— Uważasz, że jeśli Val i ja polecimy razem, to zapomnimy o wszystkim, co nas dzieli?
Maris uśmiechnęła się smutno.
— Kiedyś, dawno temu, może byłam tak naiwna. Ale to już się skończyło. Mam nadzieję, że jednoskrzydli i lotnicy rodowi będą działali wspólnie.
— Jak? Co zrobią oprócz uczestnictwa w tej dziwacznej ceremonii żałobnej?
— Czarni lotnicy nie mają przy sobie broni, nie wysuwają żadnych gróźb i nawet nie lądują na Thayos — odparła. — Są tylko żałobnikami, nikim więcej, lecz ich obecność wprawia zwierzchnika Thaoy s w ogromne zdenerwowanie. On tego nie pojmuje. Już jest tak przerażony, że wezwał swoją straż z Thrane. Zatem czarni lotnicy odnieśli sukces w tym, co nie powiodło się Tyi, i położyli kres wojnie.
— Jednak zwierzchnik z pewnością przezwycięży strach, a czarni lotnicy nie mogą krążyć nad Thayos w nieskończoność.
— Tutejszy zwierzchnik jest człowiekiem porywczym, krwiożerczym, a zarazem tchórzliwym — rzekła Maris. — Ludzie skłonni do przemocy zawsze podejrzewają o nią innych. Poza tym on nie ma w zwyczaju czekać, aż ktoś coś zrobi. Sądzę, że wkrótce zdobędzie się na jakiś czyn. Moim zdaniem, da lotnikom powód do działania.
Dorrel nachmurzył się.
— Co zrobi? Zasypie nas gradem strzał, żebyśmy nie krążyli nad wyspą?
— Nas?
Dorrel potrząsnął głową, ale uśmiechał się.
— To może być niebezpieczne, Maris. Prowokowanie go do działania…
Jego uśmiech dodał Maris otuchy.
— Czarni lotnicy tylko latają. Jeśli Port Thayos ożywia się na ich widok, to dzieje się tak za sprawą zwierzchnika i jego poddanych.
— Zwłaszcza śpiewaków i uzdrowicieli — wiemy, jakiego potrafią narobić zamieszania! Spełnię twoją prośbę, Maris. Będę miał co opowiadać wnukom. Tak czy owak, nie nacieszę się długo skrzydłami — Jan wyrasta na wspaniałego lotnika.
— Och, Dorr!
Podniósł rękę.
— Będę nosił czerń na znak żałoby po Tyi — powiedział ostrożnie. — I dołączę do wielkiego kręgu, który ją opłakuje. Nie uczynię jednak niczego, co wydałoby się usprawiedliwieniem jej zbrodni albo sankcją przeciw Thayos za śmierć lotniczki. — Wstał i przeciągnął się. — Naturalnie, gdyby coś się stało, gdyby zwierzchnik ośmielił się nadużyć swej władzy i zagroził lotnikom, to wtedy wszyscy — lotnicy rodowi i jednoskrzydli — musimy działać razem.
Maris również wstała. Była uśmiechnięta.
— Wiedziałam, że dojdziesz do takiego wniosku — rzekła.
Objęła go ramionami i przyciągnęła w czułym geście. Wtedy Dorrel uniósł głowę i pocałował ją. Być może zrobił to, mając w pamięci dawne czasy, ale przez chwilę nie pamiętali o długim okresie rozstania; znowu byli młodzi i zakochani, całe niebo i to, co rozpościerało się w dole, należało tylko do nich.
Wreszcie przestali się całować i oderwali od siebie: dawni przyjaciele, których łączyły wspomnienia i lekki żal.
— Bezpiecznego lotu, Dorrel — odezwała się Maris. — Wracaj szybko.
Opuściwszy nadmorską skałę, skąd Dorrel wyruszył na Laus, Maris była pełna nadziei. Odczuwała również smutek — kiedy pomagała Dorrelowi rozłożyć skrzydła i obserwowała jego postać na ciepłym, błękitnym niebie, ogarnęła ją dawna, dobrze znajoma tęsknota.
Jednak tym razem ból był nieco mniejszy. Wprawdzie dałaby wiele, żeby znowu polecieć z Dorrelem, ale pochłaniały ją inne sprawy, toteż bez trudu odpędziła przygnębiające myśli o podniebnych ewolucjach i zajęła się bardziej praktycznymi kwestiami. Dorrel obiecał jej, że niebawem wróci ze swoimi stronnikami. Już cieszyła się wizją powiększenia kręgu czarnych lotników.
