Maris pokiwała głową.
— Spora część tych argumentów jest słuszna, bez względu na ich ponure konsekwencje. Teraz rozumiem, jak przekonywająco mogły zabrzmieć.
— Po Dorrelu występowali dyskutanci o podobnych poglądach: Terakul z Yethienu, stary Arris z Artellii, jakaś kobieta z Wysp Zewnętrznych, Jon z Culhall, Talbot z Shotanu Wielkiego — każda z tych osób jest przywódcą i cieszy się powszechnym szacunkiem. Wszyscy poparli Dorrela. Val pienił się ze złości. Katinn i Athen głośno domagali się prawa głosu, ale Kolmi udawał, że ich nie zauważa. Dyskusja ciągnęła się przez wiele godzin i w końcu — zajęło to niespełna minutę-w wyniku głosowania odrzucono propozycję Vala. Potem rada uznała Tyę za zbrodniarkę i skazała ją na miłosierdzie Thayos. Nie powiedzieliśmy zwierzchnikowi, żeby ją powiesił. Rozważywszy sugestię Jirel ze Skulny, posunęliśmy się tak daleko, że poprosiliśmy go, by tego nie zrobił. Ale to była tylko prośba.
— Nasz zwierzchnik rzadko wysłuchuje próśb — zauważył cicho Evan.
— W tym momencie dla mnie było już po wszystkim — kontynuowała S'Rella. — Właśnie wtedy jednoskrzydli opuścili miejsce obrad.
— Co takiego?
S'Rella skinęła głową.
— Po głosowaniu Val wstał i jego wygląd… Dobrze, że nie miał broni, bo mógłby kogoś zabić; zamiast tego przemówił. Nazwał zebranych głupcami, tchórzami, użył zresztą jeszcze gorszych wyzwisk. Zewsząd miotano na niego przekleństwa. Dochodziło do przepychanek. Val wezwał wszystkich swoich przyjaciół, żeby wyszli. Damen i ja musieliśmy się przeciskać do drzwi. Lotnicy — niektórych z nich znałam od lat — szydzili z nas, wygadywali pod naszym adresem okropne rzeczy. Maris, to było straszne. Ten ich gniew…
— Ale jakoś się wydostaliście.
— Tak. I polecieliśmy na Pomocny Arren — prawie wszyscy jednoskrzydli. Val zaprowadził nas na rozległy teren, stare pole bitwy. Stanął na szczycie zniszczonej fortyfikacji i przemówił do nas. Odbyliśmy naszą własną radę. Wzięła w niej udział jedna czwarta wszystkich lotników Przystani Wiatrów. M y przegłosowaliśmy nałożenie sankcji na Thayos, pomimo iż tamci tego nie uczynili. Właśnie dlatego Katinn przyleciał tutaj ze mną. Mieliśmy oznajmić to zwierzchnikowi razem. Znał już decyzje podjęte przez tamto zgromadzenie, ale Katinn i ja mieliśmy go zapoznać z pogróżkami jednoskrzydłych. — Zaśmiała się gorzko. — Wysłuchał nas chłodno, a gdy skończyliśmy, powiedział, że tacy jak my nie nadają się na lotników i że nic nie sprawi mu takiej przyjemności jak zrezygnowanie z usług jednoskrzydłych, którzy do tej pory przekazywali wiadomości na Thayos. Obiecał, że pokaże nam, jakie ma zdanie o nas, o Valu i o jednoskrzydłych w ogóle.
I rzeczywiście, pokazał nam to bardzo wyraźnie. O zachodzie słońca nadeszli jego strażnicy. Kazano nam wmaszerować na dziedziniec wraz z resztą ludzi i pokazał nam… — Twarz S'Relli poszarzała; rozpamiętywanie tej historii na nowo otworzyło rany.
— Och, S'Rello — rzekła ze współczuciem Maris. Wyciągnęła rękę i uścisnęła dłoń przyjaciółki, ale w momencie, gdy jej dotknęła, S'Rella gwałtownie zadrżała i znowu zaczęła szlochać.
Maris miała kłopoty z zaśnięciem. Niespokojnie przewracała się z boku na bok; jej sny były mroczne i bezkształtne, a ich treść przeważnie stanowiły loty kończące się stryczkiem.
Obudził ją dochodzący z oddali cichy dźwięk muzyki. Do świtu zostało jeszcze kilka godzin.
Obok, na poduszce z pierza, cicho pochrapywał Evan. Maris wstała, ubrała się i wyszła z sypialni. Bari była pogrążona we śnie; miała błogą, niewinną minę dziecka wolnego od trosk, których brzemię odczuwają inni. S'Rella również spała, skulona pod kocami.
Pokój Colla był pusty.
