— Tak? — Zwolniła przycisk mikrofonu i docisnęła pokrywkę, a potem, upewniwszy się, że na wieku widnieje „2”, uszczelniła krawędzie. Schowała pojemnik do torby, przeklinając się za swoją nieuwagę.
— Już skończyli wypalanie śluzy. Nelson wszedł do środka, żeby wszystko przygotować, ale mówią, że minie dłuższa chwila, zanim argon będzie gotowy. Na pewno czujesz się dobrze?
Postanowiła zrobić krótki test, żeby dać Lukasowi szczerą odpowiedź. Wzięła parę głębokich oddechów. Poruszyła stawami. Uniosła wzrok na ciemne chmury, aby upewnić się, że wszystko w porządku z jej wzrokiem i poczuciem równowagi.
— Tak. Czuję się świetnie.
— Okay. Aha, zamierzają dać płomienie, kiedy wrócisz. Możliwe, że ten krok faktycznie był potrzebny. Po twoim wyjściu mieliśmy jakieś dziwne odczyty w śluzie. Nelson na wszelki wypadek szoruje właśnie wewnętrzną śluzę. Przygotujemy wszystko tak szybko, jak damy radę.
Juliette ani trochę nie podobało się to, co słyszała. Jej wędrówka przez śluzę silosu siedemnastego przyprawiała o ciarki, ale obyło się bez trwałych konsekwencji. Oblanie się zupą okazało się wystarczające do przeżycia. Działali w oparciu o teorię, że warunki na zewnątrz nie są takie złe, jak im wmawiano, a płomienie miały nie tyle oczyszczać powietrze, co motywować czyścicieli do szybkiego opuszczenia śluzy. Wyzwanie jej misji polegało na tym, by wrócić nie wystawiając się znowu na płomienie i unikając kolejnego pobytu w szpitalu. Z drugiej strony, nie mogła też narażać silosu.
Ścisnęła palce; nagle uświadomiła sobie, jak wysoka jest stawka.
— Nadal obserwuje mnie tłum? — zapytała Lukasa.
— Tak. Wszyscy są podekscytowani. Ludzie nie mogą uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
— Każ im się rozejść — powiedziała.
Rozluźniła palce. Odpowiedź nie nadeszła.
— Lukas? Słyszysz mnie? Chcę, żebyś zabrał stamtąd tych ludzi, oczyść górne trzy piętra. Niech zostaną tylko ci, którzy muszą, dobrze?
Czekała.
— Taa — odezwał się Lukas. W tle słychać było jakiś hałas. — Zajmujemy się tym. Powtarzamy im, żeby zachowali spokój.
— Powiedz, że to tylko na wszelki wypadek. Z powodu odczytów ze śluzy.
— Tak zrobię.
Brzmiał na zdyszanego, Juliette miała nadzieję, że nie wzbudziła niepotrzebnej paniki.
— Zaraz wezmę ostatnią próbkę — powiedziała, skupiając się na czekającym ją zadaniu. Przygotowali się na każdą, nawet najgorszą ewentualność. Wszystko będzie dobrze. Była wdzięczna za nieskomplikowane czujniki, które zainstalowali w śluzie. Przy następnym wyjściu zamierzała zamontować na wieży cały zestaw sensorów i detektorów. Ale nie mogła wybiegać myślami zbyt daleko w przyszłość. Podeszła do jednego z czyścicieli u podnóża wzgórza.
Ciało, które wybrali należało do Jacka Brenta. Minęło dziewięć lat, odkąd wysłano go na czyszczenie po tym, jak oszalał, gdy jego żona drugi raz poroniła. Juliette wiedziała o nim niewiele więcej. I to stanowiło główne kryterium wyboru ostatniej próbki.
Zbliżyła się do szczątków. Stary kombinezon przybrał matowoszary odcień gleby. Niegdyś metalicznie pobłyskująca warstwa zewnętrzna łuszczyła się teraz jak stara farba. Buty były pozdzierane, wizjer hełmu poznaczony odpryskami. Jack leżał z rękami na piersi; nogi miał wyprostowane i równoległe, całkiem jakby uciął sobie drzemkę, z której nigdy się nie obudził. Czy raczej jakby położył się, by podziwiać błękit nieba w swoim wizjerze.
