Выбрать главу

Robak wolno płynął na transporterze, a ja zdążyłem mu się w tym czasie przyjrzeć.

Zabita istota najbardziej przypominała ogromną metrowej długości gąsienicę, pokrytą szarą sierścią i wyposażoną w setki małych nóżek. Niektóre z nich jeszcze się poruszały. Głowę gąsienica maiła stosunkowo dużą, oczy miała wypukłe jak ważka… Przyglądałbym się jej ze wstrętem dalej, ale gumowy kurtyna rozsunęła się ponownie, i znowu pojawiło się od razu kilka takich stworzeń, tym razem już martwych.

Gdy tylko gąsienica dojechała do końca transportera, Irka powiedziała:

— Łap! Timka — za głowę, Gruby — za ogon, razem!

Sama popchnęła szeroki płaski wózek na małych kołach tak, żeby znalazł się przy końcu transportera. I wtedy, częściowo po wpływem własnego ciężaru, częściowo przy naszej z Grubym pomocy, ciało gąsienicy jak wór zwaliło się na wózek.

Ponieważ do końca transportera już podjechało kilka jednocześnie, zwalonych na siebie ciał, to do pomocy musieli przystąpić również inny członkowie brygady Irki. Gąsienice były strasznie ciężkie, miały co najmniej po piętnaście kilo. Po pół godzinie miałem dosyć.

Do naszych obowiązków należało ładowanie zabitych gąsienic na wózki i wywożenie ich do bocznej sali, gdzie przy szerokich ocynkowanych stołach z odpływami prowadzącymi do emaliowanych wanien pod spodem, stali podobni do nas włóczędzy, którzy wciągali gąsienice na stoły i patroszyli je.

Jeśli któraś z gąsienic wykazywała jeszcze oznaki życia, mężczyźni na początku transportera mieli ją dobić. Prawie zawsze im się to udawało, ale jedna, którą już chwyciłem, żeby zwalić na wózek, otworzyła oczy ważki, otworzyła pysk i ukazała ostre, długie niczym u drapieżnej ryby, zęby. Wystraszyłem się i odskoczyłem na bok — a nuż jest jadowita? Słysząc mój krzyk podskoczył mężczyzna z lagą i dobił ją.

Biegaliśmy więc tak, przekładali, ładowali, odwozili gąsienice przez dwie godziny czy trzy, dokładnie nie wiem. Wiem tylko, że najpierw zmęczyłem się śmiertelnie, ręce omdlewały mi, i przez cały czas nudziło mnie z powodu zapachu krwi gąsienic — wyciekało jej z nich mnóstwo. Ale potem stopniowo wszedłem w otępiający rytm pracy i nawet nauczyłem się odpoczywać — przecież transporter często psuł się, a i gąsienice podawane były w nierównym tempie.

Raz transporter zepsuł się i po serii wrzasków i przekleństw przyszedł człowiek z walizeczką — wydobył z niej narzędzia i zaczął naprawiać transporter. Mogliśmy odpocząć.

— Lepiej już umrzeć niż tak pracować — powiedziałem opierając się plecami o transporter.

Irka wyjęła z gęstwiny włosów papierosa, Gruby pstryknął zapałką i powiedział:

— Dasz sztacha?

— Palicie? — zdziwiłem się.

— Nie, pijemy — powiedziała Irka. — Masz jeszcze jakieś pytania?

— Po co to wszystko robimy? — zapytałem.

— Przecież to pełzaczi!

— Oczywiście, pełzaczi — zawtórował gruby, nie odrywają wzroku od papierosa. — A ty, Irka, częściej się zaciągaj, żeby nie palił się nadaremno.

— Skąd one się tu wzięły?

— Sponsorzy ze sobą przywieźli, rozmnażają z ikry, karmią, a potem, kiedy nabiorą masy, zabijają.

— Sponsorzy nie jedzą mięsa!

— Och, ty sierotko! — uśmiechnęła się Irka.

— Sponsorzy są wegetarianami.

— Sponsorzy jedzą prust. Jedzą czy nie?

— Ale to są herbatniki.

— Jak nie kijem to pałką — oświadczyła Irka. — Przecież te herbatniki robi się z pełzaczów. Nie poczęstowali cię nigdy?

W tym momencie zwymiotowałem, pobiegłem więc do kąta, a wszyscy się ze mnie śmiali. Pewnie że jadłem prust — takie okrągłe placuszki. Mogą być słodkie, mogą — słone.

