— Tam, gdzie was zabieramy jest znacznie bezpieczniej — wyjaśniła Courtnee, a jej wzrok prześliznął się po śliskich, skorodowanych ścianach. Jimmy’emu nie podobało się to spojrzenie. Świetnie sobie radzili już od dłuższego czasu.
Sądząc po minie Ricksona, on też miał wątpliwości, czy po drugiej stronie faktycznie będzie bezpieczniej. Jimmy rozumiał jego obawy. Słyszał rozmowy bliźniaków, które z kolei musiały podsłuchać szepty starszych dzieci. Hannie wszczepią implant w biodro tak jak ich matkom. Ricksonowi przydzielą kolor i pracę inną niż dbanie o własną rodzinę. Niepokój młodej parki były równie silny co Jimmy’ego.
Pomimo obaw włożyli pożyczone od górników hełmy i, trzymając się blisko siebie, przecisnęli się przez szparę. W głębi, za zębiskami kopacza, ciągnął się tunel ciemny jak Dzicz, kiedy pogasły już wszystkie światła. Tutaj jednak panował chłód, a echo niosło się inaczej niż w Dziczy. Jimmy próbował nadążyć za Courtnee, a dzieciaki próbowały nadążyć za nim. Mieli wrażenie, że połyka ich ziemia.
Przeszli przez metalowe drzwi i wkroczyli do wnętrza długiej maszyny kopiącej, która była ciepła w środku. W wąskim korytarzyku minęli ludzi przeciskających się w przeciwnym kierunku, aż w końcu dotarli do kolejnych drzwi i znów znaleźli się w chłodnym, ciemnym tunelu. Mężczyźni i kobiety pokrzykiwali coś do siebie; świetlne punkciki latarek na ich hełmach tańczyły w mroku, gdy mocowali się ze stertami gruzu, które pięły się aż pod sufit. Kamienie osuwały się z grzechotem. Po obu stronach były ich całe hałdy, środkiem zaś biegła wąska ścieżynka, a po niej kursowali robotnicy pachnący błotem i potem. W jednym miejscu stał głaz wyższy od Jimmy’ego, który musieli ominąć.
Dziwnie było tak iść w jednym kierunku. Szli i szli, nie natrafiając na ściany ani nie zawracając. To było nienaturalne. Biegnąca na przestrzał otchłań przerażała ich bardziej niż ciemność z migającymi tu i ówdzie światełkami. Była straszniejsza od kłębów pyłu opadających z sufitu czy kamieni osuwających się z potężnych stert. Była gorsza niż obijający się o nich w ciemności nieznajomi i niespodziewanie wyskakujące z mroku stalowe filary, które musieli omijać. Świadomość, że nic ich nie zatrzyma sprawiała, że cierpła im skóra. Mogliby tak iść i iść, i iść, bez końca.
Jimmy przywykł do osi góra-dół na spiralnej klatce schodowej. To było normalne. To tutaj — nie. Mimo wszystko szedł dalej, potykając się na nierównej powierzchni wygryzionego w skale tunelu, otoczony z dwóch stron przez zwały ziemi, wsłuchany w nawoływania mężczyzn i kobiet w ciemności upstrzonej plamkami światła z latarek na hełmach. Wyprzedzali ludzi, którzy dźwigali części maszyn i fragmenty stalowych prętów zabranych z silosu Jimmy’ego, a on miał ochotę coś im powiedzieć. Elise pociągnęła nosem i powiedziała, że się boi. Jimmy wziął ją na ręce i pozwolił, by owinęła mu rączki wokół szyi.
Wędrówka ciągnęła się w nieskończoność. Nawet gdy na końcu tunelu pokazało się światełko — nierówny kwadrat blasku — uszli szmat drogi, nim otwór się powiększył. Jimmy pomyślał o Juliette, która przemierzyła ten odcinek, idąc po powierzchni. Wydawało się niemożliwe, by mogła przeżyć coś takiego — ale przecież od tamtego czasu słyszał jej głos kilkadziesiąt razy, a więc naprawdę tego dokonała, naprawdę poszła po pomoc i dotrzymała danego słowa. Ich odrębne światy stały się jednym.
Uchylił się przed kolejną stalową kolumną pośrodku tunelu. Podniósłszy latarkę, dostrzegł podtrzymywane przez filary belki. Zobaczył też luźne kamyki, które kruszyły się ze stropu. Złapał się na tym, że z coraz mniejszym zapałem podąża za Courtnee. Przyspieszył kroku, brnąc ku majaczącej z przodu obietnicy światła, zapominając o tym, co zostawiał za sobą i o tym, dokąd szedł. Teraz myślał wyłącznie o tym, by wydostać się spod wiszącej nad jego głową ziemi.
