Выбрать главу

Kiedy przyjedziesz do Indii — pomówimy poważniej, głębiej. Mam nadzieję, że spotkamy się w najbliższym czasie.

Zapytujesz, czy można wskrzesić człowieka ze stany anabiozy środkami wiedzy współczesnej? Można. Przeprowadziliśmy pewne doświadczenia. Ale nie pochwalam takiej metody rozwiązywania problemu długowieczności lub nieśmiertelności. Dlaczego? Dlatego, że w danym wypadku ignorowane są podstawowe prawidłowości życia. W zamrożonym ciele (nie piszę, w czyim, ale wiem, o kim pisałeś), już nie ma tamtej osobowości, Mychaju. Przecież osobowość, indywidualność — to nie tylko ciało, lecz również niepowtarzalna informacja o jej życiu, doświadczeniu plus bezgraniczne doświadczenie minionych pokoleń przekazane jej genetycznie. A wszystko to powiązane jest nie tylko z komórkami organizmu, lecz także z dynamicznym elektromagnetycznym wnętrzem człowieka, które tworzy jego osobowość. W zamrożonym ciele nie ma już ani pola psychicznego indywiduum, ani żywej dynamiki uczucia. Poszły one, ich impulsy, już dalej, łącząc się w nieskończonym potoku ewolucji z nowymi energiami, z nowymi przejawami Jedynego Życia. Otóż wskrzeszone ciało już nie będzie ową osobowością. Może się nawet stać kretynem, istotą, którą trzeba będzie uczyć od nowa. Wiem — taka perspektywa jest gorsza od śmierci.

Nie zmartwię ciebie. Bo wierzę, wiem o innych drogach wiodących do osiągnięcia nieśmiertelności. Właśnie pracujemy nad tym. Powiem krótko: cybernetyka subtelnych energii. Czy mówi ci coś takie pojęcie? Pomyśl. To z zakresu terminologii współczesnej. Istnieją już pewne wywiając nieprzerwanie ich psychikę, elementy ich organizmów odpowiednio do potrzeb ewolucji. Można będzie przyniki. Można będzie tworzyć nowe ciało dla ludzi, odnawrócić do życia również zmarłych, ole to będzie o wiele bardziej złożone. Dużo będzie zależeć od żywych. Więcej nic nie powiem. Reszta — kiedy się spotkamy.

Nie chciałbym przyrzekać niepotrzebnie, lecz pozostawiam dla ciebie nadzieję. Wchodzimy w okres niesłychanych dokonań, w erę legend. Wszystko jest możliwe…

Czekam na ciebie, mój bracie… Czekam…

Swami Rishideva.

Łzy płynęły po twarzy Mychajły, oddychał z trudem. Przycisnął list Swamiego do piersi jakby chcąc powstrzymać przyśpieszone bicie serca. Czy to możliwe? Czy do tego kiedyś dojdzie? Niechby nawet nieprędko, nawet wówczas, jak już będzie zupełnie stary i słaby. Ujrzeć znów w świecie błękitne oczy, usłyszeć drogi głos. Za taką chwilę można oddać całe życie…

W kilka dni później nadeszła tragiczna wiadomość: podczas eksperymentalnego lotu na Księżyc zginął astronauta amerykański Harry F. Thawn. Radio podawało dramatyczne szczegóły katastrofy, a Mychajło, wstrząśnięty nową stratą, płakał jak dziecko.

— Doktorze, jakże to? Czy człowiek może wytrzymać… I po co? Doktorze, może bawimy się z panem w optymizm? A krwawa Kali drwi sobie z nas…

Sahajdak wyciągnął ręce do starego lekarza, a lekarz nachmurzywszy się, surowo odpowiedział:

— Mychajło Kuźmiczu… Dla mnie jest to jeszcze jednym dowodem, że pan nie rozumie życia. Nie przemyśleliśmy czegoś, nie zrozumieliśmy… Chwileczkę, proszę się nie denerwować… Człowiek rodzi się, człowiek umiera. Gdy się rodzi — panuje radość, kiedy umiera — płaczą. Dziwne. Przecież to są fazy jednego i tego samego procesu. Uczyniliśmy ze śmierci absolut. Zrobiliśmy z niej postrach. A może to nie tak? Słyszy pan, przyjacielu? Może to całkiem nie tak…

Sahajdak milczał, zasłaniając twarz rękami. Docierały do niego ostatnie słowa lektora radiowego:

— …Meteoryt przebił ściankę „Apolla”, rozhermetyzował kabinę. Śmierć astronauty nastąpiła momentalnie. Przyrządy nawigacyjne zostały uszkodzone. Statek minął Księżyc i zagłębia się w przestrzeni kosmicznej. Uprzednie obliczenia wykazują, że za dwa miesiące spadnie na Słońce…

Spadnie na Słońce! Na Słońce! Małe pluśnięcie… Miniaturowa protuberancja… Wszystko, co było niegdyś Harry’m Thawnem, nieustraszonym, szczerym chłopcem amerykańskim… A może to dobrze? Może to jest piękne, doktorze? On nie spadł na Ziemię z wietnamskiego nieba, nie umarł w krematorium Buchenwaldu… Jego śmierć jest piękna! Błysk słońca, powrót do ognistego łona, które zrodziło życie…

Słowo siódme — samadhi

I już cały bezkres stanie przed oczami mymi,

jak stronica rozpostarta, niby światło, co nie błyska,

lecz spokojnie, czysto płynie;

bez zagadek i bez granic napłynie do duszy szczęście,

jak olbrzymi blask pożaru.

Zacznę rosnąć w nieskończoność,

wszystko poznam, wszystko przejrzę…

Iwan Franko

Sahajdak wrócił do domu. Powitała go radosna, szczęśliwa żona. Trochę zmieszana, trochę figlarna, uwijała się dookoła niego, obejmowała go, sadowiła za stołem, kładła przed nim różne smakołyki.

— Jedz, Michasiu, pij, Michasiu! Tak się cieszę, tak się cieszę, że z tobą wszystko w porządku. Bo gdy przywieźli cię ze wsi, matka — jak z krzyża zdjęta — mówi: gorączka, maligna. Przecież tak nie chciałam, żebyś jechał do tej dziury… Ach, wybacz, ja nie o rodzicach, ja o wsi. Sama byłam winna — nie dostrzegłam, że byłeś chory… Przy sposobności, czy słyszałeś o tragedii? Harry Thawn zginął! Zdaje się, że był twoim przyjacielem? Jakie nieszczęście! Pozostała wdowa i czworo dzieci! Jak ona nieszczęśliwa to przeżyje? Zresztą te Amerykanki są dość lekkomyślne. Popłacze, popłacze i znajdzie sobie nowego….

— Nino! — rzekł z naciskiem Mychajło, rzucając na nią smutne spojrzenie. — Jak możesz?

— A co ja powiedziałam? Życie jest życiem. No, dobrze, nie będę. Jesteś jeszcze chory, niezrównoważony. Powinnam była wówczas nie dopuścić do obrony dysertacji, przenieść na inny termin. Ale już załatwiłam wszystko. Porozumiałam się. Stare będzie zapomniane, wkrótce — obrona. Cieszysz się?

— Nie chcę żadnej obrony — powiedział obojętnie Sahajdak odsuwając talerz z kotletami. — Będę pracować jak dawniej bez tytułu doktora. Na co mi on?