Выбрать главу

Woda zalała jej hełm, a Juliette po raz pierwszy poczuła strach. Jej oddech przyspieszył. Przebywanie na zewnątrz nie mogło równać się z zanurzeniem pod wodą. Ciecz zalewała jej usta; znów chwytała maleńkie bąble powietrza, czując posmak stali i rdzy pod stopniami; wyleciało jej z głowy, co powinna robić.

Kątem oka spostrzegła jeden z uchwytów na dnie wanny. Złapała go i zanurzyła się głębiej. Wymacała stopami poprzeczkę przyspawaną do drugiego końca wanny i wsunęła pod nią buty. Docisnęła ciało do dna w nadziei, że plecy nie wystają jej nad powierzchnię. Ręce odezwały się bólem, gdy zmagała się z wypornością kombinezonu. Nawet przez hełm i warstwę wody słyszała, jak woda wychlapuje się zza krawędzi zbiornika i wylewa się na podłogę śluzy. Słyszała huk płomieni liżących wannę.

— Trzy, cztery, pięć… — odliczał Lukas, a bolesne wspomnienie mignęło jej przed oczami, zielone światła awaryjne, panika narastająca w piersi…

— Sześć, siedem, osiem…

Niemal czuła posmak oleju i paliwa — tak jak wtedy, gdy wyłoniła się z zalanych głębin.

— Dziewięć, dziesięć. Wypalanie zakończone — powiedział Lukas.

Juliette puściła uchwyty i uwolniła stopy, a potem pozwoliła kombinezonowi unieść się na wrzącą powierzchnię cieczy, czując przez materiał ciepło wody. Nie bez trudu podniosła się na nogi. Woda chlupała wokoło; para była wszędzie. Juliette obawiała się, że im bardziej przedłuży następny krok, tym więcej powietrza do niej przylgnie i tym bardziej zanieczyści drugą śluzę.

Ruszyła do drzwi po niebezpiecznie śliskiej podłodze. Koło zamka już się obracało.

Szybko, szybko, popędzała je w myślach.

Drzwi uchyliły się. Juliette spróbowała się przez nie przecisnąć, ale pośliznęła się i boleśnie upadła na framugę. Chwyciło ją kilka urękawiczonych dłoni. Dwoje techników w kombinezonach wciągnęło ją do środka i zatrzasnęło drzwi.

Nelson i Sophia — technicy z laboratorium czyszczenia — mieli już pod ręką szczotki. Zanurzyli je w pojemniku z niebieskim środkiem odkażającym i zaczęli szorować Juliette, potem zaś mieli umyć siebie nawzajem.

Juliette odwróciła się do nich plecami, żeby porządnie je wyczyścili. Gdy skończyli, podeszła do pojemnika, wyłowiła trzecią szczotkę, po czym zabrała się za szorowanie kombinezonu Sophii. I odkryła, że to wcale nie Sophia.

Ścisnęła przełącznik mikrofonu.

— Co to ma być, Luke?

Lukas wzruszył ramionami, a po twarzy przemknął mu wyraz skruchy. Pewnie nie potrafił znieść myśli o tym, że ktoś inny się naraża. Albo po prostu chciał tu być i czekać przy drzwiach śluzy w razie, gdyby coś poszło nie tak. Juliette nie mogła go winić; sama postąpiłaby identycznie.

Szorowali drugą śluzę, a Peter Billings i kilka innych osób obserwowało ich z biura szeryfa. Bąbelki płynu do dezynfekcji unosiły się w powietrze, by zaraz podryfować ku otworom wentylacyjnym, przez które wypompowywano powietrze z nowej śluzy do śluzy zewnętrznej. Nelson zajął się sufitem, który nie bez powodu umieścili nisko. Mniej powietrza. Mniejsza objętość. Łatwiej dosięgnąć. Juliette przyjrzała się twarzy Nelsona, szukając jakichkolwiek oznak kłopotów. Nie dopatrzyła się niczego z wyjątkiem potu i rumieńców, ale to akurat wina energicznego szorowania.

— Macie tam całkowitą próżnię — powiedział Peter, korzystając z radia w swoim biurze. Juliette przekazała wiadomość pozostałym: przejechała dłonią po swojej szyi i zacisnęła pięść. Pokiwali głowami i wrócili do szorowania. Gdy zaczęto wpompowywać powietrze ze stołówki, a oni jeszcze raz wyczyścili się wzajemnie, Juliette mogła wreszcie docenić fakt, że wróciła. Była znowu w środku. Udało się. Bez poparzeń, bez szpitala, bez skażenia. I wreszcie mieli szansę czegoś się dowiedzieć.

