— Damen i Athen — domyśliła się Maris. — Jeśli chodzi o resztę, nie jestem pewna.
Evan wrócił do pokoju; przyniósł filiżanki z gorącą herbatą i pajdy grubo pokrojonego chleba.
— Za to ja mam pewność — powiedział. — Wiem, kim jest co najmniej jedna osoba. Mężczyzna noszący naszyjnik to Katinn z Lomarronu. On często pojawia się na Thayos.
— Oczywiście — rzekła Maris. — Katinn. Przywódca jednoskrzydłych Wschodu.
— Coś jeszcze? — zapytał Evan.
Coll odłożył gitarę i zaczął dmuchać na herbatę, żeby szybciej wystygła.
— Powiedziano mi, że Val jako reprezentant lotników usiłował przekonać zwierzchnika, by uwolnił uwięzioną kobietę, tę Tyę.
— Blef — stwierdziła Maris. — Val nie reprezentuje lotników. Wszyscy, których wymieniłeś, są jednoskrzydłymi. Stare rody — zwolennicy tradycji — nadal nienawidzą Vala. Nigdy nie pozwoliliby, aby przemawiał w ich imieniu.
— Tak, to również słyszałem — zauważył Coll. — W każdym razie twierdzono, że Val zaproponował zwołanie rady, która osądziłaby Tyę. Był gotów pozwolić, aby zwierzchnik do tego czasu przetrzymywał Tyę w więzieniu…
Maris niecierpliwie skinęła głową.
— Tak, tak. Ale co powiedział zwierzchnik?
Coll wzruszył ramionami.
— Niektórzy twierdzą, że był bardzo opanowany, inni twierdzą, że głośno kłócił się z Valem Jednoskrzydłym. W każdym razie nalegał, żeby lotniczka została stracona w jego siedzibie, i upierał się, że sam ją osądzi. W mieście mówi się, że wyrok już został wydany.
— A zatem zwierzchnik nie zadowolił się biednym Reni — mruknął Evan. — Potrzebuje kolejnego trupa, żeby pomścić swą urażoną dumę.
— Co powiedział na to Val? — zapytała Maris.
Coll łyknął herbaty.
— Z tego, co wiem, Val odleciał po spotkaniu ze zwierzchnikiem. Niektórzy utrzymują, że jednoskrzydli chcą zaatakować twierdzę i odbić Tyę. Mówi się też o radzie lotników; miałby ją zwołać Val. Żeby nałożyć sankcje na Thayos i odciąć wyspę od innych archipelagów.
— Nic dziwnego, że ludzie się boją — powiedział Evan.
— Lotnicy również powinni się bać — zauważył Coll. — Miejscowa ludność jest przeciwko nim. W tawernie pod skałami w pomocnej części podsłuchałem rozmowę na temat lotników; twierdzono, że od dawna potajemnie rządzą Przystanią Wiatrów, wpływając na losy wysp i ludzi za pośrednictwem przekazywanych przez siebie wiadomości i kłamstw.
— To absurd! — powiedziała zdumiona Maris. — Jak oni mogą w to wierzyć?
— Problem polega na tym, że wierzą — odparł Coll. — Jestem synem lotnika. Wychowywano mnie na lotnika, którym nigdy nie zostałem. Rozumiem tradycje lotników, łączące ich więzy, przeświadczenie, iż stanowią zamkniętą społeczność. Ale znam również ludzi, których lotnicy nazywają „szczurami lądowymi"; oni również tworzą jakby jedną wielką rodzinę.
Postawił kubek z herbatą i znowu wziął do ręki gitarę, jakby jej trzymanie pomagało mu mówić.
— Maris, wiesz, z jaką pogardą lotnicy potrafią się odnosić do lądowców — powiedział. — Jednak chyba nie zdajesz sobie sprawy, jaką urazę żywią lądowcy w stosunku do lotników.
— Mam przyjaciół na lądzie — rzekła Maris. — Poza tym wszyscy jednoskrzydli byli kiedyś lądowcami.
Coll westchnął.
— Tak, są tacy, którzy czczą lotników. Ludzie pracujący w bazie poświęcają całe życie, żeby dbać o ich potrzeby, dzieci pragną dotknąć skrzydeł, a niektóre przymilne osóbki poczytują sobie za zaszczyt zaciągnięcie lotnika do łóżka. Ale występują również inne postawy. Lądowcy, którzy nienawidzą lotników, rzadko zabiegają o ich przyjaźń.
