Выбрать главу

Ale to się już skończyło.

Z powodu Frizy.

„Friza” czy „La Friza” — to było zawsze przedmiotem debat starszyzny i głównych znachorów, którzy weryfikowali tytuły. Wyglądała normalnie: szczupła, o brązowej cerze, pełnych ustach, szerokim nosie i oczach koloru mosiądzu. Przypuszczam, że mogła się urodzić z sześcioma palcami u jednej z rąk, ale ponieważ ten dodatkowy palec był niesprawny, jakiś wędrowny znachor go amputował. Jej włosy były czarne i sprężyste, przewiązywała je znalezioną czerwoną wstążką, chociaż strzygła się krótko. Tego dnia włożyła bransolety i mnóstwo sznurów miedzianych paciorków. Była piękna.

I niema. Kiedy była dzieckiem, trzymano ją w klatce razem z innymi niefunkcjonalnymi, ponieważ się nie poruszała. Nie przysługiwało jej „La”. Pewnego dnia dozorca odkrył, że jest tak żywa jak cień wiewiórki. Nie poruszała się dotąd, bo po prostu nie chciała, ale już od urodzenia wiedziała, jak to robić. Zabrano ją z klatki i otrzymała swoje „La”. Lecz gdy miała osiem lat, kiedy stało się oczywiste, że ta piękna sierota jest niema, straciła „La”. Teraz jednak nie mogli jej tak po prostu z powrotem zamknąć. Była funkcjonalna, plotła koszyki, uprawiała ziemię i świetnie polowała za pomocą lassa. To właśnie wtedy zaczęły się owe debaty.

Lo Hawk zaczynał:

— Za moich czasów „La” i „Lo” były zarezerwowane dla całkowicie normalnych. Staliśmy się bardzo tolerancyjni, nadając te tytuły symbolizujące czystość każdemu funkcjonalnemu, który miał nieszczęście urodzić się w tych ciężkich czasach.

La Dire odpowiadała na to:

— Czasy się zmieniają i od trzydziestu lat stało się już niepisanym prawem, że „La” i „Lo” przysługuje każdej funkcjonalnej istocie urodzonej w naszym nowym domu. Kwestią jest tylko, jak daleko rozciągnąć definicję funkcjonalności. Czy zdolność do komunikacji werbalnej jest warunkiem sine qua non? Ona jest inteligentna, uczy się szybko i sumiennie. Jestem za „La Friza”.

Podczas gdy dyskutowano jej status socjalny, dziewczynka siadywała przy ognisku i bawiła się białymi kamykami.

— Początek końca, początek końca — mruczał Lo Hawk. — Musimy coś zachować.

— Koniec początku — żachnęła się La Dire. — Wszystko musi się zmienić.

Ich stanowiska były niezmienne, odkąd pamiętam.

Kiedyś, zanim się urodziłem, jak opowiadają, Lo Hawkowi znudziło się życie w wiosce. Plotki głosiły, że pojechał na jeden z księżyców Jowisza, by wydobywać jakiś metal, którego błękitne żyły niczym robaki przenikały tamtejsze skały. Mówiono, że potem odleciał stamtąd. Od tego czasu datuje się spokojny spór, który połączył ich mocniej niż miłość.

— …zachować — Lo Hawk.

— …zmienić — La Dire.

Zazwyczaj Lo Hawk dawał za wygraną, ponieważ La Dire była kobietą oczytaną, o dużej kulturze i rozsądku; Lo Hawk był w młodości świetnym myśliwym i świetnym wojownikiem, jeśli zaszła potrzeba. Był jednak na tyle mądry, że rozumiał, iż teraz takiej potrzeby już nie ma. Tym razem jednak Lo Hawk nie dawał za wygraną.

— Porozumiewanie się jest ważne, jeśli kiedykolwiek mamy stać się ludźmi. Zamiast niemego dziecka wolałbym już raczej jakiegoś psa o krótkim pysku, który zszedłby ze wzgórz i był w stanie opanować czterdzieści czy pięćdziesiąt naszych słów, aby wyrazić swe pragnienia. Ach, te bitwy, które widziała moja młodość! Gdy walczyliśmy z gigantycznymi pająkami czy gdy fala grzybów wypełzła z dżungli albo gdy za pomocą wapna i soli zniszczyliśmy dwudziestometrowe ślimaki, które wylazły z ziemi; wszystkie te bitwy wygraliśmy, ponieważ mogliśmy do siebie mówić, wykrzykiwać polecenia, ostrzegać się wrzaskiem, czy też szeptem układać plany w mroku jaskiń. Tak, prędzej bym dał „La” lub „Lo” mówiącemu psu!

Ktoś skomentował złośliwie:

— Skoro tak, to równie dobrze mógłbyś dać jej „Le”!

