Выбрать главу

Wniosła w moje życie wiele piękna. I oddalała od nas wszelkie niebezpieczeństwa. Myślę, że robiła to w ten sam sposób, jak rzuciła tamten kamyk. Pewnego dnia stwierdziłem, że złe i groźne sytuacje po prostu się nam nie zdarzają. Żadnych lwów, żadnych nietoperzy-kondorów. Kozy trzymają się razem, koźlęta się nie gubią i nie zbliżają do przepaści.

— Mały Jonie, nie musisz wychodzić dziś rano.

— Słuchaj, Lobey, jeśli myślisz…

— Daj spokój, zostań w domu.

Tak więc Easy, Friza i ja wyprowadziliśmy kozy.

Piękne rzeczy są jak stado białoskrzydłych jastrzębi, które usiadły na łące. Lub jak samica świstaka przynosząca swe małe, aby je nam pokazać.

— Easy, tu nie ma dostatecznie dużo pracy dla nas wszystkich. Czemu nie znajdziesz sobie czego innego do roboty?

— Ale ja lubię tu przychodzić, Lobey.

— Friza i ja damy sobie radę ze stadem.

— Ale ja nie…

— Spływaj, Easy.

Coś tam jeszcze odpowiedział, na co ja podniosłem kamień i zważyłem go w dłoni. Skonfundowany, oddalił się wreszcie, powłócząc nogami. Tak potraktować Easy’ego!

Friza i ja mieliśmy więc całą łąkę i stado tylko dla siebie. Było dobrze i pięknie. I było mnóstwo nie zapamiętanych kwiatów na stokach, po których biegaliśmy. Jeśli były tam jakieś jadowite węże — to umykały w popłochu, nie usiłując nawet się skryć. I, ach, jak ja wtedy grałem!

Coś ją zabiło.

Ukryła się w zagajniku leniwych wierzb, których gałęzie zwieszają się jeszcze niżej niż gałęzie wierzb płaczących. Szukałem jej, nawołując i śmiejąc się, gdy nagle krzyknęła rozpaczliwie. To był jedyny dźwięk, oprócz śmiechu, jaki kiedykolwiek słyszałem z jej ust. Kozy zaczęły beczeć.

Znalazłem ją pod drzewem; leżała z twarzą zwróconą ku ziemi.

Przeraźliwe beczenie kóz wypełniało łąkę. Milczałem zdumiony i oszołomiony własną rozpaczą.

Zaniosłem ją do wioski. Pamiętam wyraz twarzy La Dire, kiedy przeszedłem przez wioskowy plac z bezwładnym ciałem w ramionach.

— Lobey, co się… jak ona… o nie, Lobey, nie!

Tak więc Easy i Mały Jon z powrotem przejęli stado, a ja od tego czasu zwykłem siadywać u wejścia do jaskini, gdzie ostrzę maczetę, obgryzam paznokcie, śpię i rozmyślam, samotny na płaskiej skale. Tu właśnie rozpoczęła się nasza opowieść.

Pewnego dnia przyszedł do mnie Easy.

— Hej, Lobey, pomóż nam przy kozach. Lwy wróciły. Nie jest ich wiele, ale mógłbyś się przydać. — Przykucnął, górując nade mną swym potężnym ciałem, i pokręcił głową. — Biedny Lobey — powiedział i pogłaskał mnie owłosionymi palcami po szyi. — Potrzebujemy cię. Ty potrzebujesz nas. Pomożesz nam poszukać dwu zbłąkanych koźląt?

— Odejdź.

— Biedny Lobey — powtórzył. Ale odszedł.

Później przyszedł Mały Jon. Stał w pobliżu przez minutę, myśląc, co by tu powiedzieć. Ale kiedy już coś wymyślił, musiał pójść za krzak; zawstydziło go to i już nie wrócił.

Przyszedł także Lo Hawk.

— Chodź zapolować, Lo Lobey. Widziano byka o kilometr stąd na południe. Mówią, że miał rogi długie jak twoje ramię.

— Dziś czuję się raczej niefunkcjonalny — odparłem.

Oddalił się chrząkając. Na temat tych rzeczy nie należy żartować z Lo Hawkiem. Ale ja po prostu nie byłem w stanie zważać na jego archaiczne maniery.

