Выбрать главу

Evan wrócił i zaczął parzyć herbatę.

— Może powinnaś wyjechać — powiedział do Maris z troską w głosie. — Myśl, że mogłoby ci coś zagrażać, bardzo mnie niepokoi. Z czasem wszystko rozejdzie się po kościach i będziesz mogła wrócić albo ja przypłynę do ciebie.

Maris pokręciła głową.

— Nie sądzę, żeby groziło mi niebezpieczeństwo. No, może gdybym paradowała po ulicach Port Thayos i krzyczała, jak bardzo martwię się o Ty ę… Ale tutaj, w lesie jestem nieszkodliwą starą ekslotniczką, która nie zrobiła nic, co mogłoby wzbudzić czyjś gniew.

— Tłum nie kieruje się rozsądkiem — stwierdził Arrilan. — Ty nie rozumiesz, że musisz opuścić wyspę razem z nami dla własnego bezpieczeństwa.

— Jakie to miłe ze strony Vala, że się troszczy o moje bezpieczeństwo — powiedziała Maris, wpatrując się w Arrilana. — I jakie niezwykłe. Przecież w tak gorącym okresie Val z pewnością ma na głowie mnóstwo spraw., Naprawdę nie potrafię sobie wyobrazić, że poświęcił czas i energię na obmyślanie wyszukanego planu ratowania biednej starej Maris, która właściwie tego ratunku nie potrzebuje. Jeżeli Val rzeczywiście wysłał was po to, byście mnie ratowali, to bez wątpienia dlatego, że na coś mam mu się przydać.

Arrilan wyraźnie się spłoszył.

— Ależ on… jesteś w błędzie. On bardzo się przejmuje twoim bezpieczeństwem. On…

— A czym jeszcze się przejmuje? Właściwie mógłbyś mi powiedzieć, czego tak naprawdę ode mnie chcecie.

Arrilan uśmiechnął się zrezygnowany.

— Val mówił, że przejrzysz go na wylot. — W tonie jego głosu brzmiał autentyczny podziw. — Gdybyśmy się stąd wydostali, i tak bym ci powiedział. Val zwołał radę lotników.

Maris skinęła głową.

— Gdzie?

— Na Południowym Arrenie. To niezbyt odległe miejsce, ale nie zagraża mu bezpośredni konflikt, a poza tym Val ma tam przyjaciół. Zebranie wszystkich lotników potrwa co najmniej miesiąc, ale mamy czas. Zwierzchnik się boi i z pewnością będzie czekał na wynik obrad, nie chcąc działać pochopnie.

— Jakie są zamiary Vala?

— A jakie mogłyby być? Poprosi, żeby sankcje nałożone na Thayos obowiązywały do czasu uwolnienia Tyi. Żaden lotnik nie wyląduje ani tutaj, ani na innych wyspach, które prowadzą wymianę handlową z Thayos. Ta skała będzie odizolowana od świata. Zwierzchnik ustąpi albo zostanie zniszczony.

— Pod warunkiem, że Valowi uda się przekonać zebranych. Jednoskrzydli w dalszym ciągu stanowią mniejszość, a Tya nie jest niewinną ofiarą — zauważyła Maris.

— Tya jest lotniczką — odparł Arrilan i z wdzięcznością przyjął od Evana kubek z herbatą. — Val liczy na lojalność jej pobratymców. Mimo że jednoskrzydła, jest lotniczką i nie możemy jej opuścić w potrzebie.

— Mam wątpliwości — oznajmiła Maris.

— Och, naturalnie, będzie sporo przepychanek. Podejrzewamy, że Corm i paru innych zechce wykorzystać incydent, żeby zdyskredytować wszystkich jednoskrzydłych i zamknąć akademie. — Uśmiechnął się nad kubkiem. — Nie można powiedzieć, żebyś okazała się tu pomocna. Val stwierdził, że wybrałaś najgorszy moment na wpadnięcie do morza.

— Nie miałam żadnego wyboru — odparła Maris. — Jednak nadal nie mówisz, dlaczego po mnie przypłynęliście.

— Val chce, żebyś przewodniczyła obradom.

— Co?!

— Przecież wiesz, że według tradycji przewodniczącym rady zostaje emerytowany lotnik. Val sądzi, że ty byłabyś najlepszą kandydatką. Jesteś powszechnie znana i szanowana, zarówno przez jednoskrzydłych, jak i lotników rodowych, toteż nie mielibyśmy kłopotu z uzyskaniem dla ciebie akceptacji. Każdy inny reprezentant jednoskrzydłych zostanie odrzucony. A my potrzebujemy kogoś, na kogo można liczyć, a nie jakiegoś zgrzybiałego starca, który pragnie, by wszystko było tak jak dotychczas. Val uważa, że takie posunięcie może znacząco wpłynąć na wynik rady.

