Выбрать главу

— Tu, przecież, wyrosłam — czy jakaś obława czy likwidacja, zawsze uciekaliśmy tunelami. Nawet jak nas gazami truli, ratowaliśmy się w metrze.

— Gdzie?

— Zaraz zobaczysz — powiedziała Irka.

— Niczego nie zobaczę.

— Mam latarkę — powiedziała Irka.

— To zapal ją!

— Strach — a wiadomo, kto to może być pod ziemią?

— Ale sponsor tutaj nie przelezie.

— Wśród sponsorów są przyjaciele.

Poczułem, że weszliśmy do dużej sali. Głos Irki zabrzmiał inaczej, jakby rozpłynął się w pustej przestrzeni. W twarz powiało świeżym, chłodnym powietrzem.

— Nie od razu zorientowaliśmy się, że zniknąłeś — mówiła Irka. — myśleliśmy, że jesteś już u Markizy. Tak, jak było umówione. Przyjechałam do niej po dwóch dniach — gdzie mój pupilek? Nie ma pupilka. Posłaliśmy człowieka do Maszki-madamki, a ta mówi: „Według raportu Łysego, pupilek uciekł po drodze, w lesie”.

— I uwierzyliście?

— Oczywiście, że nie, ale gdzie cię było szukać?

— Zginąć mogłem, póki szukaliście!

— Ale przecież nie zginąłeś? — Irka zaśmiała się, a echo podchwyciło jej śmiech.

— A teraz można już zapalić latarkę? — spytałem.

— Chcesz popatrzeć? — Irka zaświeciła latarkę i przejechała jej światłem po ścianach i suficie sali, do której trafiliśmy. Być może, na innym człowieku, który widział wiele pałaców, ta sala nie wywarłaby żadnego wrażenia, ale ja ze zdziwienia otworzyłem usta — długa sala podziemnego pałacu wyłożona była połyskującym białym marmurem, stały tam kolumny, a ściany i sufit zdobiły bogate sztukaterie.

— Dlaczego tu mieszkano? — spytałem. — Przed kim się chowano?

— Głupi — powiedziała Irka, — to stacja metra. Tutaj przyjeżdżał pociąg, ludzie wsiadali do niego i jechali do następnej stacji.

— Podziemny pociąg?

— Czyżby twoje żaby ci nie opowiadały? — Irka wyłączyła latarkę i wtedy zorientowałem się, że nie zdążyłem spojrzeć na nią.

— Nic mi nie opowiadali! A dlaczego pod ziemią?

— Dlatego, że na ziemi było dużo samochodów, a te jeździły wolno.

W głosie Irki uchwyciłem rozdrażnienie nauczyciela — reakcję na głupie pytania tępego ucznia. Dlatego umilkłem.

Irka znów włączyła latarkę. Wyłączyła. Jakby dawała sygnały.

— Złaź tutaj — powiedziała. — Ostrożnie, nie złam nogi. Czekaj, znowu ci poświecę.

W dole, wzdłuż platformy ciągnęły się szyny. Skoczyłem, upuściłem miecz, a on z brzękiem uderzył o szynę.

— Ciszej trochę — powiedziała Irka.

Skierowała promień latarki w ciemny otwór tunelu. Błysnęła — raz, drugi. Zgasiła latarkę.

— Nie ma ich na razie — powiedziała.

— Kogo?

— Naszych. Mają po nas przyjechać.

Nagle nastawiła uszu. Poderwała się. Gdzieś, na górze dał się słyszeć zgrzytliwy dźwięk. Daleko coś trzasnęło, jakby wiatr zamknął drzwi.

— Zjeżdżają — powiedziała Irka.

— Kto?

— Gliny. Widać, zalazłeś im za skórę? Zalazłeś, no nie?

— A może to przypadek? — spytałem. — Może ktoś przypadkowo tu idzie. Dziwne, ale w tym momencie zupełnie nie pamiętałem o zabitym sponsorze. Szum z góry zbliżał się.

— Mają łatwiej — powiedziała Irka. — Idą przez główne wejście. Odblask latarki uderzył w ścianę nad nami. Słychać było głosy.

— Biegniemy — powiedziała Irka.

Nasi prześladowcy pojawili się na przeciwległym końcu peronu. Pochyleni, zaczęliśmy uciekać.

— Stój! — rozniósł się po tunelu krzyk. — Stój, bo będę strzelać!

