Выбрать главу

Gdy się leży zupełnie odprężonym, z zamkniętymi oczyma, powieki mimowolnie otwierają się. Kiedy w końcu się odprężyłem, moje oczy wypełniło mleczne światło docierające z dołu.

Światło?

Zamrugałem.

Szara poświata za kratami miała taki odcień, jaki uzyskuje docierające z daleka wielokrotnie odbite światło słoneczne. Byłem co najmniej o dwa poziomy poniżej powierzchni gruntu. Leżałem obok wylotu następnego kanału, podobnego do tego, którym tu dotarłem.

Naraz gdzieś zaryczał byk, a echo wielokrotnie odbiło się od kamieni.

Uchwyciwszy się krat, stanąłem na nogi. Piekły mnie łokcie i podrapane ramiona, czułem też szarpiący ból w udzie. Spojrzałem na komorę znajdującą się poniżej.

Niegdyś jej podłoga leżała na poziomie zakratowanego kanału, w którym byłem, jednak zapadła się już bardzo dawno temu. Obecnie sala miała podwójną wysokość, a kanał znajdował się co najmniej pięć metrów ponad poziomem jej dna.

Pomieszczenie, o średnicy jakichś siedemdziesięciu czy osiemdziesięciu metrów, miało okrągły kształt. Ściany zbudowane z ciosanego kamienia i nagiej skały oświetlała szara poświata, w której blasku widoczne były liczne wejścia wiodące do ciemnych tuneli.

Na środku sali stała maszyna.

Przyglądałem się jej, gdy nagle zaczęła mądrze mruczeć do siebie. Zabłysły ułożone w kilka rzędów światełka, tworząc jakiś wzór; potem na chwilę zgasły i znów się zapaliły w innej konfiguracji. To był komputer z dawnych czasów (z czasów, kiedy wy właśnie władaliście Ziemią — wy, widma i wspomnienia); kilka z nich ciągle jeszcze trajkocze i chichocze w Jaskini. Opowiadano mi o nich, ale ten był pierwszym, jaki ujrzałem na własne oczy.

Tym, co mnie obudziło…

(Czy ja spałem? Czy śniłem, zapamiętując pulsujący obraz, który przywarł do siatkówek mych oczu, Frizo?)

…był lament bestii.

Przygarbiony, ze spuszczoną głową, z najeżoną na barkach sierścią pokrytą lśniącymi niczym brylanty kroplami wody kapiącej ze stropu, byk wtoczył się do sali, podpierając się zgiętą w kułak ręką. Drugą, tę, którą dwukrotnie zraniłem, tulił do brzucha. Utykał.

Mrużąc oczy, rozejrzał się po sali i znów zaczął zawodzić, jednak żałość w jego głosie wkrótce ustąpiła miejsca wściekłości. Zamilkł nagle, wciągnął powietrze, powiódł wzrokiem dookoła i wykrył, że tu jestem.

A ja bardzo nie chciałem tu być.

Przykucnąwszy za kratami, rozglądałem się na wszystkie strony, ale nie dostrzegłem żadnego wyjścia z pułapki.

No cóż, pozostało mi tylko wykonać polecenie Lo Hawka.

Myśliwy może być istotą żałosną.

Byk ponownie obrócił głowę, węsząc za mną. Ciągle trzymał zranioną rękę wysoko, przyciśniętą do ciała.

(Myśliwy nie był specjalnie napalony).

Komputer zagwizdał kilka taktów pewnej starej melodii: kawałek refrenu z Carmen. Byk spojrzał zdziwiony na maszynę.

Jak miałem go upolować?

Ściągnąłem z ramienia kuszę i wycelowałem, opierając ją o kraty. Jedyną szansą było trafienie byka w oko. Ale teraz nie patrzył we właściwą stronę.

Opuściłem kuszę i sięgnąłem po maczetę. Podniosłem ją do ust i zadąłem w ustnik. Krew zabulgotała w dziurkach, wreszcie dźwięk przedarł się na zewnątrz i zawirował w powietrzu.

Byk uniósł głowę i spojrzał na mnie.

Podniosłem kuszę, wycelowałem i nacisnąłem spust…

Rycząc z wściekłości i potrząsając rogami, bestia rzuciła się gwałtownie do przodu, a jej sylwetka nagle urosła w mych oczach. Upadłem na plecy, przytłoczony rykiem, i zamknąłem oczy, aby nie oglądać potwornego widoku rozpryśniętego oka z tkwiącą w nim moją strzałą. Oszalały z bólu, potwór zacisnął pięść na kracie, która mnie chroniła.