Kiedy zbliżyła się do domu Evana, z zadumy wyrwał ją przenikliwy szloch. Otworzyła pośpiesznie drzwi i ujrzała zapłakaną Bari oraz Evana, który bezskutecznie usiłował pocieszyć dziewczynkę. Była tam też S'Rella wraz z chłopcem z Thossi.
— Co się stało? — zawołała z niepokojem Maris.
Słysząc głos ciotki, Bari odwróciła się i podbiegła do niej z płaczem.
— Mój ojciec. Zabrali mojego ojca. Och, zrób coś, żeby oni… proszę cię, zrób coś…
Maris objęła szlochającą dziewczynkę i pogładziła ją po włosach.
— Co się stało z Collem?
— Został aresztowany i zabrany do twierdzy — odparł Evan. — Zwierzchnik schwytał ponadto kilku innych śpiewaków — wszystkich, o których było wiadomo, że wykonywali pieśń Colla o Tyi. Zamierza ich stracić za to, że dopuścili się zdrady.
Maris nie wypuszczała Bari z objęć.
— No, uspokój się — prosiła. — Już cicho, Bari.
— W Port Thayos wybuchł bunt — odezwał się chłopiec z Thossi. — Kiedy do gospody Pod Księżycową Rybą przyszli strażnicy, żeby zabrać śpiewaczkę Lanyę, musieli stawić czoło klientom, którzy próbowali jej bronić. Strażnicy użyli pałek. Nikt nie został zabity.
Maris słuchała chłopca w otępieniu, usiłując zrozumieć w pełni sens jego słów.
— Polecę do Vala — oświadczyła S'Rella. — Rozpuszczę wieści wśród czarnych lotników — zjawią się wszyscy. Zwierzchnik będzie musiał uwolnić Colla!
— Nie — odparła Maris. Nadal obejmowała Bari, która przestała płakać. — Nie, Coll jest lądowcem, śpiewakiem. Nie może niczego oczekiwać od lotników — oni nie zjednoczą się, żeby go bronić.
— Ale on jest twoim bratem!
— To nie robi żadnej różnicy.
— Musimy coś zrobić — upierała się S'Rella.
— Zrobimy. Mieliśmy nadzieję, że uda nam się sprowokować zwierzchnika, ale sądziliśmy, że zaatakuje lotników, a nie śpiewaków. Jednakże teraz doszło do tego… Coll i ja rozważaliśmy taką możliwość. — Delikatnie uniosła palcem brodę Bari i otarła jej łzy.
— Bari, musisz teraz wyjechać.
— Nie! Chcę, żeby wrócił mój ojciec. Nie ruszę się bez niego!
— Bari, posłuchaj mnie. Musisz stąd odejść, zanim złapie cię zwierzchnik. Twój ojciec na pewno by sobie tego nie życzył.
— Nie dbam o to — rzekła z uporem Bari. — Nie dbam o to, czy zwierzchnik mnie złapie! Chcę być z moim ojcem!
— Nie chcesz polecieć? — zapytała Maris.
— Polecieć? — Twarz Bari pojaśniała.
— S' Rella pozwoli ci polecieć z sobą nad oceanem — powiedziała Maris — jeśli jesteś wystarczająco duża, by się nie bać. — Popatrzyła na S'Relle. — Dasz radę ją wziąć, prawda?
S'Rella kiwnęła głową.
— Jest lekka. Val ma pomocników na Thrynel. To będzie łatwy lot.
— Jesteś dużą dziewczynką — powiedziała Maris. — Chyba nie będziesz się bała?
— Nie boję się — zapalczywie odparła Bari, czując, że jej duma została urażona. — Przecież wiesz, że mój ojciec latał.
— Wiem — powiedziała z uśmiechem Maris. Przypomniała sobie, jakim strachem napawało Colla latanie. Miała nadzieję, że Bari nie odziedziczyła po ojcu akurat tej cechy.
— A ty uratujesz mojego ojca? — zapytała Bari.
— Tak — odparła Maris.
— A co mam robić, kiedy już zaniosę ją na Thrynel? — zagadnęła S'Rella.
— Chcę, żebyś poleciała do twierdzy z wiadomością dla zwierzchnika. — Maris wzięła Bari za rękę. — Powiedz mu, że to wszystko moja sprawka, że to ja namówiłam Colla i innych śpiewaków. Powiedz mu, że stawię się u niego, gdy tylko wypuści Colla i resztę.
— Maris, on cię powiesi — rzekł Evan.