystwie zdrajczyni lotniczki — właściwie, było powszechnie wiadomo, że z nią żyje. Był jej wspólnikiem. Nie zostaniecie, żeby popatrzeć, jak kończą ci, którzy przeciwko mnie knują?