Metal zazgrzytał o kamienie, które zatrzęsły się w posadach. Mimo że krata była znacznie większa od byka, wyrwał ją i cisnął o przeciwległą ścianę, zasypując salę deszczem odłamków skalnych.

Potem wyciągnął rękę, jego pięść zacisnęła się wokół mojego pasa i nóg i zostałem uniesiony przed ryczące oblicze (którego lewa, oślepiona strona zalana była krwią). Sala kołysała się pode mną, a ja, przechylając głowę na boki, usiłowałem wycelować kuszę. Jedna strzała uderzyła w kamień obok kopyta byka — o wiele za nisko. Druga wbiła się w bok bestii, bardzo blisko miejsca, w które trafił Lo Hawk. Czekając, aż nadleci kamienna ściana, by zmiażdżyć mi głowę, niezdarnie zdołałem załadować kolejną strzałę.

Bok pyska byka był zalany krwią. I nagle pojawiło się więcej krwi.

Strzała zniknęła w ślepej studni oczodołu wypełnionego limfą. Zobaczyłem, jak drugie oko bestii nagle się zamgliło, jakby ktoś nasypał w nie mielonej kredy.

Upuścił mnie.

Nie rzucił — po prostu upuścił. Uchwyciłem się włosów na nadgarstkach jego ręki. Wyśliznęły mi się i zjechałem po ogromnym przedramieniu do stawu łokciowego.

I wtedy ręka byka zaczęła bezwładnie opadać. Powoli zostałem obrócony do góry nogami. Potwór uderzył wierzchem dłoni o podłogę, a jego kopyta z klekotem waliły o kamienie.

Parsknął, a ja ponownie zacząłem ześlizgiwać się po przedramieniu, tym razem ku nadgarstkowi, przytrzymując się sierści rękami i stopami. Przeturlałem się przez płaszczyznę ogromnej dłoni i odskoczyłem na bok.

Ból w udzie zaczął pulsować.

Zrobiłem krok w tył i to było wszystko, na co mnie było stać.

Byk, paraliżując mnie wzrokiem, potrząsał głową, bryzgając wkoło krwawymi wybroczynami z oczodołu. Był wspaniały. I ciągle był silny, choć umierał. I był ogromny. Niezdolny do ruchu, z zesztywniałym językiem w ustach, patrzyłem na byka zafascynowany, jednocześnie nienawidząc go i podziwiając.

Był ogromny i piękny i ciągle stał tam, wyzywający w obliczu swej śmierci, drwiąc z mych ran i z mego strachu.

Bądź przeklęta bestio, która jesteś większa niż…

Najpierw zgięło się ogromne ramię, potem tylna noga i byk z trzaskiem runął na kamienną podłogę.

Z jego nozdrzy wydobywały się wściekłe, głuche pomruki, ale stopniowo coraz cichsze i łagodniejsze. Żebra unosiły się i opadały, żłobiąc bruzdami bok potwora. Podniosłem kuszę i utykając zbliżyłem się do zalanego krwawymi łzami pyska. Wycelowałem i ostatnia strzała, w ślad za dwiema poprzednimi, wbiła się w mózg byka.

Ogromne ręce poderwały się na wysokość metra i opadły (bum! bum!), rozluźnione już ostatecznie.

Teraz, kiedy byk nie poruszał się już, usiadłem u podstawy komputera i oparłem się o metalową obudowę. Coś w środku cykało.

Byłem ranny. Strasznie.

Oddychanie nie sprawiało już przyjemności. I na dodatek w trakcie walki ugryzłem się w wewnętrzną stronę policzka, co zawsze doprowadza mnie do wściekłości.

Zamknąłem oczy.

— To było bardzo efektowne — powiedział ktoś blisko mojego prawego ucha. — Bardzo chciałabym zobaczyć cię z muletą. Ole! Ole! Najpierw veronica, potem paso dobie!

Otworzyłem oczy.

— Co nie znaczy, że nie doceniam twoich nieco mniej mistrzowskich umiejętności.

Odwróciłem głowę. Mały głośnik przy moim lewym uchu. Komputer ciągnął dalej uspokajająco:

— Jesteś jeszcze tak mało doświadczony. Wszyscy tacy jesteście. Młodzi, ale tres charmant. No dobrze, pokonałeś tę przeszkodę. Czy jest coś, o co chciałbyś mnie zapytać?

— Tak — powiedziałem i po kilku oddechach zapytałem: — Jak mogę się stąd wydostać?

Było przecież całe mnóstwo tuneli kończących się w tej sali, całe mnóstwo możliwych wyborów.