Выбрать главу

Zielonooki przysunął się do mnie. Robiło się chłodno.

— Nieco później wyszedłem pospacerować po parku — kontynuował Pająk — i zobaczyłem go pływającego w niewielkim jeziorku.

— „Hej, Pająku” — zawołał do mnie.

Podszedłem i przykucnąłem na skraju stawu.

— „Cześć, dzieciaku”.

— „Musisz zabić mojego starego”. — Podpłynął i złapał mnie za kostkę. Chciałem się wyrwać. Przechylił się do tyłu, aż jego twarz zanurzyła się w wodzie, i zabulgotał: — „Musisz wyświadczyć mi tę drobną przysługę, Pająku. Musisz”.

Jakiś liść przykleił mu się do ramienia.

— „No cóż, skoro o to prosisz” — odparłem.

Stanął w wodzie z włosami opadającymi na twarz, chudy, blady i mokry.

— „Tak, proszę o to” — powiedział.

— „Czy będziesz miał coś przeciw, jeśli zapytam, dlaczego?” — spytałem, odgarniając włosy z jego czoła. Chciałem sprawdzić, czy on jest realny, ale wszystko było rzeczywiste: zimne palce na mojej kostce i mokre włosy pod dłonią.

Uśmiechnął się niewinnie, ale przypominało to uśmiech trupa.

— „Nie, nie mam nic przeciw”. — Skóra jego na wargach, brodawkach sutkowych i u nasady pazurów była pomarszczona od wody. — „Na tym świecie pozostało wiele nienawiści, Pająku. Im jesteś silniejszy, tym mocniej atakują cię wspomnienia nawiedzające tu góry, rzeki, morza i dżungle. A ja jestem silny! Nie jesteśmy ludźmi, Pająku. Dla nas życie i śmierć, realność i irracjonalność nie są tym samym, czym były dla nieszczęsnej rasy, która zostawiła nam w spadku ten świat. Mówi się naszej młodzieży, nawet mnie to mówiono, że zanim rodzice naszych rodziców tu przybyli, takie pojęcia jak: życie, miłość, ruch czy sens istnienia nic dla nas nie znaczyły. Ale dano nam nowy dom i zanim poradzimy sobie z teraźniejszością, musimy poradzić sobie z przeszłością. Musimy jeszcze raz przeżyć historię ludzkości, jeżeli chcemy doczekać swojej własnej przyszłości. Przeszłość mnie przeraża. Dlatego muszę ją zabić; to znaczy, dlatego właśnie musisz dla mnie zabić mojego ojca”.

— „Tak bardzo jesteś związany z przeszłością, dzieciaku?”

Skinął głową.

— „Uwolnij mnie od niej, Pająku”.

— „Co się stanie, jeśli tego nie zrobię?”

Wzruszył ramionami.

— „Będę musiał zabić was wszystkich — westchnął. — Na dnie morza jest tak cicho i spokojnie, Pająku — powiedział i dodał szeptem: — Zabij go!”

— „Gdzie on teraz jest?” — zapytałem.

— „Kołysząc się idzie ulicą, a jego głowę otacza chmara oświetlonych światłem księżyca komarów. Właśnie się pośliznął w kałuży wody stojącej w rynsztoku pod ścianą starego kościoła. Teraz zatrzymał się i pochylił, ciężko dysząc, przy porośniętym mchem murze…”

— „Już nie żyje — rzekłem i otworzyłem oczy. — Obluzowałem betonową płytę, tak aby mogła się ześliznąć…”

— „Pewnie się jeszcze kiedyś spotkamy. — Dziecko Śmierć uśmiechnął się i zanurzył w wodzie. — Być może kiedyś będę mógł coś dla ciebie zrobić, Pająku”.

— „Być może” — powiedziałem.

Zanurkował w srebrnej pianie, a ja wróciłem do baru. Właśnie piekli tam obiad — zakończył opowieść Pająk.

Po chwili odezwałem się:

— Musiałeś mieszkać w tym miasteczku dość długo.

— Żyłem tam na tyle długo, że wolałbym o tym nie pamiętać — odparł. — Jeżeli w ogóle można to nazwać życiem. — Usiadł przy ognisku i spojrzał wokoło. — Lobey i Zielonooki, wy będziecie pilnować stada pierwsi. Po trzech godzinach obudzicie Noża i Śmierdziela. Ja i Batt obejmiemy ostatnią wartę.

Podnieśliśmy się z Zielonookim, a inni przygotowywali się do snu. Mój Wierzchowiec drzemał. W górze świecił księżyc. Widmowe światła przesuwały się po garbatych grzbietach smoków. Z obolałymi nogami i zdrętwiałymi ramionami wdrapałem się na Mojego Wierzchowca i razem z Zielonookim zaczęliśmy okrążać stado. Bicz trzymałem przy nodze.

— No co, jak tam smoki? — rzuciłem, nie oczekując odpowiedzi. Ale Zielonooki pogłaskał się brudną ręką po brzuchu. — Głodny, co? Myślę, że są tu wszystkie w komplecie. — Wskazałem na stado i przyjrzałem się temu szczupłemu, umorusanemu młodzieńcowi kołyszącemu się na pokrytym łuskami grzbiecie smoka. — Skąd jesteście? — zapytałem.

Rzucił mi szybki uśmiech.

Urodziła mnie samotna matka, Nie mam ojca ni siostry, ni brata.

Spojrzałem na niego zaskoczony.

Czekając na mnie, roni łzy Ma matka w Branning-at-sea.

— Jesteś z Branning-at-sea? — spytałem.

Kiwnął głową.

— Więc wracasz do domu.

Ponownie skinął głową.

W milczeniu jechaliśmy dalej, aż wreszcie zacząłem coś grać zmęczonymi palcami. Zielonooki zaśpiewał jeszcze kilka piosenek. Nasze smoki poruszały się lekkim truchtem po zalanych księżycowym światłem wydmach.

Dowiedziałem się, że jego matka była znaczącą postacią w Branning-at-sea, związaną z wieloma ważnymi przywódcami politycznymi. Zielonooki został wysłany z Pająkiem, aby przez rok poganiać smoki. Ten rok wędrówki miał być czymś w rodzaju rytualnej podróży. Teraz, po jej zakończeniu, wracał do matki. Nie rozumiałem jednak jeszcze tak wielu rzeczy w tym szczupłym chłopcu o bujnych włosach, umiejącym tak zręcznie obchodzić się ze stadem.

— Ja? — odezwałem się w odpowiedzi na pytanie zadane przez jego oko błyszczące w blasku zachodzącego księżyca. — Nie będę miał czasu na te wszystkie wspaniałości w Branning-at-sea, o których mi opowiedziałeś. Chętnie zobaczyłbym je, choćby w przelocie. Ale mam parę rzeczy do zrobienia.

Milczące pytanie.

— Idę do Dziecka Śmierci, aby odzyskać Frizę i powstrzymać to coś, co zabija innych. Najprawdopodobniej będę musiał powstrzymać właśnie Dziecko Śmierć.

Skinął głową.

— Przecież nie wiesz, kim jest Friza. Czemu więc potakujesz?

Zadarł głowę do góry, a potem spojrzał na stado.

Jestem inny, choć niemowa, W pieśni słyszysz moje słowa.

Tym razem ja kiwnąłem głową. Pomyślałem o Dziecku Śmierci.

— Nienawidzę go — powiedziałem. — Muszę się nauczyć nienawidzić go tak bardzo, aby móc go znaleźć i zabić.

Nie ma śmierci, jest tylko miłość.