— Może — przytaknęła Maris. Przypomniała sobie, jak ważna i rozstrzygająca była rola Jamisa Starszego podczas rady zwołanej przez Corma. — Jednakże Val będzie musiał znaleźć kogoś innego. Mam serdecznie dość latania i zgromadzeń lotników. Chcę, żeby zostawiono mnie w spokoju.

— Dopóki nie wygramy, nie ma mowy o spokoju.

— Nie jestem pionkiem do gry w geechi na planszy Vala i im prędzej to sobie uświadomi, tym lepiej! Val wie, ile by mnie kosztowało spełnienie jego prośby. Jak on śmie prosić mnie o coś takiego? Przysłał cię, żebyś mnie zwodził, okłamywał tą gadką o bezpieczeństwie, ponieważ przeczuwał, że odmówię. Ja nie mogę znieść widoku jednego lotnika, a co dopiero tysiąca! Myślisz, że mam ochotę obserwować ich podniebne zabawy, słuchać, jak wymieniają się opowieściami, a potem odlatują i zostawiają mnie samą? Myślisz, że o właśnie o tym marzę? — Maris uświadomiła sobie, że krzyczy. W żołądku czuła bolesne skurcze.

Arrilan był przygnębiony.

— Prawie cię nie znam — jak możesz oczekiwać, że będę rozumiał twoje uczucia? Przykro mi. Jestem pewien, że Valowi też jest przykro, ale nie ma na to rady. Ta sprawa jest ważniejsza od twoich uczuć. Wszystko zależy od tej rady i Val chce, żebyś się tam zjawiła.

— Powiedz Valowi, że jest mi przykro — cicho odparła Maris. — Przekaż, że życzę mu powodzenia, ale nie przybędę. Jestem stara i zmęczona i chcę, żeby mnie zostawiono w spokoju.

Arrilan wstał. Z jego oczu wiało chłodem.

— Powiedziałem Valowi, że go nie zawiodę — oświadczył. — Jest nas czworo przeciw tobie. — Dał znak ręką i kobieta po jego prawej stronie wysunęła nóż z pochwy. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu, a wówczas Maris spostrzegła, że są drewniane. Mężczyzna za jej plecami również powstał; on także trzymał w dłoni nóż.

— Wynoście się — powiedział Evan. Stał w pobliżu drzwi prowadzących do jego pracowni. Miał w rękach łuk, którego zazwyczaj używał do polowania; napiął go, gotów do wypuszczenia strzały.

— Za pomocą tej broni zdołałbyś dosięgnąć zaledwie jednego z nas — zauważyła kobieta o drewnianych zębach. — Pod warunkiem, że sprzyjałoby ci szczęście. I nawet nie zdążyłbyś sięgnąć po następną strzałę, stary człowieku.

— To prawda — odparł Evan. — Jednakże grot tej strzały został posmarowany jadem niebieskiego kleszcza, zatem jedno z was zginie.

— Schowajcie noże — powiedział Arrilan. — Proszę, odłóż ten łuk. Nikt nie musi ginąć. — Popatrzył na Maris.

— Naprawdę sądziłeś, że zdołałbyś mnie zmusić do przewodniczenia radzie? — zapytała Maris. Prychnęła z irytacją. — Możesz powiedzieć Valowi, że jeśli obmyślił strategię równie dobrą jak twoja, jednoskrzydli są skończeni.

Arrilan zerknął na swych towarzyszy.

— Zostawcie nas — powiedział. — Zaczekajcie na zewnątrz. — Cała trójka niechętnie powlokła się do drzwi. — Już nie będzie żadnych pogróżek — przyrzekł. — Przepraszam, Maris. Może zdołasz zrozumieć, jak bardzo jestem zdesperowany. Potrzebujemy ciebie.

— Być może potrzebujecie lotniczki, którą kiedyś byłam, ale ona umarła na skutek upadku. Dajcie mi spokój. Jestem tylko starą kobietą, pomocniczką uzdrowiciela, i do niczego więcej nie aspiruję. Nie powiększajcie moich ran, próbując z powrotem wciągnąć mnie do waszego świata.

Na twarzy Arrilana odmalowała się bezbrzeżna pogarda.

— I pomyśleć, że wciąż śpiewa się o takim tchórzu jak ty — rzekł.

Kiedy wyszedł, Maris odwróciła się do Evana. Drżała i odczuwała silne zawroty głowy.

Uzdrowiciel opuścił trzymany przez siebie łuk i odłożył go na bok. Miał nachmurzoną minę.