Nasi sąsiedzi z kolejki udawali, że nic nie słyszą, ale Sienieczka nie ustępował, a wtedy starucha w mantylce poprosiła:
— Proszę kazać milczeć swojemu chłopcu. Możemy mieć przez niego nieprzyjemności. A nie chcielibyśmy tego.
— Sienia! — warknąłem.
Teraz dopiero zobaczyłem, że ludzie, których kolejka nadeszła, wskazywali którąś z kiełbasianych atrap, leżących w jasno oświetlonej gablocie, ale ekspedientka, miło się uśmiechając, odcinała niewielki kawałeczek od jedynego kawałka grubej prawdziwej kiełbasy, leżącej przed nią.
Kiedy doszła kolej do starszawego mężczyzny w zielonym płaszczu, podał ekspedientce kwadratowy kawałek papieru, i też dostał kawałek kiełbasy.
Ogarnęło mnie przeczucie czego nieprzyjemnego.
I miałem rację.
— Kartka? — powiedziała ekspedientka, zawiesiwszy nóż nad kawałkiem kiełbasy.
— Mamy pieniądze — powiedziałem.
Irka milczała. Sienieczka wysuwał nos ponad ladę.
— Powiedziałam — kartka! — podniosła głos sprzedawczyni. Jednocześnie uśmiech nie zniknął z jej oblicza.
— Obywatele, nie wstrzymujcie kolejki — powiedział ktoś z tyłu.
Szacowna starucha w mantylce odepchnęła Irkę i zaczęła odpychać mnie od lady.
Mężczyzna w zielonym płaszczu, który po odejściu od lady zatrzymał się, by obwąchać swoją kiełbasę, powiedział pouczająco:
— Przecież nie możemy dzielić się kiełbasą z każdym przyjezdnym.
— Ale my też chcemy jeść! — wtrącił się Sienieczka.
— Jedzcie u siebie w domu — powiedziała starucha w mantylce; zdążyła już odebrać swój kawałek kiełbasy.
Leciwy mężczyzna wyszedł wraz z nami. Chyba bało mu niezręcznie. Na oko był dobrym człowiekiem.
— Powinniście nas zrozumieć — powiedział on. — Znajdujemy się w kleszczach deficytu. Na szczęście wystarcza nam żywności, by zagwarantować potrzeby ludności. I teraz, muszę to powiedzieć głośno, sytuacja nasza stale się polepsza.
Starucha w mantylce poszła w prawo, on — na lewo.
Ciągle staliśmy pod sklepem. Sienieczka obejrzał się na wystawę — była bogato udekorowana plastykowymi kopiami różnych artykułów żywnościowych.
— Kogo oni oszukują? — retorycznie zapytała Irka.
— Kochana — powiedziałem — zapomniałaś, że nasza planeta od stu lat cierpi pod buciorem przybyszy. Gdybyśmy to my rządzili Rosją, kiełbasy byłoby do woli.
Spacerowaliśmy jeszcze około godziny po mieście, które okazało się niewielkie.
Zwróciłem uwagę na to, że wszystkie ściany, wychodzące na betonową Wieżę, były przeźroczyste a pomieszczenia za nimi były jasno oświetlone, jak delikatesy czy dział skarpet i pończoch w domu towarowym.
Ale prócz sklepów przeźroczystą ścianę miał zakład usługowy, gdzie dziewczęta wyśpiewując wesołe pieśni, szyły sukienki i inny zakład, w którym stolarze produkowali krzesła. Stolarze byli jeden w drugiego, chłopcy malowani, młode zuchy. Uśmiechali się do nas przez szklaną ścianę tak niewymuszenie, że odruchowo uśmiechaliśmy się do nich.
W końcu trafiliśmy na dworzec. Dworzec nie był duży, prowadziła do niego tylko jedna nitka torów. Pociąg, składający się z dwóch otwartych wagoników i połyskującego miedzianymi elementami parowozu z długim lejkowatym kominem, czekał na nas przy peronie, po którym tragarz popychał wózek z walizkami i spacerował dyżurny ruchu w czapce z czerwonym otokiem.
Stadko dziewcząt w jednakowych brązowych sukienkach i białych fartuszkach wyfrunęło na peron i szczebiocząc zajęło miejsce w pierwszym wagoniku.
Ładna kobieta ze złożoną parasolką w ręku patrzyła na pociąg nie zamierzając jednak wsiadać do niego.
— Jedziemy? — zapytał Sienia.
— Ale nie wiemy dokąd jedzie ten pociąg — powiedziałem. — Nie wiadomo dokąd może nas zawieźć.
— Proszę mi powiedzieć, dokąd jedzie ten pociąg? — zapytała uprzejmie Irka dyżurnego ruchu.
— Macie bilety? — zapytał w odpowiedzi.
Nie wiem co spowodowało, że popatrzyłem w prawo, frontowa ściana dworca była ze szkła.
— Na kartki? — zjadliwie zapytał Sienieczka.
— Bez kartek — odpowiedział mężczyzna w czerwonej czapce. Parowóz gwizdnął.
— Właźcie, właźcie! — poleciła czerwona czapka. — Zapłacicie w środku.
Odwróciłem się do ładnej kobiety. Przeczytała w moim wzroku nie zadane pytanie i odpowiedziała na nie:
— Proszę się nie martwić, wróci na ten sam peron.
Weszliśmy do drugiego wagonu. Zabytkowy wagon, pozbawiony ścian, podzielony był na niewielkie przedziały. Zajęliśmy jeden z nich, a Sienieczka zaczął skakać po miękkim siedzeniu. Naczelnik stacji w czerwonej czapce pogroził mu berłem i zagroził:
— Przestań chuliganić, bo cię usunę z pociągu!
Potem uniósł berło, parowóz jeszcze raz gwizdnął i, gwałtownie ruszając szarpnął wagonem tak, że musieliśmy trzymać się ławek i siebie nawzajem. Dziewczęta w sąsiednim wagonie zaczęły tak piszczeć, że niemal nas ogłuszyły.
Za drugim razem parowóz zdołał ruszyć pociąg, ciężko dysząc pociągnął wagony wzdłuż peronu. Ładna kobieta podniosła rękę z chusteczką, żegnając nas. Pomachałem do niej, zrobiło mi się jej żal.
Pociąg potoczył się nabierając prędkości. Przy torach znajdowały się niewielkie ogródki, w których pracowali ludzie. Ale te ogródki raczej nie były widoczne z Wieży — pomyślano je tak, żeby kryły się w cieniu domów. W ogóle przed naszym wzrokiem pokazało się jakby drugie oblicze Arkadii. Od poszewki miasto nie było już takie wesołe, czyste i ładnie pomalowane.
Z drugiej strony torów ciągnął się zielony nasyp, świetnie widoczny z Wieży. Na nim nie było budynków ani ogrodów, ale co jakiś czas zdobiły go kwietniki. Następnie długo jechaliśmy wzdłuż ułożonego z betonowych płyt olbrzymiego stumetrowego napisu „Chwała ekologii!”
Po kilku minutach na nasypie, który stał się bardziej stromy i wyższy, rozgościł się jeszcze jeden, nie mniejszy od poprzedniego, napis: „Ozdobimy Ojczyznę sadami!”
W tym czasie pociąg zatoczył już obszerny półokrąg, i Wieża Obserwacyjna została z tyłu. Tory coraz bardziej zagłębiały się w ziemi, i nagle w wagonie zapanowała ciemność — wjechaliśmy do tunelu. Od razu odgłos kół stał się głośniejszy i gwałtowniejszy, parowóz zahuczał i zapachniało dymem.
— Daleko jesteśmy — oświadczyła Irka. — Jak wrócimy?
— Wrócimy! — radośnie odezwał się Sienia. Jak i my nigdy dotąd nie jechał pociągiem, ale podczas gdy my z Irką ukrywaliśmy swoje uczucia, udając, że taka podróż nie jest niczym dla nas nowym, Sienieczka nie krył swojego zachwytu.
W wagonie było zupełnie ciemno. Wyciągnął rękę i odszukałem szczupłe palce Irki. Opanowało mnie dziwne uczucie, jakbym zlatywał z jakiejś góry.
— Jesteś kochana — wyszeptałem. Nie wiem, czy mnie Irka usłyszała, ale mocno zacisnęła palce na moich. A Sienieczka, nie rozumiejąc co się dzieje, zapytał:
— Co powiedziałeś? Co się stało?
— Jeszcze jesteś za mały, żeby to wiedzieć — opowiedziałem.
Irka roześmiała się.
Tunel skończył się tak samo niespodziewanie, jak się zaczął. Z lewej pokazały się sady, domki od tyłu, wąska ulica, zwrócona do nas swoją niemalowaną stroną. Nieopodal nich i nad nimi ciągnęła się do nieba twierdza Wieży.
To znaczy, że kolej prowadzi wzdłuż zewnętrznej granicy półksiężyca, tworzącego miasto, następnie na końcu rogu weszły pod ziemię i ominąwszy Wieżę wyszły na powierzchnię przy drugim rogu półksiężyca, wykonawszy pełna koło.