— Wiem, że istnieje wiele problemów. Nie zapomniałam wrogości, z jaką się spotykaliśmy, gdy Val zdobył skrzydła, pamiętam pogróżki, bicie, chłodne traktowanie. Ale teraz, gdy bycie lotnikiem nie zależy wyłącznie od rodzinnych koneksji, sytuacja niewątpliwie się zmienia.
Coll potrząsnął głową.
— Jest jeszcze gorzej — oznajmił. — Dawniej, gdy o posiadaniu skrzydeł decydowało urodzenie, powszechnie uważało się, że lotnicy to ludzie wyjątkowi. Na wielu wyspach Południa lotnicy są kapłanami, specjalną kastą, obdarzoną błogosławieństwem ich Niebiańskiego Boga. Na Artellii są niby książęta. Podobnie jak zwierzchnicy Wschodu, którzy przejmowali urząd po rodzicach, tak i lotnicy dziedziczą skrzydła.
— Ale teraz nikomu nie przyszłoby do głowy, że lotnicy są wybrańcami opatrzności. Nagle pojawiają się nowe pytania. Dlaczego to brudne chłopskie dziecko, z którym dorastałem, ni stąd, ni zowąd staje się taką ważną figurą? Co sprawia, że mój dawny sąsiad ma specjalny status, dysponuje swobodą, władzą jako dobrze sytuowany lotnik? Jednoskrzydli nie okazują rezerwy charakterystycznej dla tradycyjnych lotników — czasami komenderują starymi kompanami albo mieszają się do lokalnych spraw. Nie wycofują się całkowicie z uprawiania polityki na wyspie — wciąż mają tu interesy. To nie poprawia atmosfery.
— Dwadzieścia lat temu żaden zwierzchnik nie ośmieliłby się porwać lotnika — rzekł zamyślony Evan. — Ale czy dwadzieścia lat temu którykolwiek lotnik odważyłby się zniekształcić treść wiadomości?
— Oczywiście, że nie — odezwała się Maris.
— Jednak zastanawiam się, ilu ludzi w to uwierzy — dorzucił Coll. — Teraz, gdy stało się coś takiego, jest oczywiste, że tego rodzaju rzeczy mogły się zdarzać w przeszłości. Rolnicy, których podsłuchiwałem, byli przekonani, że lotnicy cały czas dokonywali manipulacji. Z tego, co słyszałem, wynika, że zwierzchnik Thayos jest bohaterem, bo ujawnił prawdę.
— Bohaterem? — Evan nie krył dezaprobaty.
— Jedno kłamstwo w słusznej sprawie nie może całkowicie zmienić sytuacji — upierała się Maris.
— Nie może — odparł Coll. — Ona zmieniała się cały czas. A wszystko przez ciebie.
— Przez mnie? Ja nie mam z tym nic wspólnego!
— Nie? — Coll uśmiechnął się do niej szeroko. — Pomyśl tylko. Barrion opowiadał mi pewną historię, starsza siostro. O tym, jak razem siedzieliście w łódce, czekając na okazję wykradzenia twoich skrzydeł Cormowi, żebyś mogła zwołać radę. Pamiętasz?
— Oczywiście, że pamiętam!
— Powiedział, że pływaliście tą łódką dosyć długo, czekając, aż Corm wyjdzie z domu, dzięki czemu miał czas, żeby przemyśleć wasze postępowanie. Kiedyś siedział i czyścił paznokcie sztyletem, i przyszło mu do głowy, że zrobiłby najlepiej, gdyby użył tego sztyletu przeciw tobie. Powiedział, że to zaoszczędziłoby Przystani Wiatrów mnóstwo chaosu, ponieważ gdybyś zwyciężyła, nastąpiłyby niewyobrażalne zmiany, których rozmiar odczuwałoby boleśnie wiele następnych pokoleń. Barrion miał o tobie bardzo dobre mniemanie, Maris, ale uważał też, że jesteś naiwna. Powiedział mi: „Nie możesz zmieniać jednej nuty w środku piosenki". Kiedy dokonujesz jednej zmiany, po niej muszą nastąpić kolejne, aż w końcu cały utwór zostaje przerobiony. Widzisz, wszystko się ze sobą łączy.
— W takim razie dlaczego mi pomógł?
— Barrion zawsze był niespokojnym duchem — odparł Coll. — Wydaje mi się, że chciał przerobić całą piosenkę, uczynić z niej coś lepszego. — Przyszywany brat Maris uśmiechnął się przebiegle. — Poza tym on nigdy nie lubił Corma — dodał.
Upłynął tydzień. Ciekaw, jak rozwija się sytuacja, Coll postanowił wrócić do Port Thayos i zasięgnąć tam języka. Doki i tawerny, w których zarabiał na życie, stanowiły prawdziwą kopalnię nowin.