Maris szła za dźwiękiem łagodnej, cichnącej muzyki. Znalazła brata na dworze. Siedział oparty o ścianę domu, w świetle gwiazd, wypełniając chłodne poranne powietrze melancholijnym brzmieniem swej gitary.
Maris usiadła przy nim na wilgotnej ziemi.
— Układasz piosenkę?
— Tak — odparł Coll. Poruszał palcami bardzo powoli. — Jak się domyśliłaś?
— Przypomniałam sobie, że gdy byliśmy młodzi, czasem wstawałeś w środku nocy i wychodziłeś na dwór, żeby w tajemnicy przed wszystkimi popracować nad jakąś melodią.
Coll zagrał ostatni, płaczliwy akord i odłożył gitarę na bok.
— Zatem nie wyzbyłem się dawnych nawyków — stwierdził.
— No cóż, nie mam wyboru. Kiedy w mojej głowie pojawiają się słowa, nie potrafię zasnąć.
— Czy już skończyłeś tę piosenkę?
— Nie. Mam zamiar zatytułować ją Upadek Tyi. Tekst jest już prawie gotowy, ale nie mam melodii. Prawie słyszę ją, ale za każdym razem brzmi inaczej. Czasami jest ponura i tragiczna, powolna i smutna jak ballada o Aronie i Jeni. Innym razem odnoszę wrażenie, że powinna być szybsza, że powinna pulsować niczym krew czowieka dławiącego się ze złości, że powinna palić, powodować ból i tętnić. Co o tym sądzisz, starsza siostro? Jak powinienem ją skomponować? Jakie emocje budzi w tobie upadek Tyi — smutek czy wściekłość?
— Jedno i drugie — odparła Maris. — Wiem, że ci nie pomagam, ale mogę udzielić tylko takiej odpowiedzi. Jest jeszcze coś. Mam poczucie winy, Coll.
Opowiedziała mu o Arrilanie i jego towarzyszach oraz o propozycji, którą jej przedłożyli. Coll słuchał ze współczuciem, a gdy skończyła, wziął siostrę za rękę. Jego palce były zgrubiałe, ale zarazem łagodne i ciepłe.
— Nie wiedziałem — rzekł. — S'Rella nic nie mówiła.
— Wątpię, żeby S'Rella o tym wiedziała — odparła Maris.
— Val prawdopodobnie nakazał Arrilanowi, żeby nie wspominał o mojej odmowie. Poczciwy gość z tego Vala, bez względu na to, co się o nim mówi.
— Twoje poczucie winy jest nierozsądne — oznajmił Coll. — Nawet gdybyś się tam udała, wątpię, żeby to miało duże znaczenie. Obecność lub brak jednej osoby niewiele zmienia. Bez względu na twój udział rada podzieliłaby się i Tya ostatecznie zostałaby powieszona. Nie powinnaś się zadręczać wyrzutami sumienia z powodu zdarzeń, na które nie miałaś wpływu.
— Może masz rację — rzekła Maris — ale przynajmniej powinnam była spróbować, Coll. Może wysłuchaliby mnie — Dorrel i jego przyjaciele, grupa ze Stormtown, Corina, nawet Corm. Oni wszyscy mnie znają. Val nigdy nie potrafiłby do nich dotrzeć, ale ja może zdołałabym utrzymać jedność wśród lotników, gdybym tam się udała i przewodniczyła obradom, jak chciał tego Val.
— Spekulacje — odparował Coll. — Niepotrzebnie zadajesz sobie ból.
— Może nadeszła pora, żebym zadała sobie ból. Bałam się, że znowu zostanę zraniona — właśnie dlatego odmówiłam Arrilanowi, kiedy po mnie przybył. Naprawdę okazałam się tchórzem.
— Maris, nie możesz ponosić odpowiedzialności za wszystkich lotników Przystani Wiatrów. W pierwszym rzędzie powinnaś myśleć o sobie, o własnych potrzebach.
Maris uśmiechnęła się.
— Dawno temu myślałam wyłącznie o sobie i zmieniłam cały świat wokół siebie, żeby pasował do moich aspiracji. Och, wmawiałam sobie, że walczę o dobro wszystkich, ale oboje wiemy, że robiłam to dla siebie. Barrion miał rację, Coll. Byłam naiwna. Nie miałam pojęcia, do czego to wszystko doprowadzi. Wiedziałam tylko, że pragnę latać.
Powinnam była zjawić się na radzie. To był mój obowiązek, Coll. Ale przejmowałam się tylko swoim bólem, swoim życiem, w momencie gdy należało myśleć o ważniejszych sprawach. Moje ręce są splamione krwią Tyi. — Podniosła jedną dłoń do góry.