Gdzieś daleko z tyłu rozległ się głośny trzask, a potem łoskot osuwających się kamieni i krzyki robotników, którzy wołali do kogoś, żeby zszedł im z drogi. Hannah wyprzedziła Jimmy’ego, a ten postawił Elise i pozwolił, by razem z bliźniakami ruszyła przodem, balansując na skraju blasku z latarki Courtnee. Mijało ich mnóstwo ludzi w hełmach górniczych; zmierzali w kierunku domu Jimmy’ego. Odruchowo poklepał się po piersi i wymacał stary klucz, który założył na szyję przed wyjściem z serwerowni. Jego silos był pozbawiony opieki. A jednak strach dzieci dodawał mu sił. Nie był tak przerażony jak one. Miał obowiązek być silnym.
Wreszcie dotarli do upragnionego końca tunelu. Bliźniaki wyskoczyły jako pierwsze, strasząc przy tym mrukliwych robotników w ciemnoniebieskich, poplamionych smarem strojach i skórzanych fartuchach z kieszeniami pełnymi narzędzi. Ludzie o twarzach białych od kredy i czarnych od sadzy otwierali oczy ze zdumienia. Jimmy przystanął u wylotu tunelu, puszczając Ricksona i Hannę przodem. Na widok zawiniątka w jej rękach wszelkie prace ustały. Jedna z kobiet podeszła i uniosła dłoń, jakby chciała dotknąć dziecka, ale Courtnee gestem kazała jej się cofnąć, a pozostałym powiedziała, żeby wracali do pracy. Jimmy rozglądał się w tłumie za Juliette, choć przecież słyszał, że Jules jest na górnych piętrach. Elise wyciągnęła rączki do góry i błagała, żeby ją podnieść. Jimmy poprawił plecak i posłusznie wziął ją na ręce, ignorując ból w biodrze. Zawieszona na szyi Elise torba grzmotnęła go w żebra ciężarem książki.
Dołączył do procesji. Szli wężykiem przez tłum znieruchomiałych robotników, którzy skubali brody, drapali się po głowach i patrzyli na niego jak na postać z jakiejś fikcyjnej krainy. A Jimmy w głębi duszy czuł, że popełnili poważny błąd. Dwa światy stały się jednym, lecz były zupełnie niepodobne. To miejsce aż buzowało od energii. Światła paliły się tu nie mrugając, pełno było dorosłych mężczyzn i kobiet. Nawet powietrze miało inny zapach. Maszyny warczały zamiast siedzieć cicho. A długie dekady starzenia się przestały mieć znaczenie, gdy przyspieszył kroku, aby dogonić pozostałych. W jednej strasznej chwili stał się tylko kolejnym przerażonym dzieciakiem, który z cieni i ciszy wkroczył do krainy światła, tłumu i hałasu.
22
Silos 18
Dla dzieci przygotowano pokój z łóżkami piętrowymi, a dla Jimmy’ego osobną sypialnię w głębi korytarza. Elise nie spodobała się taka konfiguracja, więc obiema rączkami ścisnęła Jimmy’ego za dłoń i ani myślała puścić. Courtnee oznajmiła, że niedługo ktoś przyniesie dla nich jedzenie, a potem będą mogli wziąć prysznic. Na jednym z łóżek czekał stosik czystych ubrań, kostka mydła i parę spłowiałych książeczek dla dzieci. Najpierw jednak przedstawiła ich wysokiemu mężczyźnie w najczystszym bladoczerwonym kombinezonie, jaki Jimmy kiedykolwiek widział.
— Jestem doktor Nichols — powiedział mężczyzna i uścisnął Jimmy’emu dłoń. — Jak rozumiem, zna pan moją córkę.
W pierwszej chwili Jimmy nie zrozumiał. A potem przypomniał sobie, że Juliette ma na nazwisko Nichols. Z udawaną odwagą poddał się badaniu. Wysoki, gładko ogolony mężczyzna zajrzał mu w oczy i do ust, a potem, przyciskając zimny kawałek metalu do jego piersi, nasłuchiwał uważnie przez słuchawki. To wszystko wyglądało znajomo — jak wspomnienia z odległej przeszłości.
Jimmy oddychał głęboko, jak mu kazano. Dzieci spoglądały na niego z niepokojem; uświadomił sobie, że stanowi dla nich przykład normalności i odwagi. Omal się nie roześmiał — ale przecież miał głęboko oddychać.
Elise zgłosiła się na ochotnika jako następna. Doktor Nichols przyklęknął i przyjrzał się luce po mleczaku. Zapytał o zębową wróżkę, a kiedy Elise pokręciła głową i odparła, że nigdy o czymś takim nie słyszała, wręczył jej dziesięciocentówkę. Bliźniaki zaczęły prosić, by teraz lekarz zbadał ich.