Выбрать главу

Korytarze w twierdzy zapełniły się uczestnikami zabawy. Uwolniono więźniów z lochów i dopuszczono do fety nawet najgorszy motłoch z zaułków Port Thayos. W wielkiej sali przygotowano stoły, na których znalazły się potężne gomółki sera, kosze z chlebem oraz rozmaite ryby — wędzone, marynowane i smażone. Z palenisk wciąż ulatniała się woń pieczonego prosiaka i kota morskiego, a na kamiennej posadzce lśniły kałuże piwa i wina.

W powietrzu rozbrzmiewały śmiechy i muzyka. Thayos nie pamiętała równie hucznej i gigantycznej imprezy. W tłumie jej mieszkańców krążyły postacie w czerni — byli to lotnicy. Ci ludzie, zarówno jednoskrzydli jak i lotnicy rodowi, wraz z niegdyś wygnanymi śpiewakami stanowili poczet honorowych gości. Na ich cześć wznoszono toasty.

Maris przeciskała się przez niesforną ciżbę, obawiając się, iż rozpoznają ją kolejne osoby. Przyjęcie trwało zbyt długo. Była zmęczona, a nadmiar jedzenia i picia oraz hołdów ze strony wielbicieli wywoływał w niej lekkie mdłości. Pragnęła jedynie odnaleźć Evana i pójść do domu.

Ktoś wypowiedział jej imię i Maris niechętnie odwróciła się. Ujrzała nową władczynię Thayos. Kobieta była ubrana w długą, haftowaną suknię, która do niej nie pasowała; miała przy tym dość nieszczęśliwą minę.

Maris przywołała na wargi uśmiech.

— Słucham, zwierzchniczko?

Dawna członkini straży skrzywiła się.

— Sądzę, że w końcu przywyknę do tego tytułu, choć w dalszym ciągu przywodzi on na pamięć kogoś, o kim trzeba zapomnieć. Nie miałam dziś okazji cię widzieć — czy mogłabyś poświęcić mi kilka minut?

— Tak, oczywiście. De tylko zechcesz. Uratowałaś mi życie.

— To nie było aż tak szlachetne. Twój czyn wymagał większej odwagi niż mój i nie był samolubny. O mnie będzie się opowiadać, że starannie uknułam spisek, dzięki któremu usunęłam zwierzchnika i zajęłam jego miejsce. To nie jest prawda, ale czy śpiewakom zależy na prawdzie?

Jej rozgoryczony ton sprawił, że Maris spojrzała na nią ze zdumieniem.

Szły razem przez pokoje pełne graczy, pijaków i kochanków, aż w końcu znalazły puste pomieszczenie, w którym mogły usiąść i swobodnie porozmawiać.

Zwierzchniczka przez chwilę milczała.

— Chyba nikt nie tęskni za starym zwierzchnikiem? — odezwała się Maris. — Nie sądzę, żeby był uwielbiany.

Nowa władczyni zmarszczyła czoło.

— Nie, nikt nie będzie za nim tęsknił. Za mną również, gdy odejdę. Ale on przez wiele lat był dobrym przywódcą; dopiero potem strach zmącił mu umysł. Zdecydowałam się na swój czyn z prawdziwą przykrością, ale nie widziałam innego wyboru. Chcę, żeby dzięki dzisiejszemu przyjęciu ludzie nauczyli się znowu cieszyć. Wolę się zadłużyć, byle tylko czuli, iż dzieje im się dobrze.

— Myślę, że doceniają ten gest — rzekła Maris. — Wszyscy sprawiają wrażenie bardzo szczęśliwych.

— Teraz tak, ale co będzie dalej? — Zwierzchniczka poruszyła się niespokojnie, jakby chciała odpędzić tę myśl. Zniknęła pionowa zmarszczka między oczami; twariz kobiety przybrała życzliwszy wyraz. — Nie miałam zamiaru nudzić cię swoimi zmartwieniami. Odciągnęłam cię na bok, żeby ci powiedzieć, jak bardzo jesteś szanowana na Thayos i że doceniam twoje wysiłki na rzecz utrzymania pokoju między lotnikami i ludem Thayos.

Maris zaniepokoiła się lekko, czy nie widać, że poczerwieniała.

— Proszę, nie mów tak — powiedziała. — Szczerze mówiąc, zależało mi na lotnikach, a nie na ludzie Thayos.

— To nie ma znaczenia. Liczą się twoje osiągnięcia. Ryzykowałaś życie.

