Bari z niepokojem spojrzała na S'Relle i pobiegła do lasu.
— Byłem w twierdzy zwierzchnika — rzekł Coll, kiedy jego córka oddaliła się. — Dowiedział się, że jestem twoim bratem, i postanowił zatrzymać mnie, dopóki nie skończy się rada. S'Rella przyleciała po zebraniu. Strażnicy złapali ją i również osadzili w twierdzy.
Byli tam jeszcze inni lotnicy: Jem, Ligar z Thrane, Katinn z Lomarronu, jakieś biedne dziecko z Zachodu. Oprócz lotników i mnie przetrzymywano czterech śpiewaków, kilku gawędziarzy i, oczywiście, obwoływaczy i posłańców samego zwierzchnika. Widzisz, on chce, żeby wszyscy dowiedzieli się o jego postępowaniu. My byliśmy jego świadkami. Straż wmaszerowała z nami na dziedziniec i zmusiła nas, żebyśmy na to patrzyli.
— Nie — rzekła Maris, mocniej przyciskając S'Relle. — Nie, Coll, on nie ośmieliłby się zrobić czegoś takiego!
— Tya z Thayos została powieszona wczoraj o zachodzie słońca — powiedział tępo Coll. — Zaprzeczanie temu niczego nie zmieni. Widziałem egzekucję. Usiłowała wygłosić mowę, ale zwierzchnik nie pozwolił jej na to. Pętla nie została porządnie zaciągnięta i skazana długo się dusiła, zanim umarła.
S'Rella oderwała się od Maris.
— Miałaś szczęście — wyjąkała. — On mógł… mógł posłać po ciebie. Och, Maris, nie mogłam odwrócić oczu. Ja… To było okropne! Nie pozwolili jej… powiedzieć… kilku słów na pożegnanie. A najgorsze było to, że… — Znowu nie mogła nic z siebie wydusić.
Maris zobaczyła, że Bari wraca z Evanem, ale prawie nie dotarł do niej odgłos ich kroków ani słowa, które uzdrowiciel powiedział na powitanie. Czuła wszechogarniający chłód; doświadczyła podobnego mdlącego odrętwienia, gdy umarł Russ i gdy Halland zaginął, przelatując nad morzem.
— Jak on śmiał — wycedziła. — I nikt nic nie zrobił? Nie było nikogo, kto by go powstrzymał?
— Kilkunastu oficerów przestrzegało go przed tym, zwłaszcza jedna wysoka rangą osoba — zdaje się, że ta kobieta jest szefem jego ochrony. Nie posłuchał ich. Strażnicy, którzy nas wprowadzali, wyraźnie się bali. Niektórzy odwracali oczy, gdy otworzono zapadnię. Jednak usłuchali rozkazów. Ostatecznie są strażnikami, a on jest ich zwierzchnikiem.
— Ale przecież odbyła się rada — rzekła Maris. — Dlaczego rada nie… A co z Valem, z lotnikami?
— Rada wyjęła ją spod prawa i pozbawiła skrzydeł — z rozgoryczeniem odparła S'Rella. Gniew sprawił, że przestała płakać. — Właściwie rada pozwoliła mu dokonać tej egzekucji!
— I żeby wszyscy wiedzieli, że wiesza lotnika — przerwał smutnie Coll — zwierzchnik założył jej skrzydła. Oczywiście, nie zostały rozwinięte, lecz i tak było widać, że to skrzydła. Robił sobie żarty na ten temat. Powiedział jej, żeby skorzystała ze skrzydeł podczas tego upadku i odleciała.
Nieco później, pijąc specjalną herbatę uzdrowiciela i jedząc chleb z kiełbasą, S'Rella odzyskała panowanie nad sobą i opowiedziała Maris i Evanowi wszystko o nieszczęsnej radzie. Coll wyszedł, żeby porozmawiać ze swoją córką.
Opowieść była prosta. Val Jednoskrzydły, który zwołał piątą radę lotników w historii Przystani Wiatrów, stracił kontrolę nad jej przebiegiem. W gruncie rzeczy nie panował nad nią od samego początku. Jednoskrzydli i inni sojusznicy Vala stanowili zaledwie jedną czwartą zebranych, a trzej uprzywilejowani uczestnicy obrad — zwierzchnicy Północnego i Południowego Arrenu i lotnik w stanie spoczynku, Kolmi z Thar Kril, przewodniczący — nie wykazali zrozumienia. Już na samym początku podniosły się gniewne głosy, żeby potępić Tyę i jej zbrodnię. W tym duchu wypowiadał się sam Kolmi. „Ta uziemiona dziewczyna nigdy nie pojmowała, co oznacza bycie lotnikiem" — zacytowała go S'Rella. Reszta wyrażała się podobnie. Ktoś powiedział, że nigdy nie powinna była dostać skrzydeł. Ktoś jeszcze orzekł, że popełniła zbrodnię nie tylko przeciw zwierzchnikowi, ale również przeciwko swoim braciom lotnikom. Trzeci dorzucił, że nie uszanowała drogocennego depozytu w postaci skrzydeł — zszargała największą świętość.
