Выбрать главу

Zaczekała, aż znajdą się pod podestem.

— Hej, Luke?

— No?

— Zastanawiałeś się kiedyś, co się z nami dzieje, kiedy umrzemy?

— Wiem, co się z nami dzieje — powiedział. — Smaruje się nas masełkiem i wygryza z kolby.

Zaśmiał się z własnego żartu.

— Mówię poważnie. Myślisz, że nasze dusze wzlatują do chmur i trafiają do jakiegoś lepszego miejsca?

Przestał się śmiać.

— Nie — odparł po dłuższej chwili. — Myślę, że po prostu przestajemy istnieć.

Zrobili kolejny obrót wokół centralnego słupa, minęli kolejne piętro i drzwi na wszelki wypadek zalepione taśmą. Juliette zdała sobie sprawę, że ich głosy niosą się w górę i w dół cichej, pustej klatki schodowej.

— Nie martwi mnie, że pewnego dnia mnie zabraknie — podjął po chwili Lukas. — Nie przeszkadza mi fakt, że nie istniałem sto lat temu. Myślę, że śmierć będzie podobna. Za sto lat moje życie będzie takie samo, co sto lat temu.

I znowu albo poprawił chwyt, albo wzruszył ramionami. Nie sposób stwierdzić.

— Powiem ci, co trwa wiecznie. — Odwrócił głowę, żeby na pewno usłyszała, a Juliette przygotowała się na ckliwy frazes typu „miłość” albo nieśmieszny żart w stylu „twoja zapiekanka”.

— Co takiego trwa wiecznie? — zapytała posłusznie. Podejrzewała, że zaraz tego pożałuje, ale najwyraźniej oczekiwał, że zapyta.

— Nasze decyzje — powiedział.

— Możemy się na chwilę zatrzymać? — zapytała Juliette. Pasek boleśnie obcierał jej szyję. Postawiła swój koniec skrzyni na stopniu, a Lukas przytrzymał swoją połowę w powietrzu, żeby kufer wisiał poziomo. Juliette sprawdziła węzeł i obróciła się, by zmienić ramię.

— Przepraszam, powiedziałeś „nasze decyzje”? — Nie rozumiała.

Lukas odwrócił się i spojrzał na nią.

— Tak. Nasze czyny, wiesz? One trwają wiecznie. Cokolwiek robimy, staje się to faktem już na zawsze. Czynów za nic nie cofniesz.

Nie tego rodzaju odpowiedzi się spodziewała. W jego głosie pobrzmiewał smutek, a Juliette była poruszona niesamowitą prostotą jego odpowiedzi. Coś w tym było, ale nie miała pewności co.

— Powiedz więcej — poprosiła. Zarzuciła sobie pętlę na drugi bark, gotowa znów dźwignąć kufer, ale Lukas przytrzymał się barierki i najwyraźniej nie przeszkadzała mu dodatkowa chwila zwłoki.

— Jakby to… Świat krąży wokół słońca, prawda?

— Ty tak twierdzisz. — Zaśmiała się.

— No cóż, uwierz mi, że tak jest. Potwierdza to Dziedzictwo i człowiek z silosu pierwszego.

Juliette prychnęła na znak, że ani jednemu, ani drugiemu nie można ufać. Lukas zignorował to i mówił dalej.

— To oznacza, że nie istniejemy w jednym miejscu. Przeciwnie, wszystko co robimy zostawia… tak jakby ślad w przestrzeni, wielki pierścień decyzji. Każde nasze działanie…

— I każdy błąd.

Przytaknął i otarł czoło rękawem.

— I każdy błąd. Ale i każdy dobry uczynek. Są nieśmiertelne, każdy najmniejszy ślad, jaki po sobie zostawiamy. Nawet jeśli nikt ich nie widzi ani nie pamięta, to nie ma znaczenia. Zawsze zostawiamy za sobą ślad tego, co się stało, co zrobiliśmy, każdej decyzji. Przeszłość żyje wiecznie. Nie sposób jej zmienić.

— Aż strach coś spieprzyć — powiedziała Juliette. Przez cały czas nie mogła wyzbyć się myśli, że być może skrzynia, którą nieśli była jednym wielkim błędem. Oczyma wyobraźni widziała pętlę, jaką zostawiła w kosmosie: kłótnie z ojcem, utrata kochanka, wyjście na czyszczenie. Potężna spirala bólu — niczym wędrówka w dół schodów z krwawiącą stopą.

A plamy krwi nigdy się nie zmyją. To właśnie próbował powiedzieć jej Lukas. Już zawsze zraniła swojego ojca. Czy tak się w ogóle mówi? Już zawsze tak było. To nie czas przeszły, to czas nieśmiertelny. Nowa zasada gramatyczna. Już zawsze zginęli jej przyjaciele. Już zawsze umarł jej brat, a mama odebrała sobie życie. Już zawsze wzięła tę cholerną posadę szeryfa.

Nie było powrotu. Przeprosiny to nie spawy, stanowiły tylko przyznanie się, że coś pękło, coś się zepsuło. Często pomiędzy dwójką ludzi.

— W porządku? — zapytał Lukas. — Możemy iść?

Lecz ona wiedziała, że nie miał na myśli tylko zmęczonej ręki. Potrafił dostrzec jej sekretne zmartwienia. Jego uważny wzrok pozwalał mu dostrzec w niej najmniejsze ukłucia bólu.

— Jasne, wszystko gra — skłamała. Wysiliła pamięć w poszukiwaniu jakiegoś szlachetnego czynu w swojej przeszłości nieokrwawionego stopnia, najmniejszego gestu, który uczyniłby świat odrobinę lepszym miejscem. Lecz kiedy wysłano ją na czyszczenie, odmówiła. Już zawsze odmówiła. Odwróciła się plecami i odeszła, i nie istniał sposób, by wrócić i postąpić inaczej.

* * *

Nelson czekał na nich w laboratorium czyszczenia. Miał już na sobie drugi kombinezon — choć bez hełmu — i wszystko było naszykowane. Kombinezon, który Juliette miała na sobie oraz te, których użyli do szorowania, zostały w śluzie. Wyjęli tylko zainstalowane w kołnierzach radia. Były równie bezcenne co ludzie, zażartowała wówczas Juliette. Nelson i Sophia zdążyli już zainstalować je w nowej parze kombinezonów; Lukas miał dostać trzecie radio na korytarzu.

Postawili kufer na podłodze przy oczyszczonym blacie roboczym i przez chwilę potrząsali rękami, żeby wróciło im czucie i obieg krwi.

— Zabezpieczysz drzwi? — zapytała Lukasa.

Kiwnął głową i rzucił ostatnie spojrzenie na skrzynię. Juliette widziała w jego oczach, że wolałby zostać i pomagać. Uścisnął jej ramię i pocałował ją w policzek, a potem wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Juliette przysiadła na swoim posłaniu i wcisnęła się w kolejny kombinezon, podczas Lukas i Sophia zalepiali taśmą drzwi. Otwory wentylacyjne pod sufitem zakrywały dwie warstwy folii. Juliette wiedziała, że w pojemniku było znacznie mniej powietrza niż sama wpuściła do silosu siedemnastego — a przecież przeżyła — ale i tak nie zaniechali żadnych możliwych środków bezpieczeństwa. Juliette nalegała, by postępowali tak, jakby każdy z tych pojemników zawierał dość trucizny, by zabić wszystkich mieszkańców silosu.

Nelson zasunął suwak na plecach jej kombinezonu i przykrył go zapinaną na rzepy klapką. Juliette włożyła rękawice. Hełmy z kliknięciem wpasowały się kołnierze. Żeby zapewnić sobie i Nelsonowi mnóstwo powietrza i czasu, Juliette pożyczyła butlę z tlenem z zestawu acetylenowego. Przepływ powietrza regulowało się niedużym pokrętłem, a nadmiar uciekał przez układ podwójnych zaworów. Po krótkim teście sprzętu do oddychania Juliette stwierdziła, że powietrza we wspólnej butli starczyłoby im na parę dni.

— W porządku? — zapytała Nelsona, regulując głośność radia.

— Tak — powiedział. — Jestem gotowy.

Juliette z zadowoleniem stwierdziła, że stali się zgranym zespołem — dwójka mechaników noc w noc pracująca w zgodnym rytmie nad wspólnym projektem. Większość ich rozmów kręciła się wokół projektu, potencjalnych wyzwań, podawanych sobie narzędzi. Dowiedziała się jednak również, że matka Nelsona pracowała z jej ojcem, była pielęgniarką, która potem przeprowadziła się w głębiny, żeby zostać lekarzem. Dowiedziała się też, że Nelson skonstruował dwa ostatnie kombinezony do czyszczenia, ubierał Holstona przed wyjściem i niewiele brakowało, a przydzielono by go jej. Juliette doszła do wniosku, że ten projekt to dla nich obojga forma rozgrzeszenia. Nelson poświęcał mu długie godziny, których nie oczekiwałaby od nikogo innego. Oboje chcieli uczynić świat lepszym miejscem.