Irka biegła teraz, oświetlając drogę latarką. Trudno się biegło po podkładach — jeśli ich nie widzisz, możesz połamać nogi. Mój długi miecz chwilami pętał się pod nogami, próbując mnie powalić. Z tyłu słychać było wrzawę pogoni: głosy, jakieś metaliczne uderzenia, postukiwania.

— Niedobrze — powiedziała Irka, zatrzymawszy się, żeby złapać oddech. — Uruchamiają drezynę — w dwie minuty nas dogonią! A naszych wciąż nie ma!

Biegliśmy po podkładach. Tunel ciągnął się bez końca. Brakowało mi tchu. Z tyłu słychać było jednostajny szum pracującej maszyny.

W ścianie tunelu Irka dostrzegła niszę.

— Tutaj! — zarządziła.

Nisza nie bała głęboka, miała około metra, prowadziły do niej stopnie, w głębi były zamknięte drzwi.

— Teraz milcz.

Wcisnęliśmy się w nią, mając nadzieję, że nas nie zauważą.

Drezyna z prześladowcami nadjeżdżała. Nie wiedziałem co to jest drezyna, ale mogłem się domyśleć, że to jakiś automobil do jazdy pod ziemią.

Jaskrawe światło reflektora stożkowato świeciło do przodu, oświetlając tunel, zardzewiałe szyny, pokryte wodą podkłady, śliskie ściany, zacieki, cienkie strużki wody, lejące się gdzie niegdzie z góry…

— Zauważą, niech to diabli! — szepnęła Irka. — Znają te tunele nie gorzej od nas. I nasi się spóźnili!

Jakby w odpowiedzi na jej skargę z przeciwległej strony tunelu dał się słyszeć stukot kół, i, zbliżający się z przeciwka reflektor, nie taki, co prawda, jaskrawy, powiększył ilość światła w tunelu. Snopy światła reflektorów zderzyły się i obydwie drezyny zaczęły hamować — zgrzyt hamulców był tak przeraźliwy, że starałem się wcisnąć w niszę jeszcze głębiej. Irka wysunęła nos na zewnątrz i cicho klęła. Nawet nie podejrzewałem, że dziewczyna może znać takie słowa.

Zdawałem sobie sprawę, że pasażerowie obu drezyn byli oślepieni reflektorami i, żadna ze stron nie była gotowa do potyczki.

Drezyny zderzyły się, nie zdążywszy wyhamować.

Praktycznie przed naszą niszą.

Rozległy się krzyki, przekleństwa, zadźwięczały miecze, rozległ się wystrzał, jeszcze jeden — błyski wystrzałów na sekundy oświetlali tunel, rozbite platformy, które, jak się okazało, nazywano drezynami, i ludzi, chowających się za drezynami przed kulami.

— Ech, nie ma armaty! — powiedziała Irka.

— Może pomogę? — spytałem. Chociaż, nie miałem pojęcia co mógłbym zrobić w mokrym tunelu.

— Dureń — powiedziała Irka. — Zastrzelą cię od razu. To nie walka gladiatorów. Poradzą sobie bez ciebie.

Walka u naszych stóp trwała — czasami kula trafiła w skraj niszy i, wtedy, starałem się wciągnąć Irkę głąbiej. Miała rację — człowiek z mieczem, wzięty w dwa ognie kul, zostanie zastrzelony jak pies.

Wystrzały głucho dźwięczały w tunelu. Kogoś zraniono — i zaczął zawodzić. Ktoś jęknął. Słychać było, jak rozpluskując wodę, zgromadzoną między podkładami, zwaliło się ciało. Wszystko to trwało sekundy — kule stukały w metal drezyn…

I nagle, nieoczekiwanie od strony drezyny z glinami rozległ się głos:

— Wystarczy! Rozchodzimy się.

— Dobra — odpowiedział człowiek z drugiej drezyny. — Wycofuj się.

— Ale strzelać nie będziecie?

— A wy nie będziecie?

— My nie będziemy.

— No, uważajcie!

— Dawaj, dawaj, szybciej.

Strzelanina zakończyła się. W świetle reflektorów widać było, jak obie wrogie grupy włażą na swoje drezyny.

Ryknęły silniki drezyn i, obydwie, jeszcze złączone światłami reflektorów, potoczyły się z powrotem. Wydawało się, że starają się rozdzielić, zerwać świetlną nić.