— Katinn z Lomarronu próbował jej bronić — mówiła S' Rella — ale został wygwizdany. Katinnn wściekł się i zaczął ich wszystkich przeklinać. Podobnie jak Tya, napatrzył się wojnom. Niektórzy przyjaciele Tyi usiłowali jej bronić, przynajmniej wytłumaczyć, dlaczego tak postąpiła, ale reszta nie chciała ich słuchać. Kiedy wstał Val, żeby przedstawić własną propozycję, przez chwilę łudziłam się, że mamy jakąś szansę. Mówił świetnie. Był spokojny i rzeczowy, zupełnie inny niż zazwyczaj. Zjednał sobie ludzi przyznając, iż Tya popełniła wielką zbrodnię, lecz potem oświadczył, że mimo wszystko lotnicy muszą jej bronić, że nie możemy pozwolić, aby zwierzchnik zrobił z nią to, co mu przyjdzie do głowy, że nasze losy są związane z jej losem. To było bardzo dobre przemówienie. Mogłoby przechylić szalę» gdyby nie fakt, iż zostało wygłoszone przez Vala, a tamto miejsce roiło się od jego przeciwników. Wielu starszych lotników nadal go nienawidzi.
Val zaproponował, żeby rada pozbawiła Tyę skrzydeł na pięć lat, a potem mogłaby je odzyskać, walcząc w turnieju. Stwierdził też, że musimy naciskać, aby tylko lotnicy mogli sądzić lotników, co oznaczałoby uwolnienie dziewczyny z Thayos pod groźbą sankcji.
Wyznaczył kilka osób, które miały poprzeć jego sugestię i przemówić w jego imieniu, ale to na nic się nie zdało. Kolmi ani razu nie udzielił nam głosu. Rada trwała prawie cały dzień i według mojej oceny przemawiało najwyżej kilkunastu jednoskrzydłych. Kolmi po prostu nie pozwolił, żeby nas wysłuchano.
Kiedy Val skończył, Kolmi udzielił głosu kobiecie z Lomarronu, która oświadczyła, że ojciec Vala został powieszony za popełnienie morderstwa, a sam Val przywiódł do samobójstwa Ari, zabierając jej skrzydła. „Nic dziwnego, że chce, abyśmy bronili tej zbrodniarki", oznajmiła. Dalsze wystąpienia były podobne w tonie. Mówiono o zbrodni, o jednoskrzydłych, którzy nie do końca uświadamiają sobie, co to znaczy być lotnikiem, i tym sposobem propozycja Vala przepadła w ogólnym zamieszaniu.
Potem jacyś starsi lotnicy zasugerowali, że należałoby zamknąć akademie. Nie spotkało się to z powszechną aprobatą. Corm opowiedział się za tą propozycją, ale przeciwko niemu wystąpiła jego własna córka. Było na co patrzeć. Artellijczycy oraz część emerytowanych lotników poparli projekt i wymusili głosowanie, ale zdołali przeciągnąć na swoją stronę niespełna jedną piątą zebranych. Zatem akademiom nic nie zagraża.
— Dobre i to — stwierdziła Maris.
S'Rella kiwnęła głową.
— Potem głos zabrał Dorrel. Wiesz, jak bardzo jest szanowany. Wygłosił wspaniałe przemówienie — wręcz zbyt wspaniałe. Najpierw mówił o idealistycznych pobudkach Tyi i o swojej sympatii dla celu, który próbowała zrealizować. Następnie dodał jednak, że nie możemy pozwolić, by sympatia czy inne emocje wpływały na nasze decyzje. Powiedział, że przestępstwo Tyi uderza w samo serce lotniczej społeczności. Jeśli zwierzchnicy nie mogą liczyć, że lotnicy przekazują posłania wiernie i beznamiętnie, aby ich reprezentować na odległych lądach, na cóż im się przydamy? A skoro nie będą mieli z nas pożytku, ile czasu upłynie, zanim zabiorą nam skrzydła siłą i zastąpią swoimi ludźmi? Dorrel uznał, że nie możemy walczyć ze strażą. Musimy odzyskać zaufanie, które nam okazywano, a dokonamy tego jedynie poprzez wyjęcie Tyi spod prawa, pomimo iż miała dobre intencje. Trzeba zostawić ją swojemu losowi, bez względu na to, jak bardzo jesteśmy jej życzliwi. Jeżeli w jakikolwiek sposób będziemy jej bronić, lądowcy zinterpretują to opacznie i dojdą do wniosku, że pochwalamy jej zbrodnię. Musimy wyraźnie zamanifestować nasze potępienie.