Выбрать главу

— Tu jesteś — powiedział i wziął zwierzę od Courtnee. Szczeniak drapał mężczyznę w bark, próbując jednocześnie ugryźć go w ucho. — Mały drań. — Mechanik pacnął szczeniaka w pyszczek, po czym chwycił zwierzę za fałd skóry na grzbiecie; małe nóżki zadyndały bezradnie w powietrzu.

— Jest ich więcej? — zapytała Courtnee.

— Cały miot — odparł mężczyzna.

— Conner miał je uśpić parę tygodni temu.

— Conner kopał ten cholerny tunel. Ale przypomnę mu o szczeniakach. — Skinął na Courtnee i pomaszerował tam, skąd przyszedł. Zwierzę kołysało się na fałdzie skóry.

— Napędził ci stracha — powiedziała Courtnee, uśmiechając się do Jimmy’ego.

— Myślałem, że to szczur — mruknął Jimmy, wspominając hordy gryzoni, które osiedliły się na dolnych farmach.

— Zmagamy się z plagą psów, odkąd zabarykadowali się tu ludzie z Zaopatrzenia — wyjaśniła Courtnee. Poprowadziła ich w głąb korytarza, w którym zniknął mężczyzna. Elise wysforowała się naprzód. — Od tamtej pory zajmują się głównie robieniem szczeniaków. Sama natknęłam się na miot w pompowni, pod wymiennikami ciepła. Parę tygodni temu odkryto kolejny w magazynie z narzędziami. Jak tak dalej pójdzie, będziemy te dranie znajdować we własnych łóżkach. Nic tylko jedzą i paskudzą.

Jimmy wspomniał własną młodość w serwerowni, kiedy to jadł surową fasolę z puszki i srał przez kraty w podłodze. Nie można chyba winić żyjącej istoty za to, że… żyje, prawda?

Biegnący na wprost korytarz kończył się ślepym zaułkiem. Elise już badała jego boczną odnogę, całkiem jakby czegoś szukała.

— Do warsztatu Walkera idzie się tamtędy — powiedziała Courtnee.

Elise obejrzała się. Skądś dobiegało ujadanie, więc ruszyła dalej.

— Elise! — zawołał Jimmy.

Zajrzała przez otwarte drzwi, po czym zniknęła w środku. Courtnee i Jimmy ruszyli za nią.

Zastali ją nad skrzynią po częściach. Spotkany na korytarzu mężczyzna właśnie coś do niej odkładał. Elise chwyciła się krawędzi skrzyni i zajrzała do środka. Odgłos szczekania i drapania pazurków dobiegał z plastikowego pojemnika.

— Ostrożnie, mała. — Courtnee podbiegła do niej. — Potrafią dziabnąć.

Elise odwróciła się do Jimmy’ego. W rękach trzymała jedno z wijących się zwierzątek. Z małego pyszczka wystawał różowy ozorek.

— Odłóż go — poprosił Jimmy.

Courtnee wyciągnęła rękę po zwierzę, ale zajmujący się szczeniakami mężczyzna już trzymał psiaka za kark. Wrzucił go do pozostałych i z hukiem zatrzasnął wieko.

— Przepraszam, szefowo. — Pomimo protestów Elise odsunął skrzynię na bok.

— Karmicie je? — zapytała Courtnee. Wskazała na stertę resztek na starym talerzu.

— Conner to robi. Przysięgam. Te resztki są dla psa, którego przygarnął. Wie pani, jaki on jest. Przekazałem mu, co ma zrobić, ale on to ciągle odkłada.

— Wrócimy do tego później — powiedziała Courtney, strzelając oczami na małą Elise. Jimmy zrozumiał, że nie chciała o tym rozmawiać przy dziecku. — Chodźmy. — Wyprowadziła Jimmy’ego za drzwi, na korytarz. On z kolei pociągnął za sobą naburmuszoną dziewczynkę.

23

Na miejscu powitał ich znajomy i nieprzyjemny zapach. Była to woń rozgrzanej elektryki jak w serwerowni i odór niemytych ciał. Jimmy’emu pachniało to jak jego młode „ja” i dawny dom. Zresztą i brzmiało podobnie. Skądś rozlegał się szum, znajomy szept duchów, jaki sączył się z jego radiostacji. Podążył za Courtnee do pomieszczenia zastawionego stołami roboczymi, na których piętrzyły niezliczone projekty — czy jeszcze niedokończone czy już porzucone, nie sposób stwierdzić.

Na blacie przy drzwiach leżały w nieładzie części komputera, a Jimmy wyobraził sobie, jakie kazanie wygłosiłby jego ojciec na widok takiego niedbalstwa. Za jednym ze stołów w głębi pomieszczenia stał mężczyzna w skórzanym fartuchu. Obrócił się ku drzwiom z metalową, dymiącą różdżką w dłoni i mrowiem narzędzi sterczących z kieszeni. Brodę miał przetykaną siwizną, a spojrzenie dzikie. Jimmy w życiu nie widział takiego człowieka.

— Courtnee — wymamrotał mężczyzna. Wyjął spomiędzy warg kawałek srebrzystego drutu, odłożył różdżkę i machnięciem dłoni rozgonił kłęby dymu. — Czas na kolację?

— Nie ma nawet pory lunchu — powiedziała Courtnee. — Chcę ci przedstawić dwójkę przyjaciół Juliette. Przyszli z innego silosu.

— Innego silosu. — Walker nasunął na jedno oko soczewkę i zlustrował przybyszów zza przymrużonych powiek. Powoli podniósł się ze stołka. — Rozmawiałem z tobą — powiedział. Otarł dłoń o nogawkę kombinezonu i wyciągnął rękę. — Solo, mam rację?

Jimmy podszedł do Walkera i uścisnął mu dłoń. Obaj mężczyźni przygryzali przez chwilę swoje brody i spoglądali na siebie nawzajem.

— Wolę „Jimmy” — odparł w końcu.

Walker kiwnął głową.

— A, tak. Prawda.

— A ja jestem Elise. — Pomachała Walkerowi. — Hannah nazywa mnie Lily, ale ja nie lubię, jak się na mnie mówi Lily. Podoba mi się Elise.

— To dobre imię — zgodził się Walker. Przyjrzał jej się uważnie, skubiąc brodę i kołysząc się na piętach.

— Bardzo chcieli skontaktować się z Jules — powiedziała Courtnee. — A ja miałam do niej zadzwonić, żeby dać znać, że już tu są. Czy ona… czy wszystko poszło jak trzeba?

Walker otrząsnął się z odrętwienia.

— Co? A, tak. — Klasnął w dłonie. — Wygląda na to, że poszło świetnie. Wróciła.

— Po co wychodziła? — zapytał Jimmy. Wiedział, że nad czymś pracowała, ale nie miał pojęcia, co to takiego. Ot, jakiś Projekt, o którym nigdy nie chciała rozmawiać przez radio, gdyż nie miała pewności, czy ktoś nie podsłuchuje.

— Chyba żeby sprawdzić, co tam jest — powiedział Walker i burkliwie dodał coś jeszcze, ze zmarszczonym nosem spoglądając nieufnie na otwarte drzwi warsztatu. Najwyraźniej nie uważał tego za wystarczający powód, by gdziekolwiek iść. Minęła chwila niezręcznej ciszy, a potem opuścił wzrok na blat. Jego starcze dłonie zręcznie podniosły osobliwe z wyglądu radio najeżone mnóstwem gałek i pokręteł.

— Sprawdźmy, czy się zgłosi — powiedział.

Wezwał Juliette, ale zgłosił się ktoś inny i poprosił, żeby chwilę zaczekali. Walker podał radio Jimmy’emu, który przyjął od niego urządzenie. Pamiętał, jak się czymś takim posługiwać.

Rozległ się trzeszczący głos:

— Tak? Halo…?

Głos Juliette. Jimmy wcisnął przycisk.

— Jules? — Spojrzał na sufit; dotarło do niego, że po raz pierwszy od nie wiadomo jak dawna była gdzieś nad nim. Oboje znajdowali się pod szczytem tego samego silosu. — Jesteś tam?

— Solo! — Nie poprawił jej. — Jesteś z Walkerem. Jest z wami Courtnee?

— Tak.

— To świetnie. Naprawdę. Przepraszam, że mnie tam nie było. Zejdę jak tylko będę mogła. Niedługo będzie gotowe mieszkanie dla dzieci. W pobliżu farm, żeby poczuły się jak w domu. Został mi tylko… taki jeden projekt do ukończenia. Nie zajmie mi więcej niż kilka dni.

— Nie szkodzi — powiedział Jimmy. Uśmiechnął się nerwowo do Courtnee; nagle poczuł się bardzo młody. W głębi duszy czuł, że kilka dni to szmat czasu. Chciał zobaczyć się z Jules albo wrócić do domu. Albo i jedno, i drugie. — Chciałbym cię jak najszybciej zobaczyć — dodał, zmieniwszy zdanie. — Niech to nie potrwa za długo.