Niektórzy parsknęli śmiechem. Ale starsi są bardzo dobrzy w ignorowaniu tego rodzaju oznak braku szacunku. Wiadomo, że każdy ignoruje „Le”. Tak czy inaczej sporu nie rozstrzygnięto. O zachodzie księżyca ludzie zaczęli się rozchodzić i ktoś zaproponował zakończenie obrad. Zebrani podnosili się, stękając i z chrzęstem rozprostowując zmartwiałe kończyny, Friza, ciemna i piękna, wciąż bawiła się kamykami.

Jak pamiętacie, dziewczynka nie poruszała się jako niemowlę, a jednak wiedziała, jak to robić. Obserwując ją (podobnie jak ona miałem wtedy osiem lat), po raz pierwszy zacząłem się domyślać, dlaczego stale milczy: podniosła jeden z kamyków i rzuciła w faceta, który zrobił uwagę na temat „Le”. Już w wieku ośmiu lat była wrażliwa. Nie trafiła; tylko ja to widziałem. Widziałem także grymas, który wykrzywił jej twarz, wysiłek ramion i sposób, w jaki skurczała palce u nóg (siedziała po turecku), gdy rzucała kamyk. Obie pięści spoczywały zaciśnięte na kolanach. Nie użyła rąk czy stóp. Kamyk po prostu uniósł się z ziemi, śmignął w powietrzu, chybił celu i zaszeleścił, przelatując przez nisko zwieszone liście. Ale ja widziałem: ona go rzuciła.

Od tygodnia każdej nocy włóczyłem się po opustoszałych nabrzeżach. Pałace tłoczyły się po lewej, a migotliwe światełka rysowały sylwetkę portu w mroku ciepłej jesieni. Pisanie idzie mi dziwnie. Dzisiejszego wieczora, gdy powróciłem na wielką trapezoidalną Piazza, mgła dosięgła wierzchołków czerwonych masztów flagowych. Usiadłem u podstawy masztu najbliższego wieży i zacząłem robić notatki dotyczące trosk Lobeya. Później porzuciłem schyłkowy przepych Bazyliki i wędrowałem bocznymi uliczkami, aż zrobiło się dobrze po północy. W pewnej chwili zatrzymałem się na jednym z mostków, aby popatrzeć na wąski kanał biegnący pomiędzy wysokimi ścianami i na zwieszające się nad nim nocne latarnie oraz sznury bielizny. Nagły wrzask gwałtownie wyrwał mnie z zadumy: pół tuzina przeraźliwie miauczących kotów przemknęło obok moich nóg i pognało za brązowym szczurem. Ciarki przeszły mi po plecach. Znowu spojrzałem na wodę: sześć kwiatów — róż — wypłynęło spod mostu, torując sobie drogę przez warstwę ropy. Obserwowałem je, dopóki nie zabrała ich klaszcząca o fundamenty fala, wywołana przez motorówkę przepływającą pobliskim większym kanałem. Powędrowałem ku Canale Grandę, przechodząc przez kilka wąskich mostków; tam złapałem vaporetto do Ferovii. Gdy przepływaliśmy pod ciemnym drewnianym łukiem Ponti Academia, zrobiło się wietrznie. Próbowałem w myślach połączyć kwiaty i rozwścieczone zwierzęta z przygodami Lobeya. Czułem, że każdy z tych elementów można by wykorzystać w mojej opowieści, ale jeszcze nie wiedziałem jak. Orion migotał na wodzie. Światła nabrzeża zadrżały w kanale, gdy przepływaliśmy pod ociekającymi wodą kamieniami Rialto.

Dziennik pisarza, Wenecja, październik 1965

W kilku słowach opowiem, jak w pierwszych latach życia Maldoror był prawy i szczęśliwy. A później odkrył, że urodził się człowiekiem złym. Cóż za fatalne zrządzenie losu!

Isidore Ducasse (hrabia de Lautreamont), Pieśni Maldorora

Po tym prologu opowiem wam, dlaczego Easy, Mały Jon i ja nie pasiemy już kóz.

Friza, smagła i tajemnicza, zaczęła chodzić za nami jak cień. Biegała i skakała z Małym Jonem, w podwójnym tańcu w takt jego piosenki, siłowała się na niby z Easym i spacerowała, trzymając mnie za rękę, po porośniętych jeżynami łąkach. Nie mówi się „La” czy „Lo” do kogoś, z kim pasie się kozy, zaśmiewa się do łez albo z kim się kocha. Wszystko to robiłem z Frizą. Mogła godzinami siedzieć, patrząc na mnie, nieruchoma jak głaz, nie bacząc na liście drżące przy jej twarzy. Albo przedzierać się do mnie przez głazowiska pełne odłamów skalnych, zwinna i pełna gracji. A gdy trzymałem ją w ramionach — śmiała się, to był jedyny dźwięk, jaki wydawała i bardzo go lubiła.