— Zrobiłam, co było w mojej mocy — oświadczyła Maris — lecz mimo to nie osiągnęłam zbyt wiele. Tylko rozejm, tymczasowy pokój. Rzeczywisty problem, czyli konflikt między lotnikami rodowymi i jednoskrzydłymi oraz pomiędzy zwierzchnikami i pracującymi dla nich lotnikami, nadal istnieje i znowu da o sobie znać. — Urwała, zdając sobie sprawę, że zwierzchniczka nie przejmuje się tym ani nie chce wiedzieć, że to szczęśliwe zakończenie w gruncie rzeczy niczego nie kończy.

— Lotnicy na Thayos nie będą już mieli problemów — oznajmiła władczyni. Miała bardzo użyteczną umiejętność — nawet zwykłe zdanie brzmiało w jej ustach tak, jakby ogłaszała prawo. — Tutaj szanuje się lotników. I śpiewaków też.

— Bardzo mądrze — stwierdziła Maris i uśmiechnęła się. — Nigdy nie zaszkodzi mieć śpiewaków po swojej stronie.

Zwierzchniczka mówiła dalej, tak jakby w ogóle jej nie przerywano.

— A ty, Mans, zawsze będziesz mile widziana na Thayos, jeśli kiedykolwiek zechcesz powrócić tu z wizytą.

— Z wizytą? — Maris była zdziwona. Zmarszczyła brwi.

— Rozumiem, że ponieważ już nie latasz, podróż morska może się okazać…

— O czym ty mówisz?

Wydawało się, że zwierzchniczka jest rozdrażniona tym, że ciągle się jej przerywa.

— Wiem, że wkrótce opuszczasz Thayos i ruszasz na Morski Ząb, żeby się osiedlić w akademii Drewniane Skrzydła.

— Kto ci to powiedział?

— Śpiewak. Chyba miał na imię Coll. Czy to była tajemnica?

— Ani tajemnica, ani fakt. — Maris westchnęła. — Zaoferowano mi pracę w Drewnianych Skrzydłach, ale jej nie przyjęłam.

— Jeżeli zostajesz na Thayos, wszyscy oczywiście będziemy się cieszyć i zawsze możesz liczyć na gościnność tej… hm, mojej… siedziby. — Władczyni wstała, najwyraźniej uznając oficjalną część spotkania za zakończoną.

Maris również wstała i przez kilka chwil rozmawiały o nieistotnych rzeczach. Maris odpowiadała zupełnie machinalnie. W głowie miała mętlik z powodu kwestii, która, jej zdaniem, była przesądzona. Czyżby Coll uważał, że samo mówienie o czymś sprawi, iż to coś zostanie urzeczywistnione? Czuła, że będzie musiała z nim pogadać.

Jednakże gdy po kilku minutach odnalazła go na zewnętrznym dziedzińcu, w pobliżu bramy, nie był sam. Towarzyszyły mu Bari, a także S'Rella, która trzymała swoje skrzydła.

Maris podeszła do nich szybko.

— S'Rella — chyba nie odlatujesz?

S'Rella chwyciła jej dłonie.

— Muszę. Zwierzchniczka chce, żeby przekazano wiadomość na Deeth. Zaofiarowałam się, że to zrobię — muszę wracać do domu, a więc za dzień, dwa i tak leciałabym na południe. Nie było potrzeby wysyłać tak daleko Jema czy Sahna, skoro ja również mogłam się podjąć tego zadania. Właśnie wysłałam Evana, żeby cię odszukał i powiedział o moim wyjeździe. Ale wiesz, to nie musi być smutne pożegnanie — przecież niedługo zobaczymy się w Drewnianych Skrzydłach.

Maris gniewnie zerknęła na Colla, ale ten sprawiał wrażenie, jakby o niczym nie wiedział.

— Mówiłam ci, że dokończę żywota na Thayos — powiedziała do S'Relli.

S'Rella była zdumiona.

— Ale chyba zmieniłaś decyzję? Po tym wszystkim, co się stało? I przecież wiesz, że nadal chcą cię w Drewnianych Skrzydłach, zwłaszcza w obecnej sytuacji. Znowu stałaś się bohaterką!

Maris spojrzała na nią z ukosa.

— Chciałabym, żeby ludzie przestali tak mówić! Dlaczego jestem bohaterką? Co takiego zrobiłam? Tylko załagodziłam sytuację na jakiś czas. Nic nie zostało załatwione. Przynajmniej ty, S'Rello, powinnaś zdawać sobie z tego sprawę!

S'Rella niecierpliwie pokręciła głową.

— Nie zmieniaj tematu. A ta wspaniała mowa, którą nam wygłosiłaś, ta mowa o potrzebie celu w życiu? Jak możesz teraz rezygnować z własnych zamiarów? Przyznałaś, że nie nadajesz się na uzdrowicielkę, zatem co zrobisz na Thayos, co zrobisz ze swoim życiem?