Głos Petera znowu wypełnił jej hełm:

— Nie chcieliśmy cię rozpraszać w trakcie zakładania kombinezonu, ale jakieś pół godziny temu nasi górnicy przebili się na drugą stronę,

Juliette ogarnęła euforia zmieszana z poczuciem winy. Powinna tam być. Zgranie w czasie było fatalne, ale nie mogła przecież pozwolić, by szansa na wyprawę wymknęła jej się z rąk. Postanowiła po prostu cieszyć się szczęściem Solo i dzieci. Ich droga przez mękę dobiegła końca.

Druga śluza — wyposażona w przeszklone drzwi, które pożyczyła z kabiny prysznicowej — zaczęła się otwierać. Z tyłu, wewnątrz starej śluzy rozbłysło jaskrawe światło, malując iluminator na czerwono. Kolejna seria płomieni trysnęła ze ścian i ogarnęła pomieszczenie, obmywała skażone ściany, rozpalała powietrze i doprowadzała wodę do wrzenia, zmieniając wannę w kocioł buchającej wściekle pary.

Juliette dała znak pozostałym, żeby wyszli z nowej śluzy, a sama przez chwilę spoglądała jeszcze nieufnie na tę starą. Pamiętała. Wspomnienia z wnętrza wracały. Lukas podszedł do niej i pociągnął ją za sobą przez drzwi, do byłej celi aresztu, gdzie rozebrali się do bielizny i wzięli prysznic, by kolejny raz się obmyć. Kiedy zrzucała z siebie ociekający niebieskim płynem kombinezon, myśli Juliette krążyły wokół hermetycznie zamkniętej ognioodpornej skrzyni na ławce w śluzie. Miała nadzieja, że jej zawartość wynagrodzi im ryzyko i da odpowiedzi na dręczące ich pytania.

21

Silos 17

Wielka machina kopiąca była cicha i nieruchoma. Kurz opadał z miejsc, gdzie wgryzła się w sufit, a wielkie stalowe zębiska i wirujące dyski lśniły jak wypolerowane wędrówką przez litą skałę. Pomiędzy nimi powierzchnia kopacza obsypana była ziemią, gruzem, fragmentami zbrojenia i głazami. Przy krawędzi maszyny znajdowała się zaś czarna szczelina łącząca dwa zupełnie odmienne światy.

Jimmy obserwował obcych, którzy wlewali się przez wyrwę do jego świata. Barczyści mężczyźni z ciemnymi brodami, żółtymi uśmiechami i dłońmi czarnymi od smaru wychodzili z tunelu i przez zmrużone oczy lustrowali zardzewiałe rury pod sufitem, kałuże na podłodze, nieruchome i spokojne organy silosu, które dawno temu huczały, lecz teraz były ciche jak śmierć.

Ściskali Jimmy’emu dłoń i nazywali go Solo, przytulali przerażone dzieci. Powiedzieli, że Jules ich pozdrawia. A potem włączyli latarki na hełmach i oświetlając sobie drogę ich złotymi stożkami, rozpełzli się po domu Jimmy’ego.

Elise wtuliła się w nogę Jimmy’ego, gdy kolejna grupa górników i mechaników przecisnęła się przez szczelinę. Podążyły za nimi dwa psy, które przystanęły na moment, by obwąchać kałuże i dygoczącą Elise, a potem podążyły za swoimi właścicielami. Courtnee — przyjaciółka Juliette — skończyła wydawać polecenia swoim ludziom i wróciła do Jimmy’ego oraz dzieci. Przyjrzał się jej. Jej włosy były jaśniejsze niż u Juliette, a rysy ostrzejsze; była też nieco niższa, ale miała w sobie tę samą zaciętość. Jimmy zastanowił się, czy wszyscy mieszkańcy innego świata okażą się tacy: mężczyźni brodaci i unurzani w sadzy, kobiety nieokiełznane i obrotne.

Rickson zajął się bliźniakami, podczas gdy Hannah próbowała ukołysać niemowlę do snu. Courtnee wręczyła Jimmy’emu latarkę.

— Nie wystarczy dla wszystkich — powiedziała — więc musicie trzymać się blisko siebie. — Uniosła dłoń nad głowę. — Tunel jest dość wysoki, tylko uważajcie na kolumny podpierające strop. No i podłoże jest nierówne, więc idźcie powoli i trzymajcie się środka.

— Dlaczego nie możemy zostać tutaj i poczekać aż lekarz przyjdzie do nas? — zapytał Rickson.

Hannah rzuciła mu karcące spojrzenie, nie przestając kołysać dziecka.