Jeszcze nie doszedłem do siebie, jak pojawiła się Madamaszka w swojej włochatej sukni. Była zaniepokojona z powodu awarii transportera.

— Durnie! — wrzeszczała na mechanika. — Przecież zaraz sortownia stanie! Chcesz, żebym zamiast tych stworów wylądowała na transporterze? Pośpiesz się! A wy czego siedzicie?

Nie siedzieliśmy już, staliśmy nie wiedząc, co robić, chociaż nie mieliśmy nic do roboty.

— Migiem do tamtej sali, pomagajcie patroszyć!

Myśl, że będę musiał ciąć te wstrętne gąsienice, była tak straszna, że wolałbym umrzeć, ale, na szczęście, transporter ruszył, i byłem rad, że zajmuję się tą trudną, ale stosunkowo czystą pracą. A potem, z powodu zmęczenia, radość wyparowała…

Co się działo potem pamiętam wyrywkowo — zapomniałem nawet o głodzie, a potem Irka krzyknęła:

— Koniec arbajtu, idziemy do koszar!

Przez chwilę nawet nie rozumiałem, że dotyczy to również i mnie. Nie miałem nawet czasu i sił, by przeanalizować zadziwiający fakt, z którym się zetknąłem: przecież Jajbłuszka i telewizor uczyli mnie, że sponsorzy są wegetarianami i do tego samego nawoływali zawsze ludzi.

Z trudem zrzuciliśmy nasiąknięte krwią fartuchy i powlekliśmy się do schodów.

Każdy krok kosztował mnie wiele. Pamiętam jak myłem się pod prysznicem, żeby pozbyć się odoru. Ale jak mi się udało wpełznąć na nary — zagadka. Od razu zasnąłem Irka, jak mi potem powiedziała, nie dała rady mnie obudzić, kiedy przywieziono kolację i rozdawali chleb.

Budziłem się, wyobrażałem sobie, że rozkoszuję się miękkim posłaniem przy kuchennych drzwiach i pani Jajbłuszko spokojnie krząta się przy kuchni, przygotowując śniadanie z koncentratów dla siebie i męża — sponsorom nie służy nasze pożywienie i oni z reguły odżywiają się konserwami… Z takim właśnie poczuciem współczuciem do swojej pani obudziłem się i poczułem, że coś jest nie tak — zapach! Dźwięki! Ziąb! Duchota!

W tym samym momencie cała potworność mojego położenia runęła na mnie, niczym lawina.

Przecież nie jestem już pupilkiem — jestem niewolnikiem… wyrzutkiem, któremu sądzone jest zginąć w rzeźni, podczas noszenia tusze śmierdzących gąsienic, wkrótce umrę, i żywa dusza nie pomyśli nawet o mnie… Samotność, to jest największe nieszczęście — dlaczego nie myślałem o tym wcześniej? Czyżby moje życie przy sponsorach upływało w tak czułej atmosferze, że nie czułem samotności? Bzdura! Nigdy ich nie kochałem, ale przed spotkaniem sąsiedzkiej pupili nie podejrzewałem, że potrzebuję innych ludzi. Podstawowa cecha domowego zwierzęcia, myślałem na poły śpiąc, to przyjęcie za naturalną samotność, brak potrzeby innych… Sam zdziwiłem się, jak ładnie układają mi się myśli — nigdy wcześniej tak nie myślałem.

— Posuń się — usłyszałem szept. — Rozwalił się, mądrala!

Nie wystraszyłem się i nie zdziwiłem — to Irka właziła do mnie na nary.

— Można zdechnąć z zimna — wyszeptała.

Wtaszczyła ze sobą na piętro stary worek, którym się przykrywała. Razem z moim workiem zrobiła się niema l prawdziwa kołdra, a Irki ciało było gorące, jak grzałka, którą w starym życiu napełniałem dla pani Jajbłuszko.

— Tylko mnie nie zepchnij — powiedziała Irka.

— Nie, jak się nie wiercę — powiedziałem przysuwając się do niej, żeby nie spaść z nar.

Chciałem pogadać z nią i nawet wydawało mi się, że mówię, ale tka naprawdę to już spałem — rozgrzany i z tego powodu niemal szczęśliwy.

Rano odezwała się syrena — pora wstawać!

Zbudziło mnie jej wycie i hałas moich współmieszkańców — zaczęli się ruszać i przeklinać, a Irka zsunęła się na dół zabierając swój worek. Od razu zrobiło się zimno, po serii próżnych prób zwinięcia się w taki kłębek, w którym utrzymałbym nocne ciepło, musiałem zeskoczyć na podłogę.