Jednak gdy przyszła La Dire, było inaczej. Jak już mówiłem, jest ona bardzo rozsądna i mądra. Przyniosła książkę, usiadła na mojej skale i ignorowała mnie przez godzinę. Aż się wściekłem.

— Co tu robisz? — zapytałem wreszcie.

— Prawdopodobnie to samo co ty.

— Czyli co?

Spojrzała na mnie surowo.

— Czemu mi nie powiesz?

— Ostrzę maczetę.

— A ja ostrzę swój umysł — powiedziała. — Jest coś, co musi być zrobione, a będzie to wymagało zarówno bystrości umysłu, jak i ostrej maczety.

— Hę?

— Czy w ten nieartykułowany sposób chciałeś zapytać, co miałam na myśli?

— Hę? — powtórzyłem — Taaa. Co miałaś na myśli?

— Trzeba zabić to coś, co zabiło Frizę. — Zamknęła książkę. — Pomożesz?

Pochyliłem się, zaciskając w pięści stopy i dłonie, otwarłem usta i postać La Dire rozpłynęła się we łzach, które wypełniły mi oczy. Płakałem. Po tym wszystkim co przeszedłem, byłem zdumiony, że jeszcze jestem do tego zdolny. Oparłem czoło o skałę i ryczałem.

— Lo Lobey — powiedziała w podobny sposób jak Lo Hawk, ale inaczej. Potem pogładziła moje włosy, jak Easy. Tylko inaczej. Kiedy odzyskałem kontrolę nad sobą, czułem jednocześnie jej współczucie i zakłopotanie. Podobnie jak czułem to u Małego Jona, a jednak było to coś innego.

Leżałem zwinięty w kłębek i łkałem. La Dire głaskała mnie po ramieniu i nieforemnym biodrze, starając się ukoić mnie swą łagodnością i słowami:

— Pomówmy o mitologii, Lobey. Albo po prostu posłuchaj. Mieliśmy trochę czasu, aby zrozumieć racjonalne zasady, którymi rządzi się ten świat Nie mniejszy problem stanowią rzeczy irracjonalne. Pamiętasz legendę o Beatlesach? Pamiętasz, jak Beatles Ringo zostawił swą ukochaną Maureen, mimo iż traktowała go bardzo czule? On był tym Beatlesem, który nie śpiewał, wiemy to z najwcześniejszych wersji tej legendy. Po nocy po ciężkim dniu on i reszta Beatlesów zostali rozdzieleni przez tłum wrzeszczących dziewcząt, by w końcu powrócić z wielkim rock and roiłem, połączeni już na zawsze.

Położyłem głowę na kolanach La Dire. Mówiła dalej:

— Ten mit jest wersją znacznie starszej historii, która nie jest zbyt dobrze znana. W tamtych odległych czasach nie było żadnych 45-ek i 33-ek. Jest tylko kilka wersji pisanych. Niestety, dzisiejsza młodzież raptownie traci zainteresowanie nauką czytania. W tej starszej historii Ringo zwany był Orfeuszem. Jego też uwielbiały rozwrzeszczane dziewczęta. Ale szczegóły mówią co innego. Stracił swą ukochaną — w tej wersji: Eurydykę — która poszła prosto do wielkiego rock and rolla. Orfeusz musiał również tam pójść, aby ją wydostać. Udał się tam śpiewając, bowiem w tej wersji, odmiennie niż w opowieści o Beatlesach, był on największym śpiewakiem. W legendach różne rzeczy przekształcają się w swe przeciwieństwa, w miarę jak jedne wersje mitów zastępują inne.

— Jak on mógł pójść do wielkiego rock and rolla? Przecież stamtąd się nie wraca.

— Zrobił to.

— Czy wyprowadził ją stamtąd?

— Nie.

Spuściłem wzrok ze starej twarzy La Dire i odwróciłem głowę, ciągle spoczywającą na jej kolanach.

— Więc kłamał. Na pewno tam nie poszedł. Prawdopodobnie zniknął w lesie na kilka dni i wymyślił jakąś historyjkę, gdy wrócił.

— Być może — odparła La Dire.

Znów na nią spojrzałem.

— Chciał, żeby wróciła — powiedziałem. — Wiem, że tego chciał. Jeśli więc znalazł się tam i jeśli byłaby choćby najmniejsza szansa wydostania jej, nie wróciłby bez niej. Dlatego wiem, że kłamał. To znaczy, kłamał jeśli chodzi o wyprawę do wielkiego rock and rolla.