Выбрать главу

— Czy mógłbyś powtórzyć? — poprosiłem.

Nie powtórzył. Co sprawiło, że zastanowiłem się głębiej nad znaczeniem tej frazy. Zielonooki, utrudzony, patrzył z powagą. Na horyzoncie tłusty księżyc chował się za chmurami. Cienie rzucane przez strzechę włosów towarzysza wydłużyły się i zakryły mu prawie całą twarz. Zamrugał i zawrócił. Zakończyliśmy objazd stada, zagoniwszy dwa próbujące oddalić się smoki. Księżyc, który raz jeszcze ukazał się w całej okazałości, błyszczał na niebie jak wypolerowana tarcza. Obudziliśmy Noża i Śmierdziela, którzy wstali i ruszyli w kierunku swych smoków.

Węgle jeszcze się żarzyły. Zielonooki przyklęknął, aby popatrzeć na wzór, w jaki ułożyły się one wśród popiołów, i na moment odblask żaru oświetlił jego jednooką twarz. A potem wyciągnął się przy ognisku.

Spałem dobrze, ale obudził mnie ruch przed świtem. Księżyc już zaszedł, a piasek oświetlało tylko światło gwiazd. Węgle były już zimne. Jeden ze smoków zasyczał. Dwa zajęczały. Cisza. Nóż i Śmierdziel wracali. Pająk i Batt wstawali.

Odwróciłem się na drugi bok. Ponownie obudziłem się, gdy pojedyncza smuga błękitu oświetlała wydmy na wschodzie. Smok Batta zbliżył się do wygasłego ogniska. Wkrótce nadjechał też Pająk. Uniosłem się na łokciach.

— Obudziłem cię? — zapytał Pająk.

— Co? — wymamrotałem półprzytomnie.

— Znów nuciłem sobie w myślach Kodalye’go.

— Aha. — Słyszałem melodię płynącą wśród chłodnych piasków. — Nie, nie obudziłeś mnie. Nie spałem już od jakiegoś czasu. — Podniosłem się. Pająk i Batt zamierzali rozpocząć kolejną rundę wokół stada. — Zaczekaj chwilę! — zawołałem do Pająka. — Pojadę z tobą. Chcę cię o coś zapytać.

Nie zaczekał, ale ja szybko wskoczyłem na smoka i dogoniłem go. Zaśmiał się cicho, gdy zrównałem się z nim.

— Jeszcze kilka dni, a nie będziesz już taki skory, aby rezygnować z ostatnich minut snu — powiedział.

— Jestem zbyt obolały, aby spać — odrzekłem. Jazda nieco rozluźniła moje zesztywniałe od chłodu członki.

— O co chciałeś mnie spytać? — odezwał się Pająk.

— O Dziecko Śmierć.

— A konkretnie?

— Mówiłeś, że znasz go. Gdzie mogę go znaleźć?

Pająk milczał. Mój Wierzchowiec pośliznął się, ale zaraz odzyskał równowagę.

— Nawet gdybym mógł ci to powiedzieć, nawet gdyby mogło ci to pomóc, czemu miałbym to zrobić? — rzekł wreszcie Pająk. — Dziecko Śmierć może się ciebie pozbyć o tak — uderzył biczem w piasek. — Poza tym myślę, że on nie byłby zadowolony, gdybym opowiadał, gdzie można go znaleźć, ludziom, którzy chcą go zabić.

— Nie sądzę, by robiło mu to jakąkolwiek różnicę, jeśli tylko jest tak potężny, jak mówisz — powiedziałem i pogładziłem kciukiem ustnik maczety.

Pająk wzruszył kilkoma ze swych ramion.

— Możliwe. Ale, jak już mówiłem, Dziecko Śmierć jest moim przyjacielem.

— Ma cię w garści, co? — powiedziałem, usiłując być dowcipnym.

— Tak jakby — odparł Pająk.

Zdzieliłem pejczem smoka, który, zdaje się, chciał się oddalić. Jaszczur ziewnął, potrząsnął grzebieniem i znów się położył.

— W pewnym sensie on ma w garści również mnie — odezwałem się. — Powiedział, że będę go próbował znaleźć, dopóki nie dowiem się o nim dostatecznie dużo. Potem będę przed nim uciekał.

— Igra z tobą — powiedział Pająk, uśmiechając się drwiąco.

— Tak naprawdę to on ma nas wszystkich w garści — stwierdziłem.

— Tak jakby — powtórzył Pająk.

Zmarszczyłem brwi.

— „Tak jakby” to znaczy, że nie całkiem. Co masz na myśli?

— Widzisz — rzekł Pająk, nie patrząc na mnie — istnieją tacy, których Dziecko Śmierć nie może tknąć; kimś takim był jego ojciec. Właśnie dlatego prosił mnie, abym to ja go zabił.

— Znasz jeszcze kogoś takiego?

— Tak. Zielonooki i jego matka.

— Zielonooki? — Powtórzyłem to imię, zadając jednocześnie pytanie, którego Pająk być może nie dosłyszał. Albo nie chciał usłyszeć. Zadałem więc następne: — Dlaczego Zielonooki musiał opuścić Branning-at-sea? Tłumaczył mi to w nocy, ale niezupełnie zrozumiałem.

— On nie ma ojca — powiedział Pająk. Wyglądało na to, że był bardziej skłonny do rozmowy na ten temat.

— Czy nie można było przeprowadzić testu na ojcostwo? Wędrowni znachorzy często to robią w mojej wiosce.

— Nie powiedziałem, że nie wiadomo, kto jest jego ojcem. On w ogóle nie ma ojca.

Zmarszczyłem brwi.

— Jak tam z twoimi genami? — zapytał Pająk.

— Mogę narysować ci wykres cech dominujących — odparłem.

Większość mieszkańców tego świata, nawet w najmniejszych wioskach, znała zestaw swych genów, nawet jeśli nie umieli dodawać — ludzki system chromosomowy był tak niesprawny w obliczu wysokiego poziomu promieniowania, że genetyka była wiedzą niezbędną do przeżycia. Często dziwiłem się, dlaczego nie wynaleźliśmy jakiejś skuteczniejszej i bardziej odpowiedniej dla nas metody rozmnażania. Nie wykazaliśmy seksualnej inwencji. Byliśmy po prostu zbyt leniwi.

— Mów dalej — poprosiłem.

— Zielonooki nie miał ojca — powtórzył Pająk.

— Dzieworództwo? — zapytałem. — To niemożliwe. Chromosom różnicujący płeć znajduje się tylko u samców. Samice i obojnaki mają zestaw chromosomów, który pozwala reprodukować tylko inne samice. Zielonooki musiałby więc być bezpłodną haploidalną dziewczyną. A on z pewnością dziewczyną nie jest. — Zastanowiłem się przez chwilę. — Oczywiście, gdyby był ptakiem, to co innego. Tam chromosom różnicujący płeć znajduje się u samic. — Spojrzałem na stado. — Tak samo jest u gadów.

— Ale on nie jest ani ptakiem, ani gadem — rzekł Pająk.

Zgodziłem się.

— To zdumiewające — powiedziałem, patrząc w stronę ogniska, gdzie spał tajemniczy młodzieniec.

Pająk przytaknął.

— Kiedy się urodził, z różnych stron przybyli mędrcy, aby go zbadać. Jest haploidalny. Ale jest płodny i bez wątpienia jest samcem, chociaż twarde życie przytępiło jego temperament.

— To niedobrze. Pająk przytaknął.

— Gdyby wziął aktywny udział w orgiach, które odbywają się podczas przesilenia dnia z nocą, lub wykonał jakiś pojednawczy gest podczas jesiennych uroczystości dożynkowych, mógłby uniknąć wielu kłopotów.

Uniosłem brew.

— Któż to wie, czy nie brał udziału w orgiach. Przecież odbywają się one w Branning podczas nowiu, czyż nie tak?

Pająk roześmiał się.

— Tak. Ale w Branning-at-sea orgie stały się tylko formalnym rytuałem. Tak naprawdę załatwia się to za pomocą sztucznego zapłodnienia. Prezentacji nasienia, a zwłaszcza nasienia mężczyzn pochodzących z ważnych rodów, nadaje się spory rozgłos.

— Jak można takie sprawy załatwiać tak formalnie i bezosobowo?

— Masz rację. Ale najważniejsze, że system ten jest skuteczny. Kiedy miasto ma ponad milion mieszkańców, nie można po prostu wyłączyć świateł i pozwolić, aby wszyscy szaleli na ulicach, tak jak wy to robicie w małej wiosce. Tak się to odbywało w przeszłości, gdy Branning-at-sea było znacznie mniejsze, ale nawet wtedy rezultaty były…

— Milion mieszkańców? — przerwałem mu. — Tyle liczy Branning-at-sea?

— Według ostatniego spisu ludności: trzy miliony sześćset pięćdziesiąt tysięcy.

Gwizdnąłem.

— To bardzo dużo.

— To więcej, niż możesz sobie wyobrazić.

Spojrzałem na stado smoków; było ich tylko nieco ponad dwieście.