Juliette wyjęła ostatnie pudełko oznaczone cyfrą „3” i uklękła przy martwym czyścicielu. Przeszedł ją zimny dreszcz na myśl, że i ją spotkałby taki los, gdyby nie Scottie, Walker i ludzie z Zaopatrzenia, którzy tak wiele dla niej zaryzykowali. Wyjęła ostrze z pojemnika na próbki i wycięła w kombinezonie czyściciela kwadratowy otwór. Położywszy ostrze na jego piersi, podniosła próbkę i wrzuciła ją do pudełka. Wstrzymała oddech i ostrożnie podniosła nóż, by nie naciąć własnego kombinezonu, a potem zagłębiła ostrze w przegniły ocieplacz na brzuchu czyściciela.
Żeby wyjąć ostatnią próbkę, musiała podważyć ją nożem. Nie potrafiłaby powiedzieć, czy zgarnęła przy okazji strzęp ciała. Na szczęście pod zrujnowanym kombinezonem było ciemno. Odniosła jednak wrażenie, że nie ma tam nic poza ziemią, którą wiatr naniósł między suche kości.
Włożyła próbkę do pojemnika i zostawiła niepotrzebne już ostrze obok czyściciela. Rękawice były grube i utrudniały ruch, a ona nie chciała ryzykować, że rozszczelni sobie kombinezon. Wstała i pomachała w kierunku wieży.
— W porządku?
Głos Lukasa brzmiał zmieniony, jakby przytłumiony. Juliette wypuściła powietrze; trochę kręciło jej się w głowie, zbyt długo wstrzymywała oddech.
— Nic mi nie jest.
— Jesteśmy już prawie gotowi. Możesz wracać.
Skinęła głową, choć z tej odległości pewnie nie mógł tego zobaczyć, nawet na powiększających świat ogromnych ekranach.
— Hej, wiesz o czym zapomnieliśmy?
Zamarła wpatrzona w wieżę.
— Co takiego? — zapytała. — O czym zapomnieliśmy? — Po policzku spłynęła jej strużka potu. Czuła siateczkę blizn na karku, w miejscu, gdzie stopiony kombinezon przylgnął do skóry.
— Zapomnieliśmy dać ci szmatkę albo dwie — powiedział Lukas. — Na kamerze zebrało się już trochę osadu. No wiesz, skoro już tam jesteś…
Juliette posłała wściekłe spojrzenie w kierunku wieży.
— Tak tylko mówię — dodał Lukas. — Mogłaś przy okazji, no wiesz, trochę ją przetrzeć…
20
Juliette czekała u podstawy rampy. Pamiętała, kiedy robiła to ostatnio — stała w tym samym miejscu otulona kocem z taśmy grzewczej, zastanawiając się, czy skończy jej się powietrze zanim drzwi się otworzą i czy przetrwa to, co czekało ją w środku. Była wówczas przekonana, że w środku jest Lukas, choć tak naprawdę siłowała się z Bernardem.
Spróbowała otrząsnąć się z tych wspomnień. Spojrzała na kieszenie, sprawdziła, czy klapy toreb są szczelnie zamknięte. Powtarzała w myślach poszczególne kroki czekającej ją dekontaminacji. Ufała, że wszystko przygotowano.
— Zaczynamy — nadał Lukas. I znowu jego głos wydał jej się głuchy i odległy.
Na umówiony sygnał tryby w śluzie pisnęły, a przez szczelinę buchnął pióropusz sprężonego argonu. Juliette ruszyła przez mgłę. Wypełniało ją poczucie ulgi, że znów znalazła się w środku.
— Weszłam. Już jestem — powiedziała.
Wrota zatrzasnęły się za jej plecami. Juliette spojrzała na wewnętrzne drzwi śluzy i zobaczyła hełm po drugiej stronie szklanego iluminatora — ktoś zaglądał do środka, obserwował ją. Podeszła do naszykowanej zawczasu ławki i otworzyła hermetyczną skrzynię, którą Nelson zainstalował pod jej nieobecność. Musiała się spieszyć. Pompowanie gazu i aktywacja płomieni były zautomatyzowane.
Oderwała przymocowane do ud szczelne torby i umieściła je w skrzyni. Zdjęła z pleców narzędzie do odwiertów razem z próbką gleby i je również schowała do środka, a potem zamknęła pokrywę i zatrzasnęła zamki. Trening w kombinezonie owocował — poruszała się w nim ze względną łatwością. Nocami zaś leżała w łóżku i powtarzała wszystkie kroki, aż stały się jej drugą naturą.
Przemierzyła śluzę i chwyciła krawędź wielkiej, metalowej wanny, którą własnoręcznie zespawała. Była wciąż ciepła po ostatnim wypalaniu, ale woda, którą Nelson ją wypełnił wchłonęła większość gorąca. Wzięła głęboki oddech — zupełnie bez